IKS

„Biggie: I Got a Story to Tell” – film Netflix

biggie-i-got-a-story-to-tell-film-recenzja

„Biggie: I Got a Story to Tell” – film Netflix

Chyba na żaden z filmów dokumentalnych w ostatnim czasie nie czekałem tak bardzo, jak na „Biggie: I Got a Story to Tell” – biograficzną opowieść o jednym z najsłynniejszych raperów w historii – Notoriousie B.I.G. A czy było warto?

Właściwie powinno się wziąć poprawkę już na starcie, że gdy za produkcję biograficznego dzieła o Biggiem bierze się jego wydawca (dla którego Notorious B.I.G. ma status co najmniej boga hip hopu), to efekt może być dyskusyjny.

To samo było przecież w przypadku filmu fabularnego „Notorious”, gdzie Bad Boy Films partycypowało w produkcji. Dlatego już od początku zastanawiałem się, jak szybko Sean 'Diddy’ Combs wjedzie na swój megalomański szlak. A jednak pierwsze minuty „Biggie: I Got a Story to Tell” wyglądają dość obiecująco. Poznajemy rodzinę Christophera Wallace’a, jego jamajskie korzenie – co jest absolutnym złotem tego filmu – bo dotąd głównie wspominano jedynie o tym, że matka Voletta Wallace pochodziła z tejże wyspy. Tutaj wątek został rozwinięty o wzbudzenie fascynacji chłopaka muzyką Jamajki przez wujka Dave’a (będącego muzykiem) oraz dość zabawny wątek, w którym Biggie wspomina, że zasypia przy rytmach country & western. Nie mniej interesująca pod tym względem jest historia Donalda Harrisona, saksofonisty jazzowego, będącego sąsiadem Wallace’a, który wprowadzał Christophera w arkany sztuki, a jednocześnie zdaje się, że niepostrzeżenie wyrobił w nim nawyk, który przydał mu się na drodze rapowania – sposób kładzenia rymów w stylu zbliżonym do rytmiki bebopu. Ta kwestia wydaje się odrobinę naciągana, ale z drugiej strony…

Główną część narracji filmu prowadzą jednak przyjaciele Biggiego – D. Roc, Lil’ Cease, Chico Del Vec, nakierowywani jednak przez Diddy’ego i Volettę, którzy zdają się przewodzić tej kwestii.

Poznajemy okolicę, w której wychowała się przyszła gwiazda rapu, okolice brooklyńskiego Bed-Stuy (komik Chris Rock twierdzi, że obok południowego Bronxu, Harlemu i Compton jest to najsłynniejsze czarne getto na świecie – przyp. MM), okolice Bedford Avenue–Fulton Street, gdzie życie rozgrywało się wśród handlarzy narkotyków i broni. Tam młody Christopher wkręcił się w uliczną zajawkę zarówno muzyczną, jak i w dilerkę. Część filmu oparta jest zresztą na jego dylemacie: czy dalej sprzedawać narkotyki (które dają mu łatwą kasę), czy zająć się na poważnie muzyką (na horyzoncie już pojawił się wspomniany ‘Diddy’, wówczas funkcjonujący jeszcze jako ‘Puff’, który zaproponował mu współpracę wydawniczą). Tym niemniej, przechodząc do wątku muzycznego, dowiadujemy się o pierwszym względnym sukcesie za sprawą utworu „Party and Bullshit” ze ścieżki do filmu „Who’s the Man?” z 1993 r. (w którym zresztą pojawiło się kilka postaci z hiphopowego świata, jak Ed Lover, Busta Rhymes, Ice-T, czy Guru – przyp. MM). Z czasem sytuacja staje się nieco bardziej przejrzysta, a Notorious rozpoczyna nagrywanie przełomowego „Ready To Die”. Wydany w 1994 r., w filmie jest wymieniany jako główny game-changer dla całego hip hopu ze Wschodniego Wybrzeża, zaskakująco pomijając przy tym zarówno kultowy debiut Wu-Tang Clan, jak i chociażby produkcje A Tribe Called Quest. Owszem, jest sporo prawdy w tym, że pierwszy album Notoriousa jeszcze mocniej zaznaczył East Coast na hiphopowej mapie, ale stało się to także dzięki solidnej promocji płyty. Ta część pojawia się jednak, kiedy praktycznie 2/3 filmu już mamy za sobą.

Reszta została potraktowana po macoszemu. Konflikt z Tupakiem został jedynie wspomniany, nie ma żadnych informacji o odsiadce Biggiego,

nie mówiąc już o kolejnym krążku „Life After Death”, który zrobił z niego gwiazdę superligi rapu. Nie dowiadujemy się de facto, co sprawiło, że ten wielki chłopak z Brooklynu stał się jedną z ikon hip-hopu. Zamiast tego dowiadujemy się o stosunku Wallace’a do dwójki swoich dzieci, po czym temat płynnie przechodzi w zabójstwo rapera, a następnie ceremonię pogrzebu, będącą de facto celebracją dla mieszkańców Brooklynu, dla których Notorious B.I.G. stał się symbolem ziomka z ich dzielnicy, który odniósł ogromny sukces. Braków w tym filmie jest sporo. Szkoda, bo materiały z epoki, które się w nim pojawiają, są znakomite. Natomiast jeśli ktoś chce się zmierzyć z legendą hiphopowego króla Nowego Jorku (gdzie w tym wszystkim Nas i Jay-Z walczący o ten tytuł po śmierci Biggiego?!), polecam inne pozycje. „Biggie: I Got a Story to Tell” to film dla tych, którzy już wiedzą o temacie trochę więcej, a przede wszystkim mają świadomość, jak naprawdę było.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 5 mikrofonów
🎤🎤🎤🎤🎤

Maciej Majewski

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz