„There is no prize to perfection. Only an end to pursuit”. Nie wiem jak to się dzieje, że w serialu pełnym niesamowitych historii, postaci, światów, intryg i tekstów, ten jeden cytat, który zostaje ze mną po skończeniu sezonu „Arcane”, zawsze należy do Victora. To chyba cena jaką się płaci za bycie wizjonerem, heraldem przyszłości, samozwańczym zbawcą świata… Ale po kolei.
Jeśli czytacie tę recenzję, to znaczy że widzieliście pierwszy sezon, więc jego przypominać nie będę. Natomiast jeśli ktoś tu jest, aby po prostu dowiedzieć się czegokolwiek o serialu – proponuję zerknąć na moją recenzję pierwszego sezonu sprzed prawie 3 lat (tak, 3 lata czekania minęły od pierwszej odsłony tej perełki —-> recenzja TUTAJ), aby dowiedzieć się co myślałem o nim wtedy (i pod czym nadal podpisuję się obiema rękami). A czy drugi sezon trzyma ten sam wysoki poziom, jaki miał pierwszy? Jak najbardziej. Powiem to od razu, żeby nikt nie miał wątpliwości – jest świetnie. Kto oglądał już wcześniej Arcane i mu się podobało, ten się na pewno nie zawiedzie tym, co oferuje odsłona tegoroczna.
Poprzedni sezon zakończył się znaczącymi wydarzeniami i zapowiedziami zmian zarówno w Zaun jak i Piltover. Gdy Piltover, złote, piękne miasto arystokracji i rządzących, już zagłosowało, aby podpisać pokój z chaotycznym, brudnym i brutalnym miastem-slumsami Zaun nastąpiła katastrofa. A na imię jej Jinx. Chaotyczna, niezrównoważona, straumatyzowana, acz genialna Jinx wystrzeliła pocisk, który wybuchając zabił, okaleczył bądź ranił prawie wszystkich w radzie miasta (poza Mel i Jayce’m, co znajdzie swoje wyjaśnienie nieco później, choć bystroocy widzowie mogli mieć już swoje podejrzenia). A do tego zastrzeliła swojego (drugiego) przybranego ojca – Silco – tworząc w ten sposób wyrwę w, już i tak mocno napiętej, strukturze władzy Zaun.
Skutki tego ataku z każdym odcinkiem będą nabierać tempa. Z jednej strony następuje radykalizacja ekipy „na górze”, gdzie dość szybko poklask zyskuje matka Mel – Ambessa Medarda, wielkiej renomy generał armii Noxus, przed której tak posturą, jak również drapieżną ambicją i intelektem, drżą wielmoże Piltover. Przez kolejne ataki, napędzające zarówno strach przed Zaun, jak i chęć odwetu, zyskuje ona przychylność części rady i bierze pod swoje skrzydło Caitlyn, która wyrasta powoli na nową liderkę górnego miasta. Następuje seria represji, ataków i pacyfikacji, które zaogniają konfilkt między dwoma miastami.
W Zaun tymczasem przez próżnię, która powstała wraz ze śmiercią Silco, do głosu doszły mniejsze i mniej zorganizowane gangi i grupy przestępcze, pozbawione jednak tak charyzmatycznego lidera, jakim był przyszywany rodzic Jinx. Grupki walczą ze sobą o wpływy, władzę i kontrolę nad Zaun i jego rozlicznymi interesami, nie ograniczając się w szafowaniu przemocą i wyzyskiem.A cierpią przy tym tylko zwykli szarzy ludzie. Mieszkańcy zarówno Piltover (gdzie wybuchy, ataki czy sabotaże zabiły lub raniły wiele osób, a wszyscy zaczęli żyć w strachu – prosząc w efekcie o obronę Ambessę i jej Noxiańskie siły zbrojne), jak i Zaun (gdzie maluczcy mieszkający w slumsach, uzależnieni od Migotu lub po prostu starający się żyć swoim życiem, są prześladowani zarówno przez mszczących się, próbujących okiełznać napiętą sytuację żandarmów Piltover, jak i walczące o władzę gangi Zaun).
Ale chyba najbardziej znaczącym skutkiem, niosącym największą wagę dla całego świata jest zranienie przez Jinx Victora. Gdyż Jayce, jak już pokazał wcześniej, jest gotów zaryzykować wszystko, by uratować, wesprzeć i uleczyć swojego przyjaciela, i czyni to ponownie. Łamiąc wszelkie zasady oraz przyrzeczenia podłącza Victora do rdzenia Hex, a to złączenie technomagii z ludzkim ciałem, będzie miało potencjalnie największe konsekwencje dla całej społeczności, a wręcz cywilizacji tego świata.
Jeśli myślicie, że to jest zbyt wiele wątków, jak na jedynie dziewięć odcinków drugiego sezonu Arcane, to muszę się z Wami zgodzić. I to nie tylko dlatego, że już ich wymieniłem sporo, a nie wspomniałem nawet co się dzieje z Vi, z Jinx, z Ekko i Heimerdingerem, z Mel, z… wieloma innymi postaciami, które czy to pojawiają się ponownie z pierwszego sezonu, czy też są nowymi bohaterami tej odsłony serialu. Jest tego dużo. Bardzo dużo.
Z odcinka na odcinek pojawiają się kolejne komplikacje, kolejne postaci, kolejne pomysły, problemy, pytania i rozstrzygnięcia prowadzące do następnych jeszcze wydarzeń, następnych intryg, sytuacji pozornie nie do rozwiązania. Można się czasem nieco pogubić w ilości wątków i historii, które trzeba śledzić naraz, albo które znikają na kilka odcinków, by dopiero po chwili wrócić ze zdwojoną mocą pytając „A pamiętasz jeszcze o mnie?”. I z każdym odcinkiem jest z tym większy problem, bo zostaje coraz mniej czasu na rozegranie wszystkich wątków fabularnych do końca, by zapewnić odpowiednie wyjaśnienie i odpowiedni czas w świetle reflektorów każdej z postaci i konfliktu.
I to jest, tak naprawdę, mój jedyny przytyk, jedyne do czego mogę się przyczepić w tej recenzji. Poza przeświadczeniem, że końcówka jest nieco przyśpieszona, że nie wszystkie wątki i nie każda postać dostała wystarczająco dużo uwagi i w pełni satysfakcjonujące wyjaśnienie/zakończenie, wszystko inne w drugim sezonie Arcane jest na granicy doskonałości. Pod każdym względem.
Nadal jest to absolutna uczta audiowizualna. Każdy kadr jest dopieszczony, animacja – genialna i bardzo płynna. Modele postaci, scenografie, tła, wizja, warstwa wizualna każdego odcinka stoi na najwyższym poziomie – od intro (które nie dość, że jest świetne ponownie, to ma w sobie delikatne smaczki i klatki, które podpowiadają pewne rzeczy, które nastąpią w danym odcinku, czy zapowiadają postaci, które się w nim pojawią) przez walki, aż do podkładu wizualnego pod muzykę.
Bo ponownie jest tu ten sam motyw, co w pierwszym sezonie – teledyskowa oprawa, jaskrawe kolory, sekwencje miejskie, grafika komiksowa podłożona pod różne piosenki. Są śliczne ballady, które robią co mogą by wycisnąć z nas łzy, są rwące motywy punkowe jako tła walk i montażów, są bardziej popowe i indie utwory, które w normalnych okolicznościach, by mnie zupełnie nie interesowały, ale przez ten serial od dwóch tygodni mam je zapętlone do słuchania w kółko… Bo tu nie chodzi o samo ich brzmienie czy wartość muzyczną, tylko o to jak są dopasowane do historii, którą pochłaniamy, jak bardzo są integralne z emocjami, które odczuwamy podczas konkretnych scen. Czy nadają się jako tło, jako przeplatająca się narracja, jako wartość dodana, a nie odciągająca od tego co oglądamy? I mogę z całą stanowczością zapewnić, że tak – wpisują się idealnie w to co przedstawia nam się na ekranie. Muzyka to często rodzaj narracji, a pewne jej gatunki są wręcz integralne z językiem ulicy, z językiem pewnych grup, pewnych komórek społecznych. I to jest w Arcane, w kolejnym już sezonie, oddane idealnie.
„Pokaż, a nie mów” (Show, don’t tell), to jedna z ważniejszych acz niepisanych zasad jeśli chodzi o scenariusze filmowe i serialowe. Chodzi o to, żeby obraz, wizja, gra aktorska, wraz z oprawą audiowizualną, były w stanie opowiedzieć co się dzieje, jaki stan emocjonalny przeżywają bohaterowie, niuanse scen i sytuacji. A nie, że wychodzi postać i łopatologicznie opowiada nam wszystko, żeby każdy na pewno zrozumiał co autor miał na myśli. Arcane jest doskonałym przykładem tej zasady – ile można przekazać, i w jaki sposób, żeby nie robić z serialu nudnej serii monologów. Za pomocą tejże właśnie muzyki, jej tekstów, tych montaży przewijających się czasem w sposób bardzo komiksowy, a czasem bardziej klasycznie, można przekazać bardzo dużo.
Podobnie jak w pierwszym sezonie, tutaj też największą wartością są postaci. Ludzie (i inne istoty rozumne), które zamieszkują ten dziwny, ale jakże piękny i niesamowity świat. Fabuła dalej prowadzi nas przez losy sióstr Violet i Powder (Vi i Jinx), ale nigdy nie zapomina o całym tłumie innych postaci (które ktoś mógłby chcieć nazwać „pobocznymi”, chociaż absolutnie na to nie zasługują). Występuje tu obsada zespołowa, gdyż wiele z postaci ma znacznie więcej niż sławetne „5 minut” w świetle reflektorów. Dużo się dzieje również u Mel, u Caitlyn, u Ekko, u Heimerdingera, u Jayce’a, u Victora, u Ambessy, u tajemniczego alchemika… Mimo że uwaga najbardziej jest skupiona na naszym ulubionym straumatyzowanym rodzeństwie po tej stronie Runeterry, to każda z pozostałych ważnych postaci również dostaje wystarczająco czasu, aby rozwinąć swój wątek i zostawić swój ślad w tym świecie. Jest wiele scen wkurzających, wiele wzruszających, ciekawych, dziwnych, ledwo zrozumiałych, a na koniec pozostaniemy jeszcze z paroma pytaniami, które na pewno celowo pozostały nieodpowiedziane przez twórców.
Chociaż jest to drugi i ostatni sezon „Arcane”, jak to twórcy zapowiadali od początku, nie jest to jeszcze koniec ich opowieści w świecie Runeterry (nazwa świata, w którym rozgrywa się wszystko co związane z League of Legends). W produkcji są już trzy kolejne projekty, które będą opowiadać historie osadzone w innych jej krainach. W tym zapewne pierwsza w Noxus, jak można zakładać po tym, jak wielki nacisk był położony na postaci stamtąd się wywodzące, i jak ważnym elementem całej historii one były. I ja na pewno nie mogę się doczekać kolejnych seriali z tego świata.Pisałem o tym już przy pierwszej mojej recenzji – nie jestem fanem League of Legends. Uznaję tamtejsze środowisko graczy za koszmarnie toksyczne, a sama gra mnie w żadnej mierze nie porywa. Ale to co Linke i ekipa zrobili na jej podstawie jest perłą najczystszej wody, diamentem najwyższej jakości. Jest to jeden z najlepszych seriali jakie widziałem w ostatnich latach i zacieram ręce, aby dalsze produkcje nie obniżyły jakości. Riot i Fortiche zasłużyli u mnie na wielki kredyt zaufania i mogę tylko liczyć, że tego nie spieprzą.