IKS

Eagles Of Death Metal (+support Dea Matrona), Stodoła, Warszawa, 23.05.2022 [Relacja]

eagles-of-death-metal-relacja

Eagles Of Death Metal powrócili do naszego kraju na odcinku trasy z okazji… 24-leci działalności, dając energetyczny występ na deskach klubu Stodoła. Zanim jednak pojawił się Jesse Hughes i jego wesoła czereda, w roli suportu wystąpiły dziewczyny z Belfastu, czyli Mollie McGinn i Orlaith Forsythe, działające pod szyldem Dea Matrona.

Dwie młodziutkie gitarzystki o dość bajkowej urodzie wsparte perkusistą, zaprezentowały mieszankę standardowego rocka z domieszką bluesa. Oprócz własnych kompozycji zagrały kilka coverów. I te wypadły najlepiej, a były to „Cross Road Blues” Roberta Johnsona, w którym Mollie popisała się solówką slidem oraz „Cradle Rock” z repertuaru ich krajana, Rory’ego Gallaghera, gdzie Orlaith z kolei dodała mocno hardbluesowe solo. Ciekawostką był fakt, że panie wymieniały się gitarami w zależności od danego utworu. Całość jednak wyglądała na dość wystudiowaną, wliczając w to gesty, czy synchroniczny taniec z gitarami. Pod tym względem występ Dea Matrona wydawał się sztuczny.

 

Sztuczności próżno szukać natomiast w Eagles Of Death Metal. Kalifornijski zespół wszedł na scenę przy dźwiękach „We Are Family” Sister Sledge, zaś Jesse od samego początku począł zjednywać sobie publiczność. Zaczęli od chropowato-zgiełkliwych „I Only Want You” i „Anything 'Cept The Truth”, by urozmaicić nieco brzmienie w „Complexity”, w którym na klawiszach zagrał z technicznych grupy – Ricky. Dźwięk jednak pozostawiał nieco do życzenia – był skondensowany i brzęczący.

 

Dopiero od następnego utworu „Silverlake (K.S.O.F.M.)”, a przede wszystkim od kolejnego „Secret Plans” zaczęło się to wyraźnie poprawiać. „Cherry Cola” już wybrzmiała znacznie czyściej, a następujące po niej „Flames Go Higher” miało groove i energię tira. Od tego momentu rockandrollowa uczta zaczęła się pełni. Jesse, w charakterystycznych szelkach i jak zwykle z gęstym wąsem, na zmianę chwalił i wyznawał miłość otoczeniu oraz publiczności. Zespół, przyzwyczajony do wyznań swego lidera, przyjął je dość naturalnie. A grupa jest to niebagatelna – w jej skład wchodzą Jorme Vik na perkusji, Josh (sic!) Jové na gitarze i urocza, blondwłosa Jennie Vee na basie.

 

Całość dalej jechała w pełni poprzez okołobeatlesowskie „Now I’m A Fool”, dość popisowe „I Want You So Hard (Boy’s Bad News)”, do którego wyraźnie zaangażowała się publiczność, zabarwione bluesem „Whorehoppin’ (Shit, Goddamn)”, czy w pełni miłosne „I Love You All The Time”. Część główną zamknął rzetelny „Moonage Daydream” z repertuaru Davida Bowiego, który zespół nagrał przed trzema laty na płytę z coverami „EODM Presents Boots Electric Performing the Best Songs We Never Wrote”.

 

Trend przeróbek przeniósł się na bis, który akustycznie rozpoczęli Josh z Jessem od presleyowskiego „Can’t Help Falling In Love”. Potem zaś nieco stonesowo zabarwione „I Like To Move In The Night”, a wielki finał to „Speaking In Tongues”, w którym Jesse wyszedł na balkon Stodoły, by widowiskowo zagrać solówkę na gitarze, a całość dopełnił fragment „Ace Of Spades” Motörhead, zagrany – siłą rzeczy – przez Jennie.

Mimo pewnych problemów dźwiękowych na początku EODM nie zawiedli i pokazali, co to znaczy 100% rocka w rocku, świetnie się przy tym bawiąc. I to jest chyba clue tego zespołu – energia i zabawa, które przeplatają się między sobą w zgiełkliwych gitarowych zagrywkach, podane nadzwyczaj witalnie i szczerze.

 

Maciej Majewski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz