..piętnaście lat temu, podczas regularnych posiadówek na osiedlowej ławce, rozmawiałem z kumplem o muzyce. Czyniliśmy to dosyć często, gdyż nieustannie wpadały nam w uszy nieznane dotychczas dźwięki. Oprