Warszawski zespół Datûra zadebiutował w czerwcu tego roku bardzo dobrze przyjętym albumem „Obsidian”. Grupa miesza na nim post-metal, progresję i dark-folk, ale dodając również mniej oczywiste wpływy. Miałem dużą przyjemność porozmawiać z Mają Rutkowską, Albertem Stąpórem i Robertem Gancarczykiem o m.in. pracach nad płytą, szufladkowaniu muzyki, tekstach Mai, używaniu przez Nią growlu oraz dlaczego w nazwie zespołu nad literą „U” pojawił się daszek.
Mariusz Jagiełło: Na początku chciałbym zadać pytanie z pozycji fana Waszej ostatniej płyty. Jaka jest metoda, aby nagrać tak dojrzały, wielowymiarowy album?
Maja: Myślę, że mamy w zespole bardzo kreatywne i uzdolnione osoby, które wkładają w muzykę dużą część siebie. Podeszliśmy do tworzenia tego albumu z dużym zapałem i włożyliśmy w niego ogrom pracy.
Albert: Trzeba dać muzyce dojrzeć. Od “szkieletu” utworu do jego ostatecznej wersji ma miejsce u nas bardzo dużo zmian. Bywało, że usuwaliśmy połowę utworu i zastanawialiśmy się co innego powinno tam być, żeby odpowiednio poprowadzić w nim napięcie. Jeśli udało się nam to osiągnąć, to bardzo się cieszymy.
Robert: Tak jak Albert powiedział – dać sobie czas na przerabianie motywów, żeby w końcu stwierdzić że są wystarczająco ‚pełne’, napakowane smaczkami. Plus wreszcie natrafiłem na gitarzystę z tak ogarniętym warsztatem i otwartością muzyczną, że wspólne komponowanie i wymiana motywów to czysta przyjemność.
MJ: Ile trwały prace nad płytą?
Maja: Można powiedzieć, że cztery lata. Utwory powstawały od początku istnienia zespołu, czyli od 2020 roku, a niektóre miały swój zalążek jeszcze wcześniej. Na przykład ‘The Fall’ był niemalże w pełni skomponowany przez Alberta już w momencie, kiedy szukał wokalu i tym utworem przekonał mnie do dołączenia do projektu. Ze swojej strony dodałam część wokalną i liryczną, a na próbie udoskonaliliśmy ten utwór z całym zespołem.
MJ: No właśnie, wspomniałaś o początkach zespołu, a ponieważ Datûra to stosunkowo młody twór na naszej rodzimej scenie, czy moglibyście przybliżyć swoją historię?
Albert: Zaczęło się w 2019 roku, kiedy udało mi się zebrać kilka utworów, które miały jakąś część wspólną i nie pasowały do rzeczy, które pisałem wcześniej do szuflady. Stąd wziął się pomysł na założenia swojego pierwszego poważnego zespołu. Znalazłem Maję na początku 2020, napisaliśmy kilka utworów, a potem zebraliśmy resztę składu i zaczął się proces dopracowywania tego co mieliśmy i tworzenia nowego. Utrwaloną stylistykę i skład tak naprawdę mieliśmy w 2021 roku. Większość utworów już wtedy była napisana.
MJ: To jeszcze dość sztampowe pytanie o genezę nazwy zespołu ale i tytułu płyty. Utwór tytułowy „Obsidian” faktycznie wyróżnia się spośród innych na płycie? Czy tylko to było kluczem?
Maja: Geneza nazwy zespołu niesie za sobą trywialną nieco historię. Przez jakiś czas funkcjonowaliśmy bez nazwy i był to czas, kiedy wyskakiwała mi notorycznie na ścianie Facebooka reklama koszulki z napisem Datura. Spodobała mi się, ponieważ oprócz kwiatu bielunia widniał na niej opis właściwości oraz pewna wzmianka historyczna i przypominało mi to styl starych ksiąg botanicznych. Taką miałam wizję na nasz wizerunek – ususzone kwiaty, pożółkłe karty ksiąg botanicznych i karmazynowe, bordowe, jesienne odcienie. Pomysł na nazwę spodobał się chłopakom, a później dodaliśmy ten specyficzny daszek nad literą “u”, gdy okazało się, że istnieje już kilkadziesiąt zespołów o tej nazwie.
Robert: Jeśli chodzi o nazwę albumu, to chcieliśmy wybrać nazwę któregoś z utworów. Padło na Obsidian bo nazwa krótka, zapamiętywalna, a i ze względu na długość płyty – podkreśla pewną gęstość/masywność tego wydania.
MJ: Nie obawialiście się podobieństwa fonetycznego do tych innych nazw? W dobie wyszukiwania informacji w internecie to chyba rodzi pewne utrudnienia.
