Powinnam zacząć od kwestii, że najzwyczajniej w świecie nie tego się spodziewałam, co ostatecznie otrzymałam. To naturalna konsekwencja mojego niesłabnącego zaufania do księgarzy zachęcających do literatury z nieznanego mi obszaru. Niby człowiek wie, że powinien dzielić włos na czworo, jednak umiejętności zastosowania tego w praktyce nie posiada.
Bez bicia przyznam się, że zadziałały dokładnie cztery słowa – fiński, bestseller, absurdalna, opowieść. Obstawiam, że nad tym zestawem też byście zawiesili swoją ciekawość, a ponad połowa dokonałaby zakupu książki. Tym oto sposobem, czyli w konsekwencji dobrze uprawianego marketingu, podobnie jak ja, stalibyście się posiadaczami „Roku zająca” autorstwa Arto Paasilinny. Czy aby szczęśliwymi? Oto jest pytanie!
Zaczyna się całkiem znajomo – zmęczony życiem, przygnieciony rzeczywistością redaktor jednej z poczytnych helsińskich gazet, Kaarlo Vatanen, w drodze powrotnej z delegacji ratuje potrąconego zająca.
Po kilku stronach fabuła nabiera rozpędu – ów uratowany zając staje się katalizatorem zmian, w nudnej jak dotąd, egzystencji pana redaktora. Ten porzuca pracę, upierdliwą żonę i dotychczasowe życie. Zaczyna się prawdziwy rollercoaster przygód napędzany nie tyle abstrakcyjnymi, co zwyczajnie mogącymi niektórych zaskoczyć, przygodami Kaarlo i jego zająca. Tak, jego zająca! W ramach opcji „na dobre i na złe” panowie stają się nierozłączni, a trzeba przyznać, że na nudę narzekać już nie będą. Tradycyjnie więcej Wam już nie zdradzę, bo „co było w Vegas, zostaje w Vegas”. Przeczytacie, wsiąkniecie w historię, to się wszystkiego z czasem dowiecie.
Stanowczo jednak odmawiam sklasyfikowania fabuły „Roku zająca” jako absurdalnej.
Owszem, bywa zaskakująca, jednak do wspomnianego absurdu naprawdę jej daleko. Być może to efekt tego, że mieszkamy w Polsce i nic co absurdalne nie jest nam obce…? Dlaczego się tak uczepiłam słowa na „a”? Otóż dlatego, że trochę zepsuło mi ono lekturę. Nakręcona obietnicami księgarza byłam rządna krwi, a zamiast niej dostałam coś zgoła innego. Zaryzykuję stwierdzenie, że nawet bardziej wartościowego. Byłam świadkiem przemiany człowieka, który pod wpływem wielowymiarowego kontaktu z naturą dokonał diametralnych zmian w swoim życiu: „(…) jeszcze miesiąc temu siedział znudzony w knajpie nad kuflem ciepłego piwa (sic!), a oto teraz brnie w kłębach dymu przez rozgrzaną puszczę, z plecakiem pełnym ryb, w przepoconych spodniach”.
Zostawiam Was z jeszcze jednym fragmentem z książki, którą mogłabym nazwać odą do odwagi (tej mi np. brakuje) i wolności (o którą tak gorliwie teraz wszyscy w PL walczymy):
„(…) pracował ciężko od świtu do nocy, zahartował się i coraz rzadziej wracał pamięcią do swojego dawnego życia helsińskiego mięczaka; teraz nie musiał się już angażować w denerwujące dyskusje polityczne z oportunistami, a że pożądliwe kobiety trzymały się z dala od kuhmońskich lasów i nie paradowały mu przed nosem, jego umysłu przestał wciąż myśleć o seksie. Takie życie może wieść każdy – wystarczy tylko zrozumieć, że najpierw trzeba się pożegnać z dotychczasowymi zwyczajami”.
Ocena (w skali od 1 do 10) 7 zajęcy
🐰🐰🐰🐰🐰🐰🐰