IKS

Blind Guardian – „The God Machine” [Recenzja], dystr. Mystic Production

blind-guardian-the-god-machine

Czego można oczekiwać od nowych płyt takich weteranów, jak Blind Guardian? Ja oczekiwałem uczciwości, manifestowanej poprzez przemyślane kompozycje, jakościowe riffopisarstwo, bezbłędne wykonanie i ambitną produkcję. A co dostałem? Dowiecie się z poniższej recenzji.

Recenzowanie płyt zespołów tak legendarnych, a jednocześnie tak wiernych swojemu stylowi jak power metalowy Blind Guardian, jest karkołomne niemal tak, jak klaskanie jedną ręką. Bo czego właściwie oczekujemy, wrzucając do odtwarzacza nowy album? Zresztą to samo zresztą pytanie można zadać w przypadku wielu innych wielkich metalowych kapel, które raczej przez większość kariery nie zbaczały zbyt daleko z raz wytyczonej ścieżki. Co to znaczy dobra nowa płyta Blind Guardian? Co to znaczy dobry nowy album Iron Maiden, Saxon czy Helloween? To właśnie pytanie zadawałem sobie podczas odsłuchu “The God Machine”.

 

Powiedzmy sobie wprost – na płytach Metalliki nie doczekamy się nowego “Mastera”, Iron Maiden nie nagra drugiego “Fear of the dark”, a oczekiwanie na monumenty pokroju “Bard’s Song” czy “Valhalli” na płytach Blind Guardian stanowi oznakę naiwności. To se ne vrati. I jeśli chcieć oceniać nowe dokonania tych dużych firm mierząc stężenie hitów na minutę nagranej muzyki, to raczej nie będziemy się rozpływać w pochwałach. Czego zatem można, a wręcz należałoby oczekiwać od kolejnych wydawnictw metalowej elity? Otóż ja oczekuję uczciwości, manifestowanej poprzez przemyślane kompozycje, jakościowe riffopisarstwo, bezbłędne wykonanie i ambitną produkcję. Jeśli w którymkolwiek z tych aspektów udaje się jeszcze przemycić odrobiną świeżości i nowatorstwa, to jestem wielce kontent. I, uwaga uwaga, przy “The God Machine” odhaczam wszystkie wspomniane checkpointy in plus.

 

“Niewidomy strażnik” kazał fanom długo czekać na nowe wydawnictwo. Poprzedni krążek Niemcy wydali siedem lat temu, choć poczuwają się do winy tylko w zakresie sześciu. A to dlatego, że album był gotowy już w 2021. Ze względu na pandemię wytwórnia wstrzymywała jednak publikację tak długo, by mieć pewność, że promocja płyty na koncertach nie będzie zagrożona.

Panowie z BG wykorzystali przerwę w koncertowaniu na gruntowną rewizję muzycznej ścieżki, jaką podążali na dwóch ostatnich albumach. Poprzedni, “Beyond the Red Mirror” był, jak na Blind Guardian, bardzo progresywny. Napakowany kosmicznymi brzmieniami syntezatorów, pełen niekonwencjonalnych rozwiązań rytmicznych, długich kompozycji. Na “The God Machine” zespół postanowił obrać kurs na przeciwległy azymut. Surowsze brzmienie, cięższe kompozycje. Krótsze, choć nadal chwytliwe i nie pozbawione zapadających w pamięć refrenów, jak też charakterystycznych zagrywek gitarowych. Największym zaskoczeniem jest bez wątpienia gruntowne odejście od syntezatorów, do których na ostatnich płytach Blind Guardian mocno nas przyzwyczaił. Dwa ostatnie studyjne albumy “Strażnika” rozpoczynały wzniosłe orkiestrowo-chóralne uwertury. Tutaj panowie od razu przechodzą do rzeczy – “Deliver us from evil” potrzebuje tylko krótkiej rozbiegówki, by sprawnie wznieść się na “wysokość przelotową”. Syntezatory, i to raczej dość oszczędne, słyszymy zaś tylko w spokojniejszych “Secrets of the American Gods”, “Life Beyond The Spheres” i “Let It Be No More”.

 

Dalsza część recenzji pod teledyskiem

 

“The God Machine” to baśniowy power metal w pierwotnym, surowym wydaniu. Hansi Kürsch stwierdził w jednym z wywiadów, że nagrywanie wokali bez warstwy orkiestracyjnej było dla niego nieco zapomnianym, ale przyjemnym doświadczeniem. Rezygnacja z syntezatorów spowodowała, że miał więcej przestrzeni i mógł tworzyć linie melodyczne “bliżej” gitar i bazowych riffów. To ponoć skłoniło muzyków do nowych poszukiwań – w roboczej wersji “Architects of Doom” Kürsch zaryzykował wręcz romans z growlingiem. Ostatecznie jednak twórcy puknęli się w głowę, a na płytę trafiła wersja z wokalem bardziej zbliżonym do tradycyjnej barwy Hansiego.

 

Odejście od rozbudowanego instrumentarium spowodowało też, że “The God Machine” brzmi mniej cukierkowo niż poprzednie dokonania zespołu. Świetne aranżacje, w szczególności współpraca gitar, sprawiają jednak, że brak orkiestracji w zasadzie nie wydaje się odczuwalny. Nowa płyta zdecydowanie bardziej nawiązuje do starszych nagrań niż do “At the Edge of Time” czy “Behind the Red Mirror”. Ja wprawdzie nie znalazłem tu utworów, w których zakochałbym się od pierwszego wejrzenia (a na “Edge of Time” takich uczuć doznałem, choćby przy słuchaniu “Sacred Worlds” czy “Tanelorn”). Natomiast, już przy 3-4 czwartym wejrzeniu – owszem. Na pewno kawałki takie, jak wspomniany “Secrets of the American Gods” czy otwierający “Deliver us from evil” znajdą uznanie wśród fanów i wejdą na dłużej do koncertowej setlisty. Z kolei “Violent Shadows” czy “Blood of the elves” to ostre metalowe strzały, które niejednemu przywiodą na myśl najmocniejsze hiciory z okresu “Tales from the Twilight World” i “Somewhere from Beyond”. Zachowując, naturalnie, proporcje przebojowości.

 

Blind Guardian wciąż pozostaje w dobrej formie kompozytorskiej. A jeśli dodać do tego wywołany przez pandemię głód koncertowania, o którym wspominają muzycy, to nic, tylko czekać na terminy gigów nad Wisłą. Follow the Blind!

 

Ocena ( w skali od 1 do 10) 8 potężnych Gandalfów
🧙‍♂️🧙‍♂️🧙‍♂️🧙‍♂️🧙‍♂️🧙‍♂️🧙‍♂️🧙‍♂️

 

Grzegorz Morawski

 

Lista utworów:

1. Deliver Us From Evil
2. Damnation
3. Secrets of the American Gods
4. Violent Shadows
5. Life Beyond the Spheres
6. Architects of Doom
7. Let It Be No More
8. Blood of the Elves
9. Destiny

 


 

Kliknij i obserwuj nasz fanpage👉 bit.ly/Nasz-Facebook1

Kliknij i obserwuj nasz Instagram 👉 bit.ly/nasz-instagram1

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma jeden komentarz

  1. Lukasz

    Ja znalazłem takie. Architects of Doom, Damnation czy też Secrets of the American Gods ale nie tylko. Ciężko wyróżnić te lepsze i gorsze hity bo cała płyta jest bardzo spójna i mimo, że są słabsze momenty to jednak nadal jest to bardzo wysoki poziom.

Dodaj komentarz