Maja: Obawialiśmy się sprawy sądowej, dlatego daliśmy przysłowiowy daszek nad „u” (śmiech). Obecnie ciężko jest znaleźć nazwę, która nie byłaby już użyta przez jakiś zespół, chyba że wymyślisz swoje własne słowo.
MJ: Płytę „Obsidian” wydaliście sami. Czy to było świadome działanie? Wysyłaliście komuś ten materiał? Ciężko mi uwierzyć, że żadna wytwórnia, dystrybutor nie zainteresował się tym materiałem.
Maja: Wysyłaliśmy materiał przede wszystkim zagranicznym wytwórniom, odzywaliśmy się też do pewnej dużej wytwórni w Polsce, która organizuje również koncerty i festiwale. Niestety, musisz w to uwierzyć – nie było zainteresowania (śmiech). Jedyna propozycja jaką otrzymaliśmy od pewnej małej włoskiej wytwórni okazała się być dla nas zbyt odległa w czasie, żebyśmy mogli się zgodzić. Koniec końców, zdecydowaliśmy się wydać album sami i dobrze czujemy się z tą decyzją.
MJ: Na płycie nie ma utworu trwającego poniżej pięciu minut. Większość to rozbudowane, wielominutowe kompozycje. Czy nie obawiacie się, że przez taką formę utworów nie zaistniejecie w żadnej rozgłośni radiowej i promocja materiału będzie utrudniona? A może macie to w nosie?
Maja: Jest już dużo popowych, krótkich utworów z powtarzalnymi zwrotkami i refrenem oraz niezbyt mądrymi tekstami, którymi przesiąknięte jest polskie radio. Po co mielibyśmy się do tego dokładać? Myślę, że sztuka i potrzeba wyrażenia siebie są dla nas ważniejsze aniżeli dotarcie do mas. Choć i w tej kwestii jesteśmy zaskoczeni – grało nas już kilkanaście stacji radiowych w Polsce i to nawet w porze obiadowej!
Albert: Na obecność w rozgłośniach nie narzekamy, a do dostania się do największych rozgłośni, które boją się utworów trwających powyżej 4 minut nie aspirujemy. W pełni zdajemy sobie sprawę z tego, że jesteśmy i będziemy niszą.
Robert: Jak się to już w czasie okazało – i tak brzmieniowo jesteśmy przystępni dla ludzi nie słuchających cięższego grania, ale również nie jest to decyzja podyktowana próbą przypasowania się pod czyjeś gusta/normy (śmiech). Robimy swoje.
MJ: My słuchacze postaramy się żebyście jednak nie trafili do niszy. Szczególnie, że pomimo faktu, iż utwory na płycie „Obsidian” są długie albo bardzo długie, mam wrażenie, że są doskonale zbalansowane. Kto w zespole odpowiada za końcowy efekt? Praca jest w pełni kolektywna czy ktoś z Was ma ostateczne zdanie? A może dochodzi do tarć i kłótni?
Albert: Każdy dołożył coś do płyty. W pierwszej fazie kompozycji siedzieliśmy ja i Maja, natomiast później dołączył też Robert. Jakieś tam spory są zawsze, jeśli chodzi o partie w utworze, ale zazwyczaj na próbach udaje nam się ugłaskać te partie pod gusta całej kapeli.
MJ: A ktoś z Was ma wykształcenie muzyczne, czy jesteście muzycznymi samoukami?
Albert: Wydaje mi się, że formalnego wykształcenia muzycznego nie ma żadne z nas, natomiast każdy kiedyś miał albo dalej ma nauczyciela, więc “samouków” też nie mamy (śmiech).
MJ: Płyta „Obsidian” to mieszanka post-metalu, progresji i dark-folku, ale mam wrażenie, że Wasze inspiracje mogą przekraczać granice metalu czy też rocka. Co Was inspiruje muzycznie na co dzień?
Maja: Ja słucham bardzo różnej muzyki. Uwielbiam takie gatunki jak rock psychodeliczny, punk rock z lat 70-tych, post-punk, post-rock, doom metal, stoner, ambient, drone i wszystko, co jest oryginalne i eksperymentalne. Wśród moich ulubionych artystów wszechczasów są The Stranglers, Black Sabbath, Enya, Anna von Hausswolff, The Cranberries, Ty Segall, The B-52’s, Siouxsie and the Banshees, Oranssi Pazuzu, Meshuggah, Wardruna i Phurpa. A moje ostatnie fascynacje muzyczne to m.in. All Hands_Make Light, Yoo Doo Right, Haunted Plasma i zespół Deûle, z którymi mieliśmy przyjemność grać.
Albert: Moje inspiracje sięgają też kilku gatunków. Począwszy od progresywnych odmian rocka i metalu, poprzez różne twarze postowego grania i black metal, skończywszy na elektronice, ambiencie a nawet popie. Nie sposób wszystkiego wymienić.
Robert: Najwiekszą inspiracją jest każda formacja, która łączy gatunki po swojemu. Oprócz trzonu wpływów progresywnych, postmetalowych, postrockowych, hardcore’u, shoegaze’u, modern black metalu i elektroniki z rejonu gatunku IDM (nie mylić z edm), moje oko zwraca freak genreblending typu mistrzowski producent Igorrr który np. sampluje dźwięk odkurzacza i wykorzystuje w utworach, Raketkannon z tekstami-zgłoskami które nie są w żadnym języku i klawiszowcem odgrywającym linie basowe, również Loathe okołometalcoreowa kapela zmieniająca swoje brzmienie ku Deftones (mają dwie gitary barytonowe zestrojone do basowych rejestrów). Najbliższa mojemu sercu i tak zawsze będzie Katatonia.
MJ: Michał Sezamek w recenzji dla nas przyrównał Was – oczywiście w ogromnym cudzysłowie – do Portishead, ja bardziej „czuję” w Waszej twórczości klimatyczne Obscure Sphinx, a w „Back to Your Grave” gdzieś mi nawet pobrzmiewa Tool? Ale czy generalnie w waszej opinii szufladkowanie ma jakiś sens?
Maja: Właśnie ciekawe jest to, że ludzie słyszą w naszej muzyce przeróżne rzeczy i przywołują często zespoły nam nawet nieznane, a na pewno nie takie, którymi się inspirowaliśmy. Sezam słyszy w naszej muzyce inspiracje trip-hopem. Nikt z nas chyba nie inspirował się trip-hopem przy tworzeniu Datûry, aczkolwiek gdy byłam dzieciakiem słuchałam dużo Dido i Mobyego (to były czasy, kiedy taka muzyka leciała na dzień dobry w TV i radio), a Portishead zaczęłam słuchać dużo później, dopiero kilka lat temu. Obscure lubię, natomiast nie inspirowałam się tym zespołem w naszej twórczości. Rozumiem porównanie – nasze gitary są miejscami równie niepokojące i atmosferyczne, bo bazujemy na post-rocku, natomiast oni grają dużo ciężej, mają niski, djentowy strój, którego u nas nie znajdziesz. Myślę też, że chodzi o obecność żeńskiego wokalu, czystego i krzyczanego. Na polskiej scenie to rzadkość. Toola na pewno słychać u nas, jeśli chodzi o połamane brzmienia. Kiedy tworzyliśmy Datûrę byłam pod wpływem takich artystów jak: Lisa Cuthbert, Anna von Hausswolff, Oranssi Pazuzu, Dark Buddha Rising, słuchałam też wtedy dużo legendarnej Siouxsie and the Banshees. Szufladkowanie oczywiście nie ma sensu. Nie zakładaliśmy tego zespołu, żeby brzmieć jak jakiś inny już istniejący. Robimy to, co czujemy i co sami chcemy wyrazić. Nie szukamy aprobaty w jakimś konkretnym środowisku muzycznym. Dla nas ważna w muzyce jest kreatywność i oryginalność.
MJ: Za wszystkie teksty odpowiadasz Ty, Maju. Nie są to liryki lekkie, łatwe i przyjemne. Czy one odzwierciedlają Twoją naturę czy to jedynie forma kreacji?
Maja: Na pewno odzwierciedlają moje przeżycia i przemyślenia. Staram się mówić o pewnych rzeczach nie wprost, wolę używać symboli, żeby pozostawić słuchaczowi pewne pole do interpretacji. Gdybym miała napisać wyjaśnienie słów „Ethera” lub We Lived Afloat, powstałaby pewnie cała rozprawka! (śmiech)
MJ: W materiałach prasowych znalazłem taką informację „Liryka utworów w sposób symboliczny nawiązuje do niezwykłych historii i doświadczeń, które przydarzyły się autorce tekstów na przestrzeni lat kontemplowania i badania natury umysłu.” – szczególnie zastanawia mnie to „badanie natury umysłu” – brzmi bardzo… groźnie i profesjonalnie.
Maja: Od dziecka interesuję się filozofią i mistyką. Zebrałam w swoich dziennikach mnóstwo przedziwnych historii, z których można by było stworzyć fabułę do filmów grozy lub książek fantasty. Być może kiedyś zabiorę się za spisanie tych wszystkich opowiadań na łamach książki, póki co pozostaje mi pisanie tekstów do utworów muzycznych (śmiech).
MJ: Na płycie śpiewasz subtelnie, delikatnie, ale bardzo fachowo stosujesz też growl. Z czego u Ciebie wynika ta różnorodność modulacji głosu?
Maja: Staram się nie ograniczać w ekspresji wokalnej. Myślę, że różnorodność technik, które stosuję wynika z faktu, że na przestrzeni czasu poznałam i polubiłam różnorodne gatunki muzyczne. Zamiłowanie do growlu wzięło się między innymi ze słuchania deathcore’u.
MJ: A dlaczego teksty są w języku angielskim? Wygoda – bo jak powszechnie wiadomo po angielsku wszystko brzmi dobrze – czy jednak tęskne spojrzenie poza granice naszego kraju?
Maja: Hmmm, zacznę od tego, że większość artystów, których słucham pisze teksty po angielsku. Generalnie słucham bardzo mało polskiej muzyki. Nasz język jest piękny, ale bardzo niewygodny, a wręcz niewdzięczny jeśli chodzi o wkomponowywanie słów w muzykę. Angielski natomiast brzmi moim zdaniem dużo lepiej, poza tym jest bardziej plastyczny.
MJ: Czy „Obsydian” można w jakimś stopniu nazwać albumem konceptualnym, czy według Was utwory mają jakiś wspólny mianownik poza oczywiście, wylewającym się z nich hektolitrami mrokiem?
Maja: Nie mieliśmy w planach tworzenia albumu koncepcyjnego. Zdajemy sobie sprawę, że każdy utwór jest nieco inny i każdy opowiada odmienną historię, natomiast wygląda na to, że udało nam się osiągnąć w sposób naturalny jakiś spójny styl, który łączy wszystkie kawałki na płycie. Kiedy prześledzisz teksty utworów, odnajdziesz w nich dużo wspólnych słów i symboli.
MJ: Właśnie dlatego pomyślałem o tej koncepcyjnej formie. A Jakie wytyczacie sobie cele na przyszłość? Macie jakiś plan, czy Wasze działania to pełen spontan? Pytam o to, bo „Obsidian” wydaje mi się dziełem bardzo przemyślanym, więc może wasze cele również takie są?
Maja: Na pewno chcielibyśmy zagrać na dużych festiwalach w Polsce i zagranicą. Chyba nie mamy jakichś szczegółowych planów na tę chwilę. Na pewno niebawem zasiądziemy do tworzenia nowych kompozycji.
Albert: Granie i pisanie muzyki to nasz plan, jak to zespół.
MJ: Ozdabiacie mikrofon kwiatem Datury, na swoich koncertach robi (czy też robił) to również zespół Narbo Dacal. Tam także wokalistką jest kobieta (Eliza Ratusznik). Znacie Narbo Dacal? Może powinniście umówić się na wspólną trasę koncertową (śmiech)?
Maja: Dotarł do nas wywiad z Narbo Dacal, w którym powołują się na prekursorów kwiatowych ozdobników (śmiech). Prawda jest taka, że to patent stary jak świat. Mnóstwo artystów używa kwiatów na scenie i przyozdabia nimi statywy. Mnie zainspirował do tego akurat zespół E-L-R, którego muzykę bardzo cenię. Podoba mi się ich wizerunek na scenie (ususzone kwiaty, świece, film z tańczącymi w lesie kobietami na rzutniku) i to jak prezentują swój merch. Narbo nie znam osobiście, ale słyszałam, że to przemili ludzie i ucieszyłam się, że kupili naszą płytkę na Summer Dying Loud w zeszłym roku.
MJ: Potwierdzam – bo znam członków zespołu Narbo Dacal- że to fantastyczni ludzie. Pozostając przy tematyce koncertów, czy macie już w planach jakieś nowe daty swoich występów? Ostatnio graliście z zespołem Sunnata i byłem na tym gigu, ale nie ukrywam, że bardzo czekam na Wasz samodzielny koncert w Warszawie.
Maja: Najbliższy koncert zagramy 9-go sierpnia w Hydrozagadce, razem z Worms of Senses i Traces to Nowhere. Szykują się też dwa koncerty na jesień w Lublinie i Krakowie. Szczegóły niebawem.
MJ: Fantastyczny skład! Dla mnie Wy i Worms Of Senses wydaliście najlepsze płyty w tym roku. A czy jest szansa, że „Obsidian” ukaże się na winylu?
Maja: Póki co nie ma na to szans. To za duża inwestycja, a my mamy w planach poszerzenie naszego merchu o koszulki i inne gadżety. Poza tym nasz wkład finansowy w wydanie albumu ‘Obsidian’ był na tyle duży, że minie jeszcze trochę czasu zanim zwróci nam się ten interes (śmiech).
MJ: Jeszcze raz gratuluję udanego albumu i bardzo dziękuję za rozmowę.
Dziękujemy!
Rozmawiał Mariusz Jagiełło
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: