IKS

Dead Sara – „Ain’t It Tragic” [Recenzja]

Dead-Sara-Aint-It-Tragic-recenzja

Po trzech latach przerwy z nowym materiałem „Ain’t It Tragic” powraca zespół Dead Sara. Chociaż właściwie można to wydłużyć do okresu sześciu lat. Trzy lata temu ukazała się (jedynie) ich EP-ka „Temporary Things Taking Up Space”. Ich ostatnim długogrającym materiałem był album „Pleasure to Meet You” z 2015 roku. Sześć lat w przemyśle muzycznym (ale i w normalnym życiu) to wieczność i bardzo to słychać na ich najnowszym materiale.

Przede wszystkim od kilku lat zespół nie jest już kwartetem, a tworzy go trio. Z zespołu odszedł basista Chris Null. Nadal na pierwszym planie pozostają Emily Armstrong (wokal i gitara) oraz Siouxsie Medley (gitara). Nie można jednak nie docenić wkładu perkusisty Seana Fridaya. Wszak facet, poza okładaniem pałkami garów, odpowiada również za brzmienie ich najnowszego albumu (wraz z Noah Shainem).
 

To, co przede wszystkim po pierwszym odsłuchu ich trzeciego długogrającego wydawnictwa zwraca uwagę, to fakt, że zespół mocno wygładził brzmienie.

Ich dwa pierwsze albumy zahaczały o post-hardcore, a może nawet gdzieniegdzie punk i nirvanowski grunge. Na najnowszej płycie utwory takie jak „Hypnotic” czy chyba najbardziej przebojowy „Heroes” bardzo mocno wpisują się w kategorię „radio friendly”. Szczególnie ten drugi z zaśpiewami „u-ło-o!”. Już w pierwszym na płycie „Starry Eyed” słychać, że zespołowi obecnie powiedzmy bliżej do pop-rockej stylistyki niż szkoły Kurta Cobaina. W tych jedenastu nowych utworach mam wrażenie, że Dead Sara straciła gdzieś pazur na rzecz przebojowości. Dla jednych będzie to zarzut, dla innych argument, że kapela rozwija i pogłębia swoje brzmienie.
 

Niezmiennie bardzo mocnym elementem twórczości zespołu jest wokal Emily Armstrong.

Kobieta ma niesamowity głos. Jej barwa jest niepodrabialna, a krzyk zapewne mógłby kruszyć skały. Na szczęście sporo na „Ain’t It Tragic” fragmentów, w których Armstrong nie oszczędza strun głosowych. Chociażby w takich utworach jak „Good Times” czy, według mnie najlepszym na płycie, „Hands up”. Swój urok mają również spokojniejsze kawałki „Lover Stay Wild” i mocno elektroniczny „Losing my mind”. Nie są to jednak utwory, które powodowałyby przesadny opad szczęki.
 

„Ain’t It Tragic” to płyta, która powstawała w środku pandemii.

Wokalistka w ten sposób komentowała sposób jej produkcji: „Głęboko w trakcie tworzenia tego albumu, w samym środku pandemii, nie mieliśmy nic do roboty poza pisaniem i nagrywaniem muzyki. W trakcie tego wszystkiego, co działo się na świecie, w każdym dniu spędzonym w studio, opuszczaliśmy gardę i pozwalaliśmy, aby wydarzyło się wszystko… aż do utraty rozumu.” Brzmi to niesamowicie enigmatycznie, ale kto artyście zabroni? Na pewno sporo na tym albumie zespół dołożył w kwestiach różnego rodzaju smaczków producenckich. Ja wciąż zadaję sobie pytanie, czy to zabieg potrzebny?
 

Muszę przyznać, że oceniając „Ain’t It Tragic”, mam pewien dysonans poznawczy.

Z jednej strony doceniam odkrywanie nowych rejonów, a w utworach słyszę spory potencjał koncertowy i… radiowy. Z drugiej mam wrażenie, że zespół utracił gdzieś własny charakter i skupia się obecnie na poszerzaniu grona fanów. Nie wiem oczywiście, ile w tym drugim prawdy, ale ja wolałem jednak bardziej surowe oblicze „martwej Sary”. Chociaż jeśli zagrają koncert w Polsce, z przyjemnością na ich występ się wybiorę.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 6 martwych kobiet
🧟‍♀️🧟‍♀️🧟‍♀️🧟‍♀️🧟‍♀️🧟‍♀️
 

Mariusz Jagiełło

 
Tracklista:
1. Starry Eyed
2. Good Times
3. All I Know Is That You Left Me For Dead
4. Hypnotic
5. Heroes
6. Hands Up
7. Lover Stay Wild
8. Gimme Gimme
9. Lights Out!
10. Uninspired
11. Losing My Mind
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz