IKS

Foo Fighters – „But Here We Are” [Recenzja]

Foo Fighters mimo tragedii, jaka dotknęła ich otoczenie w ostatnim czasie, nie próżnowali. Otrząsnęli się i po upływie mniej więcej roku od śmierci perkusisty Taylora Hawkinsa wydali kolejną płytę. Bardzo udaną i bardzo aktualną. Nowy perkusista, Josh Freese, znany przede wszystkim jako ceniony muzyk sesyjny, nie brał udziału w nagraniach, gdyż bębny zostały nagrane w całości przez ojca-założyciela formacji, czyli Dave’a Grohla. Lider Foo Fighters przypomina na tym krążku, kto rządzi na pokładzie tego okrętu. 

Pierwsze dwa single – „Under You” oraz „Rescued” – nie były w żadnym stopniu przełomowe. Stanowiły raczej swoistego rodzaju przesłanie w stylu „Hej, żyjemy i mamy się całkiem nieźle”. A z pewnością powrót do aktywnej działalności nie był dla muzyków łatwym procesem. Tym bardziej, że Hawkins i Grohl byli sobie bardzo bliscy, również poza sceną. Niemniej jednak grupa z czasem zaczęła pojawiać się publicznie. Zanim pokazała światu nową muzykę, zagrała też kilka razy na żywo. Odbyły się przecież dwa koncerty ku pamięci Taylora Hawkinsa. 

 

Wróćmy jednak do „But Here We Are”. Moim zdaniem przełomowymi, w odniesieniu do nowego materiału, były kolejne muzyczne zapowiedzi całości – „Show Me How” zaśpiewany razem z Violet Grohl, córką lidera formacji, oraz „The Teacher” (z akompaniującym mu wideoklipem, dość „kwaśnym” doznaniem estetycznym, ale dla mnie genialnym). Obydwa utwory brzmią bardzo odświeżająco w stosunku do bardzo konserwatywnego piosenkowego formatu twórczości grupy, który jest nastawiony na perfekcję i dość sprawdzone schematy. Na „But Here We Are” słychać więcej solowego Grohla, nie brakuje także nawiązań do lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Może w tym momencie odzywa się we mnie „dziaders”, a może właśnie w tych brzmieniach Dave Grohl czuje się po prostu najlepiej. I piszę to przy całym szacunku do różnorodnych poszukiwań, jakich podejmował się (również z sukcesami) podczas całej swojej dotychczasowej kariery.

 

Album „But Here We Are” otwiera wspomniane wcześniej „Rescued”. To bardzo energetyczny, przebojowy singiel, który jednak nie wnosi nic nowego do dyskografii Foo Fighters. Stylistycznie najbardziej przypomina krążek „Sonic Highways” z 2014 roku, gdzie do bólu wykorzystano patent łączenia melodii z energetycznym rockiem. Kompozycja zawiera w sobie bardzo optymistyczne akcenty, którymi następny w kolejności „Under You” jest po brzegi wypełniony. To kawałek, który w ciemno może znaleźć się na składankach w stylu „piosenki na siłownię/do auta, które dodadzą ci energii/poprawią nastrój”. Lirycznie utwór dotyka przemyśleń związanych z odejściem bliskiej osoby i ciężko wyobrazić sobie, żeby dotyczył kogoś innego niż Taylor Hawkins. 

 

 

„Hearing Voices” nawiązuje z kolei odrobinę do krążka „Medicine At Midnight”. Jest tu podobna doza gitar akustycznych, oszczędnych akordów gitar elektrycznych oraz bardzo ostrożnie funkująca sekcja rytmiczna. W refrenie zespół nie odpuszcza sobie typowych dla siebie hałaśliwych i wypełniających brzmienie piosenki akordów gitar elektrycznych. Fantastycznym pomysłem jest wyciszenie na koniec utworu, po którym słychać już tylko wokal Grohla, gitarę akustyczną i nastrojowe dźwięki pianina.  Tytułowe „But Here We Are” jest stylistycznym odwołaniem do jeszcze innego albumu z przeszłości, a mianowicie „Wasting Light” (2011). Otrzymujemy odrobinę ostrzejszego brzmienia, zdecydowanie bardziej zespołowego i organicznego, z lekką domieszką melodii i chwytliwych partii wokalnych. A klawisze dopełniają całości. 

