Na początku lat 90-tych Gary Moore wydał „Still Got the Blues”, jedną z bardziej rozpoznawalnych płyt w swojej bogatej dyskografii. Flirt z muzyką wywodzącą się z południa Stanów Zjednoczonych, która w ówczesnych czasach nie wpisywała się w główny nurt, okazała się strzałem w dziesiątkę. Krążek okazał się sporym sukcesem komercyjnym i artystycznym. Dzięki kilku ponadczasowym przebojom, z utworem tytułowym na czele oraz gościnnym udziale między innymi Georga Harrisona czy Alberta Kinga, na stałe zapisała się w historii muzyki gitarowej. Moore przez kolejne lata pozostał wierny podobnej stylistyce, jednak pod koniec ubiegłego milenium ponownie postanowił zmienić kierunek swojej muzycznej drogi.
Albumy „Dark Days in Paradise” i w szczególności jego następca „A Different Beat” okazały się być solą w oku fanów klasycznego brzemienia Moore’a z pogranicza bluesa czy hard rocka (jeszcze z czasów jego występów w Thin Lizzy). Po tym śmiałym, ale chłodno przyjętym eksperymencie z muzyką pop i elektroniką, muzyk postanowił powrócić do korzeni. Owocem tego było „Back to the Blues”, płyta z 2001 roku, której wznowienie nakładem wytwórni BMG właśnie trafiło na sklepowe półki.
O ile „Still Got the Blues” przyniosło artyście platynową i złotą płytę w kilku krajach, „Back to the Blues” nigdy nie zdobyło nawet części podobnego uznania (zaledwie 53. miejsce na liście w UK). Co więcej, początek nowego milenium zbiegł się z apogeum popularności płyt CD, stąd cześć albumów wydanych w tamtych czasach nie trafiło na odchodzący (chwilowo) w zapomnienie winylowy krążek. Taki właśnie los spotkał recenzowaną płytę, a paradoksalnie muzyka na niej zawarta brzmi jakby była wprost stworzona pod to medium. I tutaj pojawia się pierwszy powód dla którego warto sięgnąć po reedycje „Back to the Blues”. Ponad dwie dekady od premiery, słuchacze nareszcie mają możliwość sprawdzić jak brzmi dzieło Gary’ego Moore’a z płyty winylowej. Jest to pierwsze w historii wydanie na tym nośniku, co samo w sobie stanowi nie lada gratkę dla kolekcjonerów i fanów irlandzkiego muzyka.
Zawartość muzyczną całości najlepiej odzwierciedla jej tytuł. Powrót Moore’a do klasycznego, bluesowego brzmienia z pierwszej połowy lat 90-tych odbył się w niezwykle zachowawczy sposób i każdy, kto sięgnie po płytę musi być świadomy, że żadnych muzycznych rewolucji tutaj nie znajdzie. Materiał jest niezwykle spójny, przez co album doskonale sprawdza się jako zamknięta całość. Przygotowując się do napisania tej recenzji, słuchałem krążka na kilka możliwych sposobów – od długiej nocnej trasy samochodem (streaming) aż po odsłuch z płyty winylowej w domowym zaciszu. W każdym z nich, „Back to the Blues” wypada zaskakująco dobrze. Pomimo tego, że pomiędzy tym albumem, a klasycznym i kultowym krążkiem Thin Lizzy „Black Rose: A Rock Legend” minęły ponad dwie dekady, Gary Moore nie stracił nic ze swojej gitarowej zadziorności, za którą fani go pokochali. Utwory takie jak „Enough of the Blues” czy „Cold Black Night” są na to żywym przykładem. Na tej płycie podobnie, jak na „Still Got the Blues”, oryginalne kompozycje mieszają się z nowymi interpretacjami klasyków bluesa.
Najciekawiej na tym polu wypada cover B.B. Kinga „You Upset Me Baby” napisany w 1954 roku. Podobnie, jak w oryginale mistrza, w wersji z 2001 roku nie brakuje dźwięków saksofonów i trąbki, co stanowi bardzo ciekawe urozmaicenie strony „A”. Winylowe wydanie, z wiadomych względów wzbudzające najwięcej emocji, prezentuje się solidnie. Materiał umieszczono na dwóch 180-gramowych płytach, schowanych w grubej kartonowej okładce typu „gatefold”. Na stronie „D” znalazły się trzy bonusowe utwory. Wersja singlowa „Picture of the Moon” (jest krótsza niemal o połowę od wersji albumowej) i dwa nagrania live ze studia VH1 „Cold Black Night” oraz „Stormy Monday”. Złośliwi mogą kręcić nosem, że nie udało się odkopać chociaż jednego „odrzutu” z pierwotnej sesji nagraniowej lub innego rarytasu, ale z drugiej strony należy docenić, że wydawca nie poszedł na łatwiznę i przygotował chociaż taki bonus, w stosunku do pierwotnej wersji sprzed 22 lat.
Finalnie strona „D” podobnie jak krótkie wprowadzenie do albumu nadrukowane na wewnętrznej stronie rozkładanej okładki, stanowi niezłą ciekawostkę. Od strony graficznej reedycja wypada bardzo dobrze, jednak wyraźnie czuć, że jej premiera miała miejsce 22 lata wcześniej. Zdjęcie na froncie przedstawiające Moore’a siedzącego na kolejowym peronie z gitarą w ręku, może na niektórych twarzach wzbudzić uśmiech, ale czy nam się to podoba czy nie, takie właśnie były tamte czasy.
Gary Moore odszedł nagle, 6 lutego 2011 roku, pozostawiając po sobie bogaty katalog nagrań. Bardzo cieszy fakt , że wytwórnie decydują się na wznowienie mniej popularnych albumów artysty, dając dzięki temu możliwość ich ponownego odkrycia. Reedycja „Back to the Blues” to blisko 70 minut solidnego bluesowego grania, którego ostatnimi czasy słychać coraz mniej w eterze. W moim odczuciu krążek jakością niewiele ustępuje „Still Got the Blues”, a dzięki wznowieniu może zdobędzie więcej zasłużonego uznania i uwagi. Płyta nie przekona żadnego zatwardziałego przeciwnika muzyki blues do zmiana zdania, ale każdy, kto lubi posłuchać solidnego gitarowego grania, na pewno powinien dać jej szansę.
Ocena: 4/6
Grzegorz Bohosiewicz
Lista utworów: Enough of the Blues; You Upset Me Baby; Cold Black Night; Stormy Monday; I Ain’t Got You; Picture of the Moon; Looking Back; The Prophet; How Many Lies; Drowning in Tears; Picture Of The Moon (Single Edit) (bonus); Cold Black Night (Live At VH1) (bonus); Stormy Monday (Live At VH1) (bonus).
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: