Powróciłem ostatnio z ogromną nostalgią do lat 90-tych ubiegłego już wieku. Tak, jestem jednym z tych szczęśliwców, który w przyszłości na nagrobku będzie miał dwie daty graniczne wyryte w kamieniu.
Pamiętam, że na szósty dzień każdego tygodnia, czyli sobotę, czekałem zawsze mocno podniecony. Był to bowiem dzień, w którym w mojej małej miejscowości na Dolnym Śląsku odbywał się największy tego dnia targ. Zjeżdżali wszyscy, by robić zakupy na niedzielny obiad przy warzywnych straganach, zakupić parę „lumpków” czy też inne pierdoły – głównie związane z branżą gospodarczą. Ten dzień był jednak szczególny tak mniej więcej od godziny 5 rano. Wtedy to trwała wielka wymiana kasetami VHS, gdzie można było trafić na hity w stylu „Krwawy sport” czy „Rambo”. Na jednej kasecie – bez kozery, czasami i trzy filmy. Trzeba było jednak jechać wcześnie, żeby załapać się na nowości. Wypożyczalnie dopiero co zaczynały raczkować, a o legalności jeszcze nikt nawet nie myślał. Wystarczył sąsiad, co wrócił z roboty z NRD i dwa odtwarzacze video z funkcją nagrywania, by biznes filmowy kręcił się całkiem przyzwoicie. Część kaset wymieniało się między sobą. Za nowości należało jednak zapłacić.
Z zestawem około 50 filmów weekend spędzaliśmy z rodziną na „katowaniu kaset” i oglądaniu kolejno jedną za drugą. Zdarzały się oczywiście wpadki. Pamiętam, że tak, między innymi, poznałem niemieckie porno.
Tato zapuścił jednego popołudnia odcinki smerfów, które nie do końca zostały nagrane na taśmie, a wcześniej na kasecie znajdował się niemiecki pornol. Widzielibyście sprint staruszka do pilota, kiedy miast smerfów w pewnym momencie naszym oczom ukazała się scena „spustu” na twarz urodziwej blondynki. Nie w tym rzecz jednak. Oprócz kaset video, pamiętam, że każdą zaoszczędzoną „kaskę” inwestowałem w kasety magnetofonowe. Płyty CD też jeszcze raczkowały. Dla mnie i wielu moich znajomych jedynym przystępnym i w miarę tanim nośnikiem były właśnie kasety magnetofonowe. Na targowisku było jedno stoisko i muzyki – do wyboru do koloru.
Na pierwszy rzut szły hity disco polo, które w tamtych czasach święciły swój triumf. Nagrania przebojów disco z gołymi babkami sprzedawały się jak świeże bułeczki.
Ile facet by nie przywiózł kartonów, chętnych do zakupu np. „Mydełka Fa – vol. 32” nie brakowało. Co tydzień dostępna była inna kaseta. Z inną babką i innym zestawem piosenek. Kasety dziwaczne do bólu. Pamiętam jedną, gdzie oprócz wspomnianego hitu nagle, ku memu zdziwieniu, z głośników sprzętu, który ciężko dziś nazwać sprzętem, dobiegły mnie dźwięki Roya Orbisona i Led Zeppelin. Mieszali te kawałki na tych kasetach do bólu. Opcjonalnie na takiej kasecie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Facet na targowisku wprowadził jednak podział na gatunki, a im dłużej siedział w biznesie, tym lepszy w nim był. Mając do dyspozycji stałych klientów, którzy zaopatrywali się u niego w muzę od 6 do 15 zł (średnio), dokładnie orientował się w nowościach.
To dzięki niemu skompletowałem np. całość dyskografii (do tego czasu oczywiście) Queen, Black Sabbath, Metallica, Aaerosmith i wielu innych zespołów, które są dla mnie ważne do dziś. Pamiętam też nasze młodzieńcze bitwy – kto pierwszy, ten lepszy.
Kiedy wychodziła np. „czarna płyta” Metaliki, nie każdy od razu mógł ją zdobyć. Trzeba było czekać. Czasami nawet dwa tygodnie. Co za czasy. Potem zaczęło się normalizować. Pozamykali kolesi od piratów. Kasety palili na policyjnym parkingu i powoli zaczynała wchodzić współczesność. Początkowo z hologramami, które jeszcze przez dłuższy czas bez problemu podrabiano. Potem już ceny zaczynały iść stopniowo w górę i gusta muzyczne powoli się klarowały. Każdy szukał już dokładnie tego, czego chciał. Mało kogo stać było na eksperymenty, bo przecież ciężko było wydać „zecisze” na kapelę, której się nie znało. Internetu jeszcze nie było, więc katowało się muzą wymienianą między sobą. Walkmeny i kaseciaki aż grzały się od dobrej muzy.
Dziś takiego parcia na zakupy nie ma. Większość moich młodzieńczych podbojów bez problemu zalega w salonach Empiku w cenach, które są znośne. Do tego oczywiście wszechobecny internet i streaming, kanały muzyczne oraz portale.
Za parę groszy muzyka z całego świata – aż kusi, by ją w całości w końcu ogarnąć i odsłuchać. Nierealne. Z resztą, podobnie jak wtedy. Mimo wszystko staram się być na bieżąco i wciąż odkrywać muzykę. Jedno, co jest z pewnością lepsze, to start nieznanych kapel w muzyczną podróż. Dawniej zazwyczaj nagrywano „demówkę” i próbowano ją sprzedać na koncercie. Dziś bez większych problemów można za nieduże pieniądze posiłkować się Spotify’em czy Tidalem i liczyć na sukces. Wtedy jakoś było fajniej i zdecydowanie więcej ludzisk wiedziało na temat muzyki i twórców. Więcej się na temat muzyki rozmawiało i dzieliło się nią przy każdej możliwej okazji. Tak nostalgicznie, przy odkurzaniu archiwaliów, mnie wzięło.