IKS

Halsey, „If I Can’t Have Love, I Want Power” [Recenzja]

if-i-cant-have-love-i-want-power-halsey-recenzja

Kobieta jest jak żywioł. Kobieta zakochana, i do tego będąca w ciąży, jest jak wszystkie żywioły pomieszane ze sobą. Halsey komponowała utwory na swój czwarty album „If I Can’t Have Love, I Want Power”, nosząc pod sercem dziecko. Trudno określić, czy to jej ówczesny stan, czy po prostu artystyczny geniusz spowodowały, że nagrała album kompletny. Dzieło w kategoriach muzyki pop wręcz wybitne.

Halsey, a właściwie Ashley Nicolette Frangipane, to artystka niepokorna, a także zagorzała feministka, osoba biseksualna, cierpiąca na chorobę afektywną dwubiegunową. To żywioł sam w sobie i tykająca bomba zegarowa. Jej poprzednie trzy albumy, pomimo jasnego ukierunkowania w stronę muzyki pop, pokazywały, że nie są jej obce muzyczne wolty. Jej poprzedni album „Manic” (wydany w 2020 roku) okazał się sporym artystycznym i komercyjnym sukcesem. Myślę jednak, że mało kto spodziewał się wtedy po Halsey tak odważnego i niespodziewanego kierunku, jaki obrała na najnowszej płycie.
 

I tutaj cali na biało wkraczają dwaj producenci tego nieprzeciętnego dzieła. Powitajmy Mr. Trenta Reznora i Atticusa Rossa.

Dla niewtajemniczonych napiszę, że ten pierwszy to przede wszystkim lider industrialnego zespołu Nine Inch Nails, drugi to również jeden z muzyków tegoż zespołu. Panowie, poza nagrywaniem rockowo-industrialnych płyt (również z zespołem How to Destroy Angels), słyną ze stworzenia soundtracków do takich filmów, jak „The Social Network” (za który dostali Oscara i Złotego Globa), „Gone Girl”, „Mank” czy animacji „Soul” (za którą również otrzymali Oscara i Złotego Globa). Reznor to producencki geniusz. Właściwie może dziwić, że scena popowa dopiero teraz upomniała się o bity tworzone przez tego nieprzeciętnego artystę. Facet wykreował w przeszłości Marilyna Mansona. Współpracował z Tori Amos czy Davidem Bowie – jednak dla popu nie istniał.
 

Do teraz. „If I Can’t Have Love, I Want Power” to w ogromnym stopniu również jego dzieło.

Z całym szacunkiem dla pana Rossa, to jednak w tych utworach słychać przede wszystkim muzyczną wrażliwość Reznora. Od razu zaznaczę, że pod każdym względem główną gwiazdą tego albumu jest Halsey. To ona była główną kompozytorką oraz autorką tekstów do wszystkich utworów. Panowie jedynie je przetworzyli po swojemu. Wyszła z tego mieszanka wręcz piorunująca.
 

Już pierwszy kawałek „The Tradition” to dzieło wyjątkowe.

Melancholijne pianino, pełen emocji głos Halsey i TEN KLIMAT! Zimny, gotycki. Mnie przechodzą ciary za każdym razem, jak słucham tego utworu. A dalej poziom wcale nie spada. Mocno elektroniczny „Bells in Santa Fe” swoją delikatnością może zmylić, że cała płyta będzie płynąć spokojnym nurtem. Nic bardziej mylnego. Wtedy następuje pierdyknięcie w postaci „Easier than Lying”. To taki „March of the Pigs” (utwór NIN) w kobiecym wydaniu. Nie chcę koncentrować się na opisywaniu wszystkich utworów. Te najbardziej rozkładające na łopatki to akustyczne „Darling” (najmniej przetworzone przez duet producencki) czy „1121” (utwór mający w sobie wręcz nieprawdopodobną dawkę emocji – a sam tytuł odnosi się do daty, kiedy pani Frangipane dowiedziała się, że jest w ciąży). Do tego przepiękne „Whispers”, w którym szept jest bardzo ważnym elementem całości i „The Lighthouse (w którym możemy również usłyszeć fragment wyśpewany przez Reznora). Przede wszystkim genialny jest „I Am Not a Woman, I’m a God”, jedyny wcześniej zaprezentowany singiel z tej płyty. Wspaniale budowane napięcie i rytm niczym z „Closer” (oczywiście mam na myśli sztandarowy utwór NIN) tworzą kolejny raz wręcz bajeczny klimat. Wymieniłem tylko kilka utworów, ale z ręką na sercu uważam, że ta płyta nie ma słabego momentu. To nie jest pop radosny, miałki. Ta muzyka ma wiele barw, najczęściej jednak tych chłodnych. Wszechobecny jest również niepokój, który tylko zwiększa emocjonalny odbiór tych dźwięków.
 

Jest jeszcze kilka elementów powodujących, że ten album spokojnie zaliczam do muzycznej ekstraklasy.

„If I Can’t Have Love, I Want Power” to album konceptualny. Co raczej rzadko zdarza się we współczesnej muzyce pop. Te trzynaście utworów w warstwie lirycznej ukazuje obraz kobiety próbującej odnaleźć się we współczesnym patriarchalnym świecie. Kobiety pełnej słabości, lęków, ale też świadomej swojej ogromnej siły. Wreszcie kobiety, która szykuje się do ogromnego wyzwania – macierzyństwa. Halsey w swoich przemyśleniach wielokrotnie trafia w środek tarczy, a przede wszystkim jest w tych tekstach ogromna szczerość. Kiedy wyśpiewuje dość buńczuczną frazę „I Am Not a Woman, I’m a God”, to ja autentycznie wierzę, że ona tak czuje. Ba! Ja jako słuchacz również jestem o tym przekonany. Cały album to feministyczny manifest. No i ten wokal. Jej umiejętności w budowaniu nastroju, ale i panowanie nad głosem, to zdecydowanie wyższa szkoła jazdy.
 

Cała oprawa albumu również jest jak na muzykę pop niespotykana.

Odważna okładka nie ma na celu szokować, tylko pokazywać wszystkie atrybuty kobiety. To królowa siedząca na tronie z dzieckiem na ręku. To również obraz przedstawiający kobietę jako boginię. Odsłonięta pierś? Oczywiście może wskazywać na seksualność. Ja tutaj jednak widzę jedną z najbardziej naturalnych części ludzkiego ciała. Czy to przypadkiem nie z piersi większość z nas na początku życia przyjmowało pokarm?
 

Kolejnym interesującym aspektem jest promocja albumu, której właściwie przed jego wydaniem… nie było.

Ukazał się jeden singiel. Przede wszystkim oprócz płyty powstał film Colina Tilley’a o tym samym tytule. Obraz mający klimat gotycki, nakręcony w konwencji horroru. To produkcja dziejąca się w średniowieczu i przedstawiającya główną bohaterkę jak z okładki płyty. Film będzie można obejrzeć w sieci IMAX. Chociaż mam pewne wątpliwości, czy również w Polsce. Twórcy albumu stawiają więc zdecydowanie na artystyczny, a nie komercyjny aspekt tego dzieła. Nie sposób również nie wspomnieć o gościach (m.in. Dave Grohl, Lindsey Buckingham czy Meat Beat Manifesto). Nie są oni specjalnie wyeksponowani, jednak ptaszki ćwierkają, że również mieli swój spory udział w nagraniu poszczególnych utworów.
 

Podsumowując, „If I Can’t Have Love, I Want Power”, to płyta genialna, wielowymiarowa i po prostu wybitna.

W moim prywatnym rankingu mocny kandydat do najlepszej płyty roku. Album, który potrafi oczarować od pierwszego do ostatniego dźwięku. Halsey pokazuje światu, że nie jest jedynie kolejną gwiazdką pop, a artystką pełną gębą. Mam również nadzieję, że Trent Reznor częściej będzie brał udział w takich ambitnych popowych projektach. Jego geniusz zdecydowanie i tutaj musi znaleźć swoje ujście.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 9 królowych
👸👸👸👸👸👸👸👸👸
 

Mariusz Jagiełło

 
Tracklista:
1. The Tradition
2. Bells in Santa Fe
3. Easier than Lying
4. Lilith
5. Girl is a Gun
6. You asked for this
7. Darling
8. 1121
9. honey
10. Whispers
11. I am not a woman, I’m a god
12. The Lighthouse
13. Ya’aburnee
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz