Koncertowe lato trwa w najlepsze. Artyści ochoczo korzystają z ponownej możliwości występowania na żywo, a spragnieni wrażeń fani mogą w końcu znów bawić się pod sceną. Powracają letnie imprezy, a na koncertowej mapie Polski jak grzyby po deszczu wyrastają kolejne muzyczne wydarzenia, festiwale i imprezy na świeżym powietrzu, które skutecznie pozwalają nadrobić nagromadzone przez rok zaległości.
I właśnie jednym z tych przełożonych koncertów, który czekał ponad rok, aż w końcu mógł się odbyć, był występ krakowskiej grupy Clock Machine w Łodzi. Po kolejnych terminowych roszadach i dwóch zmianach lokalizacji, koncert ostateczniej wylądował w niezwykle urokliwej scenerii łódzkiego Księżego Młyna i jako jeden z pierwszych wydarzeń zainaugurował cykl letnich spotkań z muzyką na żywo w tym miejscu – Letnisko. Co więcej, do koncertowego rozkładu jazdy tego dnia dołączyli znakomici Fisz Emade Tworzywo, którzy początkowo jako goście, urośli do rangi głównego dania wieczoru.
Ten kto widział już wcześniej zespół Clock Machine w akcji, ten wie, że idealnie sprawdzają się przy takich okazjach, a atmosfera długich letnich wieczorów sprzyja odbiorowi ich porywającej muzyki.
Charyzmatyczny wokalista Igor Walaszek, czyli Igo, od samego początku i od pierwszych wyśpiewanych dźwięków nie tylko czarował swoim potężnym głosem, ale też bawił się każdą sekundą spędzoną na scenie i podrywał do zabawy łódzką publiczność. Trzeba przyznać, że te wszystkie popandemiczne koncerty, które w te wakacje mogą się w końcu odbyć, niosą ze sobą wyjątkową energię, która przenika po obu stronach sceny, przeplatając ze sobą uczucie pewnej ulgi i tęsknoty za normalnością. A także chęci do szaleństw, czemu idealnie sprzyjała muzyczna aura tego wieczoru.
Od rozpoczynającego całość bujającego „Igo’s Flow”, Clock Machine dali przede wszystkim świetny popis zabawy własną muzyką i od samego początku zarażali płynącym ze sceny luzem.
Hipnotyzujące „Sense of Space”, napędzane wysuniętym na pierwszy plan funkującym basem, pociągnęło dalej klimat , wprowadzając je na kosmiczny poziom interakcji zespołu z publiką. Instrumentalnie Clock Machine to nie tylko sprawnie funkcjonująca maszynka, produkująca raz za razem zaraźliwe i przebojowe melodie, ale też przede wszystkim świetnie rozumiejący się kolektyw, wtrącający bez oporów co jakiś czas swoje trzy grosze do konferansjerki lidera, dopełniając klimatu kumpelskiej imprezy. I tak, w tej wyluzowanej atmosferze upłynął do końca, trwający nieco ponad godzinę lipcowy wieczór. Wśród utworów, które wybrzmiały najmocniej trzeba jednak zaskakująco wymienić te najbardziej subtelne fragmenty i intymne chwile, które z soulową gracją wprowadzały w prawdziwie błogi stan. „Z Tobą lżej” i „Kiedy śnisz”, bo o nich tu przede wszystkim mowa, zatrzymały na chwilę czas i pozwoliły utopić się w płynących powoli ze sceny dźwiękach. Poza wspomnianymi pościelówami świetnie wybrzmiały również chwytliwe „Prognozy”. Z kolei pachnące mocno dźwiękami czerwonych ostrych papryczek „Only Water” bez większych problemów zdradziło muzyczne inspiracje zespołu, a w dośpiewującym co jakiś czas chórki basiście – Konradzie Nikielu – nie sposób było nie zauważyć zapatrzenia w młodego Johna Frusciante. Imprezowy klimat dopełniła prawdziwa niespodzianka i wykonane na bis „Watermelon Sugar” Harry’ego Stylesa, w którym Clock Machine odnaleźli się z prawdziwym luzem i nieskrywaną przyjemnością.
Jakże odmiennie, od zakończonego coverem solowego utworu dawnego członka One Direction występu Clock Machine, potoczył się koncert doproszonych na tę okazję gości, a tak naprawdę głównej gwiazdy wieczoru – Fisz Emade Tworzywo.
Kolejność nie mogła być tu jednak przypadkowa, bo gdy tylko zapadł wczesny zmrok, a lekki chłód lipcowej bryzy zaczął muskać twarze zgromadzonych pod sceną fanów, na scenę wyszli muzycy i zaczęła się prawdziwa uczta. Muzycy Tworzywa, standardowo umiejscowieni w rzędzie z tyłu, obok siebie, tworzyli niezwykle zwarte tło dla stojącego w skupieniu na środku sceny wokalisty Fisza. Rozpoczęli od pulsującego i łapiącego za gardło, cholernie aktualnego singla z nadchodzącej na jesieni nowej płyty – „Kurz”, wyraźnie odcinając się grubą kreską od atmosfery poprzedniego koncertu. Wkręcający się w mózg rozpędzający się elektroniczny motyw, połączona z wypowiadanymi przenikliwie przez Fisza przeszywającymi słowami, dała piorunujący efekt, zwalając z nóg tuż po wyjściu na ring.
Tak zaczynają koncerty prawdziwi mistrzowie. Nie zatrzymując się, od razu dokręcili śrubę i docisnęli pedał gazu, by rozpocząć prawdziwą kanonadę swoich największych hitów.
Najpierw, jeszcze w rozbiegu, kroczące „Biegnij dalej sam” z zaraźliwym refrenem, które płynnie przeszło w odwrócony o 180 stopni klimat, by wraz z tytułowym utworem z ostatniego albumu grupy „Radar”, odpalić prawdziwie uzależniające i pełne groove’u brzmienie. Dyskretnie wtrącana elektronika mieszała się tu z rwanymi gitarami i pulsującym basem, przywołując klimat podobnie wirującej muzyki Talking Heads, co jest chyba największym komplementem dla Tworzywa, bo dźwięki te nie tylko hipnotyzowały, ale też nie pozwoliły, choćby na moment ustać w miejscu. Ten cudownie rozkręcony nastrój kontynuowały kolejne celne strzały – „Wolne dni”, „Jestem w niebie” oraz bezwstydnie przebojowy „Telefon”. Fisz z prawdziwą swadą wyśpiewywał kolejne wersy, raz po raz sięgając po megafon, wzmacniający wydźwięk najistotniejszych fragmentów. Z kolei jego brat – Emade – bezbłędnie i z prawdziwą mocą wybijał rytm, niosący te kompozycje, doskonale potwierdzając jedno z moich ulubionych muzycznych powiedzeń mówiące, że zespół jest tak dobry jak jego perkusista.
Moment zasłużonego oddechu oraz chwilę błogiej przyjemności dla ucha, przyniósł jeden z najbardziej poruszających utworów ostatnich lat, i to nie tylko samego zespołu, ale też prawdziwa perełka spośród całej bogatej polskiej sceny tzw. mainstreamowej alternatywy, czyli kojące i obezwładniające „Dwa ognie”,
okraszone wspaniałą solówką na gitarze Michała Sobolewskiego, w której podobnie jak w wersji albumowej, pobrzmiewały echa zanurzonej w rockowej nostalgii twórczości The War on Drugs. Jednak ciągle wierni swojemu w pełni autorskiemu i wypracowanemu przez lata stylowi Fisz Emade Tworzywo czarowali z kolejnymi utworami, wśród których nie zabrakło również wycieczek w daleką przeszłość, do hip-hopowych korzeni grupy. Jednak nim na bis wybrzmiały dziarskie „Dziecko we mgle” i kultowy „Polepiony”, usłyszeliśmy jeszcze solidną reprezentację poprzednich płyt Tworzywa z ostatnich lat: „Dronów” i „Mamuta”, z których najdobitniej wypadły hipnotyzujące „Ślady”, kończące podstawową część koncertu.
Wspomniane już powroty do hip-hopowych klimatów formacji udowodniły na koniec niezwykłą wszechstronność wokalisty Bartosza Waglewskiego, który przez cały koncert tworzył swoim coraz to głębszym głosem niezwykłą aurę wokół siebie, by w ostatnim akcie wieczoru pozamiatać mistrzowską raperską nawijką na najwyższym poziomie, jak za dawnych lat.
Powrót do łobuzerskiej przeszłości Fisza na koniec koncertu Tworzywa w niezwykły sposób spiął muzyczną klamrą te dwa występy, które 25 lipca uświetniły wyjątkowy wieczór w Łodzi. Niesamowita młodzieńcza energia Clock Machine idealnie wprowadziła w tak ciągle świeży i pożądany po długiej przerwie koncertowy nastrój, który w znakomitej formie dopełnili Fisz Emade Tworzywo, dając prawdziwie wyrywający z butów popis wielkiej klasy, muzycznej wirtuozerii i umiejętnego dawkowania emocji najwyższej próby. To wyjątkowy dowód wielkiej twórczej siły, która sprawiła, że bez cienia wątpliwości był to jeden z najlepszych koncertowych spotkań tego roku.