Postać Griseldy Blanco był dla włodarzy Netfliksa bardzo łakomym kąskiem. To kobieta pochodzenia latynoskiego, która z futryną weszła w zdominowany przez mężczyzn narkobiznes, do tego wszystkiego biseksualna. Nic tylko nakręcić produkcję o silnej niewieście, która rozstawia facetów po kątach, nie przejmując się przy tym żadnymi konwenansami. Tą ideą niby kierowali się twórcy serialu, zapominając jednak o najważniejszym, że Blanco to postać prawdziwa i można byłoby wymagać od nich odrobinę więcej prawdy i obiektywizmu.
Ten serial miał zadatki na fantastyczną produkcję. Przede wszystkim drogę utorowały mu serie „Narcos” i „Narcos: Meksyk”. Szczególnie zacnie prezentowały się pierwsze sezony narkotykowej sagi przedstawiające losy Pablo Escobara. Zresztą jego cytat pojawia się na początku pierwszego odcinka „Griseldy” i wynika z niego, że Escobar ze sporym respektem podchodził do Blanco. Nie ma się co dziwić, ta kobieta zleciła ponad dwieście zabójstw i jeśli ktokolwiek wchodził jej w drogę nie było zmiłuj. Kolokwialnie mówiąc – nie pierdzieliła się w tańcu tylko od razu eliminowała zagrożenie. Do tego legenda głosi, że pierwszego morderstwa dokonała w wieku 11 lat. Całkiem „sympatyczna” dziewczynka.
Griselda Blanco na przełomie lat 70-tych i 80-tych stała się królową narkobiznesu w Miami. I to właśnie ten okres przedstawia produkcja Netfliksa.
Czy przedstawia zgodnie z prawdą? Niekoniecznie. W serialu Griselda (Sofia Vergara) zmuszona jest uciekać z Kolumbii, z trzema młodocianymi synami, po tym jak morduje swojego męża. Nicpoń zmuszał ją do uprawiania seksu z jego bratem, więc temperamentna kobieta wpakowała w wyrodnego małżonka kilka kul. Niezupełnie tak było… ale w sumie, kogo to obchodzi?
Po przybyciu na Florydę obserwujemy jak przedsiębiorcza i inteligentna Griselda dochodzi na sam szczyt narkotykowej drabiny. Niby powinno być to mega trudne w świecie zdominowanym przez kolesi przepakowanych testosteronem, tyle tylko, że w przeciągu kilku odcinków, ta droga wydaje się nadspodziewanie… łatwa. Serialowy obraz Blanco jest taki, że to faktycznie rozgarnięta kobieta, kochająca matka, która zabijała właściwie tylko dlatego bo zagrażają jej wstrętni mężczyźni. A ci którzy jej nie zagrażają, co rusz ratują jej skórę stając się jej kochankami albo wiernymi stróżami. Jeśli jednak przez przypadek ginie jakaś kobieta lub dziecko, no cóż – bywa. Okazuje się, że bohaterka wcale tego nie chce i wręcz… ubolewa z tego powodu. Nic tylko podać jej jeszcze chusteczki.
Skoro mamy przestępczynie musi być również nieustraszony stróż prawa polujący bez wytchnienia na narkotykową baronową, niczym Tommy Lee Jones w… „Ściganym”. Ok, pewnie nie zaskoczę was jeśli napiszę, że jest to również kobieta, policjantka June (Juliana Aidén Martinez), która także często pada ofiarą wszechobecnego patriarchatu w policji. I od razu zaznaczam, rozumiem, iż kobietom w takich instytucjach było i jest ciężko, ale ukazanie tego problemu w tym serialu jest subtelne niczym niemieckie porno z lat 80-tych.
Rozumiem też, że wszelkie uproszczenia, przeinaczenia, wręcz kłamstwa o postaci Blanco można zwalić na karb sfabularyzowania tej historii i nie ma w takim przypadku obowiązku w dokumentalny sposób przedstawiać losów bohaterki.
Osobiście myślę, że gdyby tę bezwzględną kobietę pokazać zgodnie z faktami, ten serial mógłby być mocną, rewelacyjną produkcją. Nie do końca jednak wpisywałaby się w „polityczną poprawność” Netfliksa zgodną z hasłem „kobieta potrafi”. I jasne że potrafi, nie ma ku temu żadnych wątpliwości – jednak gloryfikowanie morderczyni, ukazując jej losy wręcz w romantycznym świetle jest cokolwiek dyskusyjne. Niby jest to też historia z morałem, jak to narkotykowy świat jest zły, ale mam wrażenie, że moralizatorski aspekt serialu podany jest również naiwnie, a momentami wręcz karykaturalnie.
Ma ten serial i plusy. Przede wszystkim faktycznie błyszczy Sofia Vergara, chociaż fizycznie niewiele przypomina pierwowzór. W umiejętny sposób potrafi ukazywać przeróżne emocje kreowanej przez siebie postaci i tylko szkoda, że twórcy nie wgłębili się bardziej w psychologiczny portret Blanco. Kobieta była wszak niezłą paranoiczką i może widzimy momentami taki jej obraz, ale według mnie pokazane zostało to na skróty. Serial ma tylko sześć odcinków, co prowadzi do mnóstwa uogólnień. Drugim pozytywnym aspektem są zdjęcia Armando Salasa. Umiejętnie bawi się on efektem slow-motion oraz szczególnie w scenach narkotykowych imprez, na pełnej oddaje obraz zepsucia ludzi z tego środowiska. Wiadomo wszak, że ludzie z karteli narkotykowych do zuchów raczej w młodości nie należeli, a i lubili oraz pewnie nadal lubią konkretnie, bez hamulców zabawić się.
Podsumowując serial „Griselda” wiele obiecuje, a stosunkowo niewiele daje. Nastawiałem się na brutalną produkcję pokazującą bezwzględną kobietę, a dostałem obraz o całkiem sympatycznej mamuśce, która jakimś cudem została narkotykową matką chrzestną. Prawda jest taka, że gdyby to tej właśnie serialowej Griseldy Blanco obawiał się Pablo Escobar, wyszłoby że był z niego jedynie „ciepły klusek”. Ogląda się „Griseldę” lekko, łatwo i przyjemnie. Równie lekko, łatwo i przyjemnie zapomnę niebawem o tym serialu.
Ocena: 3/6
Mariusz Jagiełło
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma jeden komentarz
No ja też się trochę rozczarowałam serialem. Zwłaszcza, że mam wrażenie, że wszystko o czym piszesz zostało pigułkowo potraktowane w każdym odcinku.
Najpierw więc Griselda była opiekuńczo-obrotną mamusią. Potem bezwzględną morderczynią na koniec psychopatką.
Niestety nie doczekałam się jej obrazu jako kobiety która na szczyt doszła bo ktoś ją szanował lub ktoś jej się bał. Kto jej nie szanował ani jej się nie bał wylatywał 🙂 Ale mam wrażenie, że bardziej przez niedowartościowanie samej Griseldy a nie przez swoją słabość. Jak już ją ktoś rozgryzł to… widać po zakończeniu.
Może rzeczywiście to przez brak czasu na przedstawienie jej bliżej. Ale serial zaczynałam z przeświadczeniem że tu twarda sztuka będzie a zakończyłam, że raczej kobieta bardziej przerażona i działająca impulsywnie.