 

Początkowo akustyczne „The Glass” kolejny raz pokazuje, że Grohl ma talent do pisania lekkich, przyjemnych i optymistycznych utworów. Muzyk nigdy nie krył się z tego typu upodobaniami. Sam kawałek brzmi autentycznie i bardzo świeżo. Mimo 28 lat upływających od pierwszego albumu, Foo Fighters pozostaje bardzo aktualnym zespołem, który – mimo tradycjonalistycznego podejścia do pisania rockowych kawałków – pozostaje wart słuchania przez wszystkie generacje. „Nothing At All” jest kolejnym nawiązaniem do okresu „Medicine At Midnight”, gdzie funk i melodia poprzedzają rockowy hymn z charakterystycznym „skrzekiem” Grohla, który łączący w sobie wrzask i melodię. Niestety, ten utwór najmniej pozostaje w pamięci. Podobnie jak „Beyond Me”. Coś mi się wydaje, że do tych dwóch kompozycji za często wracać nie będę. 

 

Moją prawdziwą miłością na tym albumie jest „Show Me How”. Co prawda nie jestem fanem promowania talentów swoich dzieci przez sławnych rodziców w swojej twórczości , ale współpraca wokalna Grohla z jego córką Violet okazała się udana. Po pierwsze: jest ostrożną nowością stylistyczną w przypadku Foo Fighters. Utwór ma intymny, nastrojowy charakter. Delikatne wokale wraz z gitarą w przejściu i refrenie nawiązują do takich gatunków jak dream-pop i shoegaze. Słychać również manierę wokalną Grohla znaną z pierwszych trzech albumów FF – bardziej osobistą, wycofaną i  skupioną na nastroju utworu niż skandowaniu dla stadionowych tłumów. Z kolei wokale Violet Grohl nie są „tylko” kolejnymi damskimi chórkami, które mają za zadanie być wyłącznie ozdobnikiem utworu. Te partie nadają wspaniałego kolorytu brzmieniu piosenki. „Show Me How” to również utwór w dużo większej dozie solowy. Bardziej wyrazistego Grohla brakowało mi na ostatnich albumach Foo Fighters, a proces ten rozpoczął się dla mnie gdzieś od „One By One” z 2002 roku, kiedy grupa zyskiwała jako kolektyw, ale w moim odczuciu traciły na tym piosenki. Wiadomo, rzecz gustu lub jego braku.

 

Podobnie jak „Show Me How”, utwór „The Teacher” jest swego rodzaju reminiscencją dawnych czasów. Chodzi o nawiązanie do brzmienia charakterystycznego dla grunge’u. Udaje się to w całkiem dobrym stylu. Grohl po albumie „Medicine At Midnight” zapowiedział, że chciałby pójść trochę w stronę prog-rocka. Być może właśnie „The Teacher” jest jednym z takich pomysłów, choć prog-rock w tym wypadku to namieszanie w jednym dziesięciominutowym kawałku różnych aranżacji, stylów oraz tempa. Nie ma tu żadnych oszałamiających solówek. Dave Grohl pozwolił sobie po prostu na więcej przestrzeni, opuścił radiowe ramy. To wciąż Foo Fighters, ale po prostu w dłuższym i ciekawym koncepcie. Album kończy wyraziste „The Rest”. Utwór zaczyna się jako ballada przypominająca nieco eteryczne „Something In The Way” Nirvany. Hałaśliwy, jazgoczący efekt w drugiej części utworu to ciekawa zmiana stylistyczna. 

 

Dobrze widzieć, że muzycy Foo Fighters prezentują solidną formę. Słychać powrót do niektórych pomysłów z albumów „Concrete And Gold” czy „Medicine At Midnight”, ale nie brakuje też bardziej odważnych motywów rodem z innych gatunków, które wcześniej nie były eksplorowane przez grupę. W większości kawałków nie słychać, żeby cokolwiek w zespole się zmieniło, jeśli chodzi o styl grania. Instrumentalnie mamy do czynienia z tym samym Foo Fighters, jakie znaliśmy do tej pory. To nie zarzut. W każdym aspekcie dowódcą jest tu Dave Grohl, który trzyma projekt w całości i pilnuje dowożonej jakości. Z dostępnych klipów koncertowych widać też, że zespół nie obniżył lotów i zyskał świetnego perkusistę, który być może w przyszłości również przyczyni się do wprowadzania ciekawych nowości i wpłynie na brzmienie FF.

Ocena [w skali szkolnej 1-6]: 4 latające spodki

🛸🛸🛸🛸

 

Paweł Zajączkowski

 

Lista utworów:

1. Rescued

2. Under You

3. Hearing Voices

4. But Here We Are

5. The Glass

6. Nothing At All

7. Show Me How

8. Beyond Me

9. The Teacher

10. Rest

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz