IKS

„Euforia sezon 2”, reż. Sam Levinson, HBO Go, [Recenzja]

euforia-sezon-dwa-recenzja

Drugi sezon „Euforii” to seryjniak, który pozamiatał we wszelkich rankingach. Najwyższa oglądalność od czasu „Gry o tron”, najczęściej komentowany serial na Twitterze, zapewne dostanie też mnóstwo nominacji i nagród na przeróżnych galach, festiwalach czy innych filmowych konkursach. Zewsząd same ochy i achy. Po prostu fenomen. Prawda jest jednak taka, że to pod wieloma względami typowa produkcja z cyklu „teen drama” – tyle, że podana na metaforycznych sterydach.

Trudno jest pisać recenzje serialu dla młodzieży facetowi, który ma już czterdziechę na karku. Z drugiej strony skoro ornitolog może wypowiadać się o życiu ptaków, to ja również postaram się wejść w buty trudnej amerykańskiej młodzieży. Zresztą twórca i reżyser Sam Levinson ma 37 lat, więc do młodzieniaszków z jego serialu również mu daleko.
 
Czy drugi sezon „Euforii” różni się czymś od swojej pierwszej odsłony? Tak. Przede wszystkim reżyser poszedł konkretnie po bandzie. Rue (Zendaya) więcej ćpa, a życie pozostałych bohaterów jest jeszcze bardziej pogmatwane; więcej jest przemocy, seksu i emocjonalnego rollercoastera. Mam też wrażenie, że lekko zostały przeniesione akcenty postaci, które mają decydujący wpływ na fabułę. Niezmiennie główną bohaterką pozostaje Rue, która wpada po uszy w nałóg i stacza się w dół po równi pochyłej. Jednak na drugi plan wysuwa się Lexi (Maude Apatow) oraz jej relacja z Fezco (Angus Cloud), ogromne znaczenie ma również… sztuka teatralna „Nasze życie”, którą Lexi wystawia w szkole, a głównymi bohaterami przedstawienia są jej rodzina, przyjaciele oraz ludzie z najbliższego otoczenia. To, jak wskazuje tytuł, teatr życia, który do kości obnaża większość bohaterów serialu i możliwe, że jest to też autorefleksja samego Levinsona o przekraczaniu twórczych granic.
 
Trzecim istotnym wątkiem jest miłosny trójkąt pomiędzy Maddie (Alexa Demie), Cassie (Sydney Sweeney) i Nate’am (Jacob Elordi). Tutaj twórca skupia się na elementach toksycznych relacji, opartych jedynie na namiętności, wzajemnej destrukcji, kontroli, zazdrości i zdradzie – zdrowej miłości w tym tyle co kot napłakał. Szczególne brawa należą się Sydney Sweeney, która rewelacyjnie ukazuje emocje swojej bohaterki, lawirującej pomiędzy fascynacją Nate’am a przywiązaniem do najlepszej przyjaciółki. Sweeney jako Cassie potrafi być niewinna, słodka ale też namiętna, rozchwiana a nawet agresywna.
 
Levinson nie skupia się w drugim sezonie „Euforii” jedynie na ludziach młodych. Nie zapomina o Calu – ojcu Nate’a, I to w mojej opinii najciekawszy wątek całości. Facet jest niby szanowaną głową rodziny – ma żonę, dwóch synów, dobrze prosperującą firmę. Cal jest jednak też skurwielem, który nagrywa na kasetach swój seks z nieletnimi. Głównie młodymi mężczyznami – chociaż jak wiemy z pierwszego sezonu również z Jules (Hunter Schafer). Bo Cal, tak naprawdę jest gejem, który nie potrafi pogodzić się ze swoją naturą i roztacza aurę książkowego macho. Tutaj twórca krytykuje „toksyczną męskość”. Levinson w żaden sposób nie usprawiedliwia działań Cala, ale w przekonujący sposób pokazuje dramat mężczyzny, który przez całe swoje dorosłe życie wybierał drogę kłamstwa i wymuszonej pozy.
 

Mam wrażenie, że w drugim sezonie „Euforii” na dalszy plan zeszły Jules, ale przede wszystkim Kat (Barbie Ferreira). Szczególnie ta druga właściwie nic nie wnosi do fabuły i stała się niejako drugo albo nawet trzecioplanową postacią. Jules niby jest, ale raczej jako uzupełnienie i dodatek wątku Rue i ich niespełnionej miłości. Warto też wspomnieć o nowej postaci – Elliocie, który mocno namiesza w relacjach tych dwóch bohaterek.

„Euforia” to serial pod wieloma względami nakręcony wzorowo. Na pewno numer jeden w kategorii wspomnianej przeze mnie „teen drama”. Bardzo dobre aktorstwo, rewelacyjna ścieżka dźwiękowa, świetny montaż, zapadające w pamięci nieszablonowe ujęcia – to wszystko jest naprawdę na wysokim poziomie. Mam jednak wrażenie, iż czasami zbyt dużo jest wizualnych fajerwerków i momentami dochodzi do przerostu formy nad treścią. Rozumiem artystyczne zapędy twórców, ale czasami „less is more”. Trudno również nie odnieść wrażenie, iż twórcy tak bardzo chcieli być autentyczni, że… stworzyli wykrzywiony, wręcz karykaturalny obraz przedstawianej rzeczywistości.
 
W tym serialu wszyscy są toksyczni albo nieszczęśliwi, w najlepszym wypadku po prostu smutni bądź żałośni. Rozumiem, że do tej pory świat młodzieży przedstawiany był dość cukierkowo, jednak tutaj tej soli posypanej na rany jest trochę za dużo. Levinson mistrzowsko oszukuje widzów – wystarczy wsłuchać się w dialogi i przeanalizować większość wątków i okazuje się, iż takowe były już w wielu produkcjach lub momentami są po prostu banalne (tutaj szczególnie mam na myśli dialogi). Sami bohaterowie niestety również są dość banalni – ich świat koncentruje się głównie na ciuchach, makijażu, seksie, narkotykach i hard core’owej zabawie. Mógłbym wymieniać sporo przykładów jak bardzo świat przedstawiony w „Euforii” jest nieautentyczny i płytki – ale co trzeba oddać twórcom to fakt, iż serial ten nieprawdopodobnie działa na emocje. I chyba takie było założenie. Oglądając go widzowie mają się czuć, jakby dostali kopa w twarz albo w przypadku mężczyzn w „cojonesy”.
 
Młodzi ludzie (a do takich przecież kierowana jest „Euforia”) bardzo często są bezkompromisowi. I trudno dziwić się, że ten świat tak ich urzekł. Mrok, cierpienie, seks to aspekty, które w młodym wieku przyciągają jak magnes. Levinson był tego świadomy, więc stworzył produkt, który wręcz wylewa się w tych aspektach z garnka. Im więcej kontrowersji – tym lepiej. A tych nie brakuje. Serialowi zarzuca się nakłanianie do stosowania używek – bzdurny zarzut, ale oczywiście bardzo dobrze działa na jego PR. Epatowanie nagością -szczególnie w przypadku Sweeney, która ma bardzo ładne ciało, co na pewno przyciągnie dodatkowych widzów. Nawet zatrudnienie do roli Faye – Chloe Cherry, to również kontrowersyjny ruch. Wszak dziewczyna wcześniej „słynęła” jedynie ze scen… pornograficznych.
 

I taka jest ta „Euforia”. Jedyna w swoim rodzaju. Będąca na pewno fenomenem na rynku serialowym, ale też bardzo przemyślanym produktem marketingowym. Ma swoich oddanych fanów, a nawet można rzec wyznawców. Wyznacza też nowe trendy w modzie. Trzeba jednak uczciwie rzec, iż nie jest to serial pozbawiony wad. I wylewające się zewsząd zachwyty, w mojej opinii, są delikatnie na wyrost.

A może jednak to ja jestem już za stary? I za dużo we mnie dziadersa? Może i tak być.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 opioidów łykanych przez Rue
💊💊💊💊💊💊💊
 

Mariusz Jagiełło

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz