IKS

Kamil Rosiak (Dybuk) [Rozmowa]

Szczecińska formacja Dybuk łączy sobie wpływy punka hardcore’u i black metalu. Formacja założona przez starych wyjadaczy muzycznej sceny właśnie zadebiutowała pierwszym wydawnictwem. „Pożoga” to ponad dwudziestominutowy brutalny i bezpośredni sprzeciw wobec właściwie wszystkich przejawów bieżącej egzystencji. O genezie projektu, jego muzycznych korzeniach, a także założeniach opowiedział mi jego założyciel – wokalista i gitarzysta Kamil Rosiak. 

Maciej Majewski: Skąd wziął się Dybuk? Macierzyste formacje wam nie wystarczały?

 

Kamil Rosiak: Pomysł na projekt, który finalnie nosi nazwę Dybuk, zrodził się w mojej głowie pod koniec roku 2019. Był to dla mnie i The Analogs ekstremalnie pracowity rok – realizowaliśmy nasz standardowy grafik – czyli ponad 100 koncertów rocznie, plus Projekt Pudło, który prowadzimy razem z Pawłem (drugim gitarzystą i założycielem Analogs). Do tego trasa koncertowa z naszymi przyjaciółmi Booze&Glory – 29 gigów w całej Europie, w 30 dni… Z powody tych obciążeń, wraz z końcem roku 2019, byłem totalnie wyeksploatowany doznaniami koncertowymi (było ich ok. 165 w ciągu tylko tego jednego roku) i potrzebowałem czegoś nowego, czegoś innego. Wtedy z pomocą przyszła, niestety pandemia… Dybuk jest dzieckiem pierwszego lockdownu. Stwierdziłem wtedy, że jest to świetny moment, aby porobić coś na boku. A że jestem mocno zakorzeniony w scenie hardcore punk, jako nastolatek byłem mocno wkręcony w black metal oraz d-beat, uznałem że jest to świetny moment na rozkręcenie bandu, który muzycznie będzie dryfował właśnie w takie rejony. Zależało mi, aby muzyka miała swój fundamentu w punku, dlatego zaprosiłem do współpracy mojego serdecznego ziomka, Kacpra Kosińskiego, który grał kiedyś w Analogs, bębnił w AntiPlan i do końca był motorem napędowym w AntiDread. Jest doświadczonym perkusistą, ma niesamowity groove, świetny feeling, nie obawia się wyzwań. To dla mnie wielka frajda, że zgodził się ze mną jammować. Jestem wielkim fanem jego podejścia do grania i sposobu ekspresji w przekazywaniu emocji zawartych w utworach. To był czerwiec 2020…

 

MM: A skąd wziął się w tym Kuba Lasota?

 

KR: Kuba odezwał się do mnie w lipcu 2022 roku. Zauważył jakąś naszą zajawkę z próby i zaproponował swój udział w naszym projekcie. Gdy teraz na to patrzę, Kuba wydaje mi się naturalnym, oczywistym wyborem. Znamy się prawie 25 lat. Od 1999 roku graliśmy razem w różnych składach. Kuba jest wielce utalentowanym goście. Przez lata był częścią i głównym kompozytorem zespołu Cruentus, który mocno zaznaczył się swoimi płytami na scenie blackmetalowej oraz później – wraz z ewolucją zespołu – poszedł w djent. Miałem zresztą przyjemność grać w Cruentus w latach 2003 – 2004. Oprócz tego, że Kuba jest świetnym basistą, zajmuje się również mixem i masteringiem. On odpowiada za to jak finalnie brzmi „Pożoga”. Kuba dołączył w lipcu, chwilę po tym jak wraz z Kacprem stwierdziliśmy, że upraszczamy naszą muzykę. Wyzerowaliśmy licznik utworów, skupiliśmy się na prostszych, bezpośrednich formach – makasylamnie 2-minutowych utworach. Chwilę przed podjęciem tej decyzji, zaczynaliśmy odpływać w dużo bardziej rozbudowane formy neocrustowe, okraszone dużą dozą black metalu, lecz niestety zaczynała nas ta forma męczyć. Dlatego zaczęliśmy wszystko od zera i wtedy pojawił się Kuba. Finał tej historii jest taki, że w grudniu zeszłego roku mieliśmy przygotowane i ograne 9 utworów, które trafiły na album. To efekt 6 miesięcy prób jako trio. Między nami jest bardzo dobra chemia. Świetnie się nam razem pracuje, bardzo dobrze się dogadujemy w kwestii tego, jaką muzyka Dybuk ma mieć formę. Duchota i nachalna wręcz gęstość naszej muzyki wynika z tego, że od początku jako trio wiedzieliśmy, w jaką stronę to musi iść. Kuba wszedł w to i dał nam sporo nowej pary. Bardzo ważnym aspektem jest to, że znamy się wszyscy i szanujemy do dwóch dekad. Aspekt towarzyski jest bardzo istotnym czynnikiem, a także zaufanie oraz wspólny cel.

 

MM: Info prasowe na temat waszego zespołu mówi o mieszance punku, hardcore’a i drugi fali black metalu. Czemu akurat drugiej, skoro to pierwsza miała więcej wspólnego z punkiem?

 

KR: Oczywiście można postrzegać Venom jako band black metalowy, związany z pierwszą falą. Venom, który jest mocno zakorzeniony w etosie rock‘n’rollowym i który dynamiką jest zbliżony do Motorhead. Stąd teoretycznie pierwsza fala – pod względem muzycznym powinnam nam być bliższa (zachowanie punk rockowej motoryki). Dorastaliśmy jednak w latach 90-tych i na naszych oczach rozwijała się druga fala, totalny nihilizm tej sceny, DIY, porzucenie gwiazdorsko rockowego podejścia na rzecz totalnego skupienia się na wyśrubowaniu własnej specyfiki. Zdecydowanie bliżej jest nam do norweskiego chłodu, który chłonęliśmy wraz z obserwowaniem Darkthrone, Mayhem czy Satyricon, niż do fajerwerków dużych scen, na których prężył się Cronos… Oczywiście Venom, Hellhammer czy nawet Mercyful Fate, to zespoły istotne, ale jako nastolatkowie szukaliśmy czegoś dużo bardziej ekstremalnego i teraz, po ponad 20 latach oddaliśmy tego obraz pod postacią Dybuk. Zresztą każdy z wymienionych powyżej przeze mnie zespołów, prędzej czy później, pokazywał mniej lub bardziej bezpośrednio, jak istotny w tym wszystkim jest punk rock. Venom dawał otoczkę, Discharge dawało brud, wczesny punk rock podejście DIY – tak, w uproszczeniu, widzimy drugą falę i zespoły, które wtedy wbijały się w nasze nastoletnie uszy. Kreowało to w nas potrzebę wygenerowania czegoś takiego jak Dybuk. Drugą stroną medalu jest hardcore punk. Niby totalnie inny biegun, lecz dla nas jako słuchaczy i fanów, było wiele wspólnych cech. Dybuk jest pewnego rodzaju hołdem, interpretacją naszych inspiracji.

 

 

MM: Mówisz o świetnej chemii muzycznej między wami. A jednak „Pożoga” liczy jedyne 21 minut. Nie chcieliście dłuższych form?

 

KR: Tak, między nami jest świetna chemia. Dobrze nam się pracuje, dobrze układa utwory. Z założenia materiał miał być krótki, gęsty, zwarty, w pewien sposób nieprzyjemny. Płyta trwa dokładnie tyle, ile według nas powinna trwać. 21:37 sekund to wystarczający wynik, aby nie zamęczyć słuchacza intensywnością oraz nas w trakcie wykonywania całości live. Właśnie ta bardzo dobra chemia pozwoliła nam się skupić na zwartości muzyki, bez zbędnego rozwlekania, udowadniania innym – zazwyczaj muzykom, że radzimy sobie z instrumentami. Zdecydowanie bliżej nam w kwestii kompozycyjnej do takich zespołów jak Government Flu, BIB czy miliarda innych, wielce dla nas wartościowych tworów sceny hc punk, aniżeli do progrockowego onanizmu, okraszonego rockowym patosem. Tak jak opisywałem powyżej – Dybuk powstał dla nas, w oparciu o nasze wczesne inspiracje. Dlatego taka forma intensywności oraz taki bezpośredni, 20-minutowy strzał. Absolutnie się nie ograniczamy. Jeżeli stwierdzimy że drugi album lub EP ma mieć charakter synth popowy i będzie to nasza wspólna decyzja – zrobimy to, i jest to właśnie dowód na świetną chemię miedzy nami. Tymczasem skupiliśmy się na defekowaniu naszej niechęci do otaczającego nas świata w formie krótkich, wyrazistych utworów.

 

MM: No właśnie – wasze teksty krytykują, bądź też sprzeciwiają się wszystkim aspektom współczesnej egzystencji. Jak zatem udaje wam się przetrwać w takim świecie nie tylko jako muzykom, ale przede wszystkim jako ludziom?

 

KR: O zawartości lirycznej mogę odpowiadać tylko za siebie, gdyż pomimo wspólnego stanowiska, ten aspekt działalności Dybuk spadł na mnie. Tak, jest to prawda – sprzeciwiamy się wszystkim negatywnym aspektom współczesnej egzystencji. Boli mnie kastowość, wyzysk, ciągła pogoń za pieniędzmi, którą stosujemy nie dlatego, aby realizować swoje marzenia lub żyć w spokoju, tylko aby po prostu przetrwać. Straszliwie dziwią mnie tendencje wspierające katofaszyzm, brak refleksji, nietolerancja, rasizm, maczowanie, nazistowskie, przemocowe zachowania. Żyjąc w kraju tak brutalnie doświadczonym wojnami, zagładą i antysemityzmem, jestem non stop negatywnie zaskakiwany tego typu odruchami. Z przykrością obserwuję masakrowanie naszej planety. Często zastanawiam się, gdzie jest kres tego wyzysku… To jak widzimy świat, mizantropia, nie generuje w nas jednak poczucia bezsilności. Dlatego otwarcie, wprost opowiadamy o tym, co nas boli – taka jest tematyka naszej płyty. Uciekam od utopijnych wizji o grzecznym, kolorowym świecie, ponieważ jest to nierealne. Możemy pracować nad sobą i weryfikując swoje potrzeby oraz zachowania, zmieniać naszą mikro przestrzeń. Ważna jest edukacja, zadawanie pytań, pasja – między innymi takie elementy życia powodują, że trwamy, pracujemy i na różnych płaszczyznach się realizujemy.

 

MM: Nie brakuje też wizji katastroficznych jak w utworach „Nadchodzi rzeź”, czy „Powróz”. Jesteś fatalistą?

 

KR: Tak, myślę że jest to część mnie. „Nadchodzi rzeź” opowiada może nie całkowicie wprost, jak czuje osoba, która jest ofiarą wyszydzenia, wykluczenia, oplucia, nietolerancji. „…powielamy błąd” – ciągle popełniamy ten sam błąd nieczułości w stosunku do odmienności i innego rodzaju wrażliwości. „Powróz” to bardziej osobista wycieczka. Czasami w chwilach całkowitej bezsilności, czy bezradności, rozważałem różne warianty dotyczące mojej egzystencji. Zadawałem sobie pytania, czy zakończenie życia jest dobrym rozwiązaniem, ucieczką, czy jest w stanie ugasić ból… Cała „Pożoga” jest wycieczką przez moje, nie zawsze ujawniane bezpośrednio uczucia, obserwacje, myśli, czy rozważania… Każdy z utworów na płycie dotyka tematów, które były chowane przeze mnie gdzieś w głębi serca. Nagrywając z Dybuk, miałem w końcu okazję to wyeksponować.

 

MM: Przed wydaniem płyty wypuściliście dwa single „Orszak maryjny” i „Jak maszyny kopią grób”. Planujecie jakiś regularny klip, czy taka forma jest sprzeczna z waszym podejściem?

 

KR: Planujemy zrealizować klip do utworu „Nadchodzi Rzeź”, lecz będzie to bardzo prosta forma – zmontowane ujęcia z próby plus fragmenty z koncertów, które zagraliśmy wspólnie z naszymi przyjaciółmi z Embitter. Zajmuje się tym szczeciński fotograf, Tomek Wieczorek, który robił klip m.in. dla Lochy i Smoki. Bardzo prosty, dynamiczny obrazek. Nic wyjątkowego. Chyba, że obłożymy go delikatnym elementem fabuły. To nie jest dla nas absolutnie nic „must have”. Jeżeli coś takiego finalnie powstanie, to bardzo miło. Jeżeli nie – skupimy się na czymś innym.

 

MM: Będzie można was zobaczyć i usłyszeć na żywo w najbliższym czasie?

 

KR: Niestety w tym momencie jestem mocno skoncentrowany na nowej płycie Analogs – to jest moje zajęcie na czas wakacji, ale nie wykluczam gigów Dybuk we wrześniu. Zależy mi na tym, aby Dybuk był tworem niezależnym od grafiku Analogs. Nie chce brać Dybuk na wspólne koncerty z Analogs, ponieważ po pierwsze – byłoby to dla mnie poważne wyzwanie pod względem wytrzymałościowym, a po drugie – niekoniecznie publiczność, która przychodzi na koncert zespołu street punkowego, będzie miała ochotę poświęcić swój czas na koncert d-beatowego wynalazku wokalisty main actu. Po trzecie zaś – zależy mi na tym, aby grać koncerty z zespołami, których jestem fanem, więc będę prowadził Dybuk tak, aby jakościowo i stylistycznie dawało nam to dużo satysfakcji. Pracujemy nad datą w Warszawie. Nic nie mogę obiecać, ale jest duża szansa, że jeszcze 2 koncerty w tym roku zagramy. Około 8 koncertów rocznie, to dla nas optymalna ilość ze względu na nasze zobowiązania rodzinne i zawodowe.

 

Rozmawiał: Maciej Majewski

 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz