IKS

Ghost – „Impera” [Recenzja], dystrybucja: Universal Music Polska

ghost-impera-recenzja

Cóż to za czary? Czyżby nekromancja? Niekoniecznie. Chociaż na najnowszej płycie Ghosta, zatytułowanej „Impera”, znajdziemy szereg inspiracji muzycznych, zwłaszcza z lat osiemdiesiątych, to jednakże nie jest to wcale ożywianie martwiaków. Omawiany krążek to przede wszystkim dzieło spójne, o charakterystycznym brzmieniu, pełne odniesień do popkultury, sztuki i horroru.

Tobias Forge, lider Ghosta i współtwórca wszystkich kompozycji zespołu, uczynił z makabreski motyw przewodni ich twórczości. Całość jednocześnie jest na tyle nowoczesna i innowacyjna, jak dalece pozwala konwencja. A tą Forge bawić się uwielbia, za co wielokrotnie już obrywało mu się od metalowych purystów. Prawda jest natomiast taka, że Ghost to twór wybitny, a „Impera” to ważna pozycja w dyskografii zespołu.
 
Nie jest to płyta wybitna. Poprzedniczka – „Prequelle” – podobała mi się bardziej, było tam więcej zapadających w pamięć momentów, a kilkukrotnie ocierała się o perfekcję (m.in. utwór „Miasma”). Wydaje się, że „Impera” celuje bardziej w klimaty hard rocka, gdzieniegdzie naśladując Deep Purple, Rush czy nawet Bon Jovi. Klawisze otwierające „Spillways” przywodzą na myśl nawet ABBĘ. Oczywiście, że sięganie po rozwiązania znane z najlepszych popowych produkcji to coś, co nie jest obce Ghostowi. Szwedzi od lat z klasą przebijają balonik metalowego nadęcia, z niemałą klasą naśmiewając się z przywar charakterystycznych dla tego gatunku.
 
Po krótkim, instrumentalnym wprowadzeniu („Impera”), przechodzimy do pierwszej pełnoprawnej kompozycji („Kaisarion”), której fanem raczej nie zostanę. Riff irytuje, a przeciągły krzyk Forge’a na otwarciu zapewne będzie mnie prześladował w koszmarach. Drażniący jest refren, a to się zdarza wyjątkowo rzadko w przypadku Ghosta! Na szczęście później jest już tylko lepiej, a na pewno bardziej bujająco. Mogę się założyć, że wspomniane „Spillways” wypadnie fenomenalnie na koncertach (zwłaszcza że zespół stał się już pełnoprawnym bywalcem koncertów arenowych). „Call Me Little Sunshine” i „Hunter’s Moon” poznaliśmy przed premierą wydawnictwa, oba mają singlowy potencjał, nic dziwnego, że pojawiły się jako utwory promujące „Imperę”. „Watcher In The Sky” to natomiast kawałek wyjątkowo dla fanów staroszkolnego rocka. Jest i mocarny riff, i prosty refren, a także solówka gitarowa z przebijającą się perkusją. Klasyk. Jako singiel wypuszczono też „Twenties”, co jest zapewne ironicznym komentarzem grupy odnoszącym się do syndromu lat dwudziestych – zarówno teraz, jak i w ubiegłym stuleciu. Niestety sam numer jest słaby, niepotrzebnie przeciągnięty. Podczas każdego odsłuchu mam ochotę go przełączyć, chociaż pasuje do całości.
 
Trzy ostatnie numery (i jedna miniatura zatytułowana „Bite Of Passage”; uszanowanie za grę słów) to najlepszy moment longpleja. „Darkness At The Heart Of My Love”, chociaż jest power balladą, to ma w sobie mnóstwo misterium, a sama produkcja tego numeru jest po prostu fenomenalna. „Griftwood” oferuje świetny riff i taką melodię, że pozostaje tylko chylić czoła. Na zamknięcie płyty „Respite On The Spitalfields”. Epicki numer, który ma wszystko, co potrzebne, by zapisać się w annałach muzyki. Posłuchajcie uważnie, a usłyszycie nawet delikatne nawiązanie „Still Of The Night” Whitesnake. I ta solówka! To nie nekromancja, to czysta magia.
 

To nie jest płyta łatwa w odbiorze. Zdecydowanie potrzeba czasu i chęci, by odkryć wszystkie smaczki, które Tobias Forge i jego banda Bezimiennych Ghouli skrzętnie poukrywali. Czy warto jednakże ten czas poświęcić? Chyba tak. Podoba mi się takie podejście do słuchacza, jest w nim zarówno szacunek, jak i miłość do muzyki. Z przyjemnością wygospodaruję kolejne 46 minut swojego życia, by analizować tropy podrzucone przez Ghosta.

Forge, zgodnie z tytułem płyty, porusza tematy imperialne, interesując się przede wszystkim odwiecznym motywem upadku imperium. Wśród współtwórców kompozycji na płycie znajdziemy też Joakima Berga i Vincenta Pontare’a. Okładkę, nawiązującą do angielskiego okultysty Aleistera Crowleya, przygotował nasz rodak, Zbigniew Bielak.
 
Ghost potwierdzili, że w metalu jest miejsce na melodię. Całe szczęście!
 
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 duchów
👻👻👻👻👻👻👻
 

Michał Koch

 
1. Imperium
2. Kaisarion
3. Spillways
4. Call Me Little Sunshine
5. Hunter’s Moon
6. Watcher In The Sky
7. Dominion
8. Twenties
9. Darkness At The Heart Of My Love
10. Grift Wood
11. Bite Of Passage
12. Respite On The Spital Fields
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. BoromirBydgoski

    Album coprawda może nie najwybitniejszy w dyskografii Ghost (tytuł ten osobiście oddaję „Meliorze”), lecz dalej fajnie się go słucha. Mądrze napisany, momentami bijący radością z grania (zwłaszcza w utworach takich jak „Watcher In The Sky” czy „Griftwood”), a co w przypadku twórczości Tobiasa najważniejsze – wymiata na żywo.

Dodaj komentarz