IKS

Cemetery of Scream – „Oceans” [Recenzja]

cemetery-of-scream-oceans-recenzja

Wraz ze schyłkiem ubiegłego roku, na świat przyszedł długo wyczekiwany przez fanów, szósty album krakowskiej formacji Cemetery of Scream zatytułowany „Oceans”. W trakcie swojej trzydziestoletniej kariery, kapela zdążyła wyrobić sobie silną pozycję w panteonie polskiego gotyku. Czy po tak długiej nieobecności wydawniczej można wejść na rynek ze świeżym towarem?  Sprawdźmy.

Album otwiera preludium o tytule znanym z okładki płyty. Dwuminutowe, oszczędne w aranżacji wprowadzenie do ponadgodzinnej podróży, która ma się właśnie zacząć to słuszna decyzja. Muzycy nie zamierzają się spieszyć. Następnie mamy utwór „In the Blue”, który rozpoczyna się dosyć leniwie, co w świetle właśnie wysłuchanego intro, powoduje, że traci swój potencjalny impet. Główny riff uważam za zbyt wyeksploatowany, lecz w połowie pojawia się intrygująca orientalna zagrywka, brzmieniem przypominająca sitar, z którym metalowcy całego świata flirtują nie od dziś. Na koniec utworu wokalista bardzo płynnie wprowadza nas w instrumentalne rozwinięcie o tytule „Along the Coast”. Sample użyte tutaj do podbicia akcentów sekcji rytmicznej nadają kompozycji industrialnego charakteru, który być może ma być wskazówką czego powinniśmy spodziewać się w dalszej części albumu.

 

zdj. materiały promocyjne

Wraz z rozwijaniem się czwartego utworu trudno, powstrzymać się od skojarzeń z takimi gigantami gatunku jak Type 0 Negative czy HIM.

Moją uwagę przykuły tutaj szczególnie delikatne wokale, śpiewane wyższym rejestrem, które pełnią funkcję pomostu między zwrotkami i refrenami. W dalszej części albumu zespół pokazuje nam kolejną twarz. Taką której najchętniej bym się przyglądał. Materiał staje się bardziej bangerski. ”Aquarius” to pozycja, która brzmieniowo mocno przypomina to co możemy znaleźć na solowym albumie Kirka Windstenia znanego z Crowbar. Za bardzo skuteczny zabieg uważam podwojenie wersu „It’s hard to be clean” – wpełza do głowy i nie chce wyjść.

 

Następna pozycja jaką serwują muzycy to mój zdecydowany faworyt. Przy pierwszym, dość nonszalanckim, odsłuchu albumu to właśnie refren utworu „House of the Fading Sun” sprawił, że poczułem jakby muzycy próbowali wyjść z moich głośników i dać mi do zrozumienia, że mam im poświęcić sto procent swojej uwagi. Mniej literacko takie odczucie nazwałbym strzałem w pysk. Interesujący jest fakt, że z każdym kolejnym odsłuchem, refren w ogóle nie traci elementu zaskoczenia. Dla niecierpliwych słuchaczy pojawienie się takiej perełki dopiero w połowie albumu może być odpychające, ale jak zaznaczyłem na początku – muzycy nie zamierzają się spieszyć. Pozycja numer siedem czyli „Time to Let You Go” podtrzymuje ciąg chwytliwych bangerów. Bardzo ciekawa i nieoczywista harmonia gitar i klawiszy. Tworzy to niepokojący klimat, który jest świetnie rozwiązany mocnym refrenem. Pomimo wielu solidnych składowych to na burę zasługuje tutaj środkowa partia wokalu, która niestety ale brzmi jak disneyowski czarny charakter, co mocno ujmuje powagi utworowi.

 

zdj. materiały promocyjne

W utworze „Full of Stars” muzycy wybiegają chyba najdalej od rodzimego gatunku, lądując w obszarach bliższych Alice in Chains.

Następnie wybrzmiewa „Opening of the Mouth”, w którym pierwsze skrzypce zdecydowanie grają gitarowe riffy. Zupełnie odwrotnie jest w „September Folk” gdzie gitary wycofują się, a na front wychodzi wokal. Szczególnie damski głos, który pomimo bycia raczej dopełnieniem głównego wokalu, wprowadza sporo świeżości. Kolejny gatunkowy zwrot akcji serwuje utwór „I Shine”. Dynamika sekcji rytmicznej i gitar jest dużo bardziej modern/prog metalowa niż wszystko do tej pory. Ponadto brzmienie partii elektronicznych utwierdza mnie w tym, że zespół nie pozwala swoim gotyckim korzeniom się unieruchomić. Numer „Final Experience” jest oparty muzycznie głównie na Slayerowskich gitarowych triolach, które każdy metalowiec lubi i szanuje. Łatwo tutaj jednak przedobrzyć i wytracić agresję tego patentu. Muzycy według mnie stąpają tutaj wzdłuż granicy. Otatnią pozycją, którą na albumie Oceans serwuje skład Cemetery of Scream jest „Everything Rhymes Goodnight”. Świetna klamra dla całego krążka, która rzuca nowe światło liryczne na utwór od którego ta podróż się zaczęła.

 

 

„Oceans” to album, któremu nie da się odmówić dojrzałości kompozycyjnej. Wszystko jest przemyślane i nic nie dzieje się przypadkiem. I być może właśnie tej niedojrzałości i braku planu zabrakło abym mógł z czystym sumieniem napisać, że materiał jest świeży. Mamy do czynienia z zawodowymi muzykami korzystającymi z szerokiej palety rozwiązań, ale jest to paleta, która była już wcześniej w rękach wielu innych zespołów. Uważam album za uczciwą ofertę dla, wygłodniałych nowości, fanów zespołu, ale będzie musiał mocno rozpychać się łokciami w natłoku albumów jakie aktualnie dostarcza nam świat.

 

Ocena: 4/6

Kuba Przybyła

Lista utworów: Oceans; In The Blue; Along The Coast; Sunken Bells On Num-Yabisc; Acquarius; House Of The Fading Sun; Time To Let You Go; Full Of Stars; Opening Of The Mouth; September Folk; I Shine; Final Experience; Everything Rhymes Goodnight

 

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz