IKS

Jules Maxwell [Rozmowa]

Multiinstrumentalista Jules Maxwell na co dzień jest członkiem koncertowego składu Dead Can Dance. Nagrywa także z Lisą Gerrard, ale oprócz tego jest aktywnym twórcą muzyki teatralnej oraz współpracuje z licznymi grupami tanecznymi. Na początku lipca odwiedzi nasz kraj z koncertami – 1 lipca wystąpi wraz z Lisą na festiwalu Soundedit, a dzień później zagra solowy koncert w warszawskim Domu Kultury „Świt”.  W poniższej rozmowie irlandzki muzyk opowiedział nie tylko o współpracy z wokalistką Dead Can Dance, ale także o swoim podejściu do licznych projektów oraz o tym, czego możemy spodziewać się podczas nadchodzących koncertów.

Maciej Majewski: Jesteś zaangażowany w wiele muzycznych aktywności: pracujesz z teatrami, piszesz muzykę dla grup tanecznych. Do tego nagrywasz płyty solowe, z Lisą Gerrard oraz jesteś członkiem koncertowego składu Dead Can Dance. Domyślam się, że każda z tych aktywności wymaga od Ciebie odpowiedniej elastyczności artystycznej?

 

Jules Maxwell: Można tak powiedzieć, choć każda z tych aktywności łączy się ze sobą w jakiś sposób. Poszczególne projekty traktuje z dużą ciekawością, natomiast elementem wspólnym jest ich… dramaturgia. Muzyka musi ją mieć – myślę, że to jeden z najważniejszych atutów tej formy sztuki. Dlatego niezależnie od tego, czy tworzę muzykę dla teatrów, dla grup tanecznych lub dla Lisy, szukam w niej możliwości stworzenia odpowiedniej dramaturgii. Pod tym względem każdy projekt jest do siebie podobny, natomiast różnią się sposobem realizacji. Inaczej też funkcjonują. Muzyka, którą tworzę dla spektakli, żyje przez kilkadziesiąt – 30 albo 40 przedstawień. W przypadku nagrań z Lisą jest inaczej, bo nie gramy razem tak wielu koncertów. Teraz będziemy występowali razem po siedmiu miesiącach przerwy.   

 

MM: Dramaturgia, o której mówisz, łączy się nieco z moim kolejnym pytaniem. Wydaje mi się bowiem, że masz jeśli nie ulubiony gatunek muzyczny, to ulubioną estetykę muzyczną? Próbowałem ją jakoś określić i jedynym terminem jaki przyszedł mi do głowy jest filmowość.

 

JM: O, zdecydowanie się z Tobą zgadzam. Zawsze byłem fascynatem kina, a co za tym idzie – muzyką filmową. Taką, która pobudza wyobraźnię, jest nieoczywista i w jakiś sposób tajemnicza. Wszystkie płyty, które nagrałem, a więc „Cycles”, „Nocturnes”, „Songs From The Cultural Backwater”, czy „Burn” wspólnie z Lisą, mają w sobie ‘szerokoekranowość’… Nie wiem, czy dobrze się wyraziłem… Chodzi o to, że horyzonty muzyczne, które zawierają te utwory, są znacznie bogatsze, niż to może się wydawać przy pierwszym słuchaniu. Poza tym nastroje, które w nich panują balansują między intymnością, a czymś bardzo ekstrawertycznym. Takie cechy mają też najlepsze ścieżki filmowe. 

 

MM: Jednym z nietypowych projektów, w który oboje z Lisą byliście zaangażowani, była płyty „BooCheeMish” The Mystery Of The Bulgarian Voices. Przed jej wydaniem, rozmawiałem z kompozytorem Peter Dundakovem i z Lisą na temat tego przedsięwzięcia. Z tego, co pamiętam, napisałeś część tekstów oraz stworzyłeś kilka dodatkowych kompozycji na ten album?

 

JM: To było niesamowite doświadczenie. Zostałem poproszony o stworzenie kilku odrębnych kompozycji na tę płytę (wydana w 2018 roku „BooCheeMish” łączy bułgarski folklor z innymi tradycjami i kulturami – przy MM.). W tamtym czasie już występowałem z Lisą w Dead Can Dance i mówiła mi o swojej fascynacji The Mystery Of The Bulgarian Voices. Wyzwaniem okazał się język tego projektu – bułgarski nie jest najprostszy, zwłaszcza dla Irlandczyka (śmiech). Piszę po angielsku, więc początkowo zastanawiałem się, jak się w tym odnajdę. Pomyślałem, że to Lisa będzie najlepszym łącznikiem pod tym względem. Zgodziła się, poleciałem do niej do Australii i stworzyliśmy sześć wspólnych kompozycji, a cztery z nich weszły na płytę. Co ciekawe, w początkowej fazie tego projektu w charakterze producenta został zaangażowany Flood (Mark Ellis, brytyjski producent, znany ze współpracy z m.in. Depeche Mode, U2, czy Nine Inch Nails – przyp. MM). Byłem więc bardzo ciekaw, jaki kierunek zaproponuje dla całości. Dopiero z czasem, gdy Peter przejął produkcję, album nabrał bardziej folklorystyczno-tradycyjnej formuły. Moje kompozycje z Lisą w konsekwencji odstają na nim nieco od konwencji, ale branie udział w czymś tak niecodziennym, jak nagranie z chórem kilkudziesięciu wokalistek i wokalistów bułgarskich, było czymś niezwykłym. Był to także ogromny zaszczyt. 

 

MM: Wspomniałeś o płycie “Burn”. W ubiegłym roku rozmawiałem z Lisą na temat tej płyty i powiedziała mi, że nagraliście więcej utworów, niż to, co znalazło się na tym albumie. Co się stało z resztą tego materiału?

 

JM: Muzyka z „Burn”, a właściwie jej partie wokalne, zostały zarejestrowane podczas jednej sesji w Australii. Lisa miała na myśli to, że nagrania na płytę bułgarskiego chóru powstały mniej w tym samym czasie. W konsekwencji mieliśmy sześć utworów nagranych na „BooCheeMish” i siedem z myślą o „Burn”. Jak widzisz, geneza całości jest więc znacznie dłuższa. Początkowo myślałem, że poza tamtą sesją, będziemy jeszcze razem tworzyć z myślą o „Burn”. Ale okazało się, że to, co stworzyliśmy, wystarczyło. Zwykle wymieniamy się z Lisą pomysłami, a potem je realizujemy wspólnie. Mamy jeszcze jeden nowy utwór, który pojawi się na specjalnej płycie charytatywnej. Wyjdzie za kilka miesięcy, a zyski z jej sprzedaży zostaną przekazane na rzecz uchodźców z Ukrainy.

 

 

MM: Niedawno ukazała się płyta „One Night in Porto” z zapisem waszego koncertu podczas trasy po Portugalii, liczącej siedem występów. Czemu zagraliście je właśnie tam?

 

JM: Pracowałem w Lizbonie z wokalistką Liną, specjalizującą się w fado. Jej management zwrócił się do mnie z zapytaniem, czy bylibyśmy z Lisą zainteresowani zagraniem trasy z „Burn” po Portugalii. Początkowo nie mieliśmy w ogóle zamiaru koncertować z tym materiałem, ale zapytałem Lisy i zgodziła się. Trasa odbyła się w listopadzie ubiegłego roku i dała nam też dużo pewności, jeśli chodzi o wykonywanie „Burn” na żywo.

 

MM: „One Night in Porto” kończy kompozycja „A Blessing”. W jednej z recenzji wyczytałem, że to utwór całkowicie zaimprowizowany. 

 

JM: Lisa nie lubi słowa improwizacja (śmiech). Woli naturalność. Zresztą grając te koncerty, interpretowaliśmy utwory z „Burn” w inny sposób. „A Blassing” było czymś nowym, ale myślę, że nie odstaje od tego, co dzieje się na „One Night in Porto”. Na każdym z tych siedmiu koncertów, zagraliśmy na końcu jakiś nowy fragment, więc każdy z nich był pod tym względem unikalny. Myślę, że to ciekawy, a jednocześnie prosty sposób na pożegnanie się z publicznością, która zechciała spędzić z nami wieczór. Wówczas gram tylko na fortepianie i towarzyszy mi głos Lisy. 

 

MM: 2 lipca wystąpisz z solowym koncertem w Warszawie. Zagrasz materiał przekrojowy ze swoich płyt?

 

JM: Tak, zagram zarówno utwory z Cycles” i „Nocturnes”, jaki i te, w których śpiewam z „Songs From The Cultural Backwater”. Towarzyszyć temu będą projekcje video.  A dzień wcześniej z Lisą w Łodzi na Soundedit zagramy w całości „Burn”. 

 

MM: I też zakończycie ten koncert jakąś nową kompozycją?

JM: Taki mamy plan (śmiech). 

 

Rozmawiał: Maciej Majewski

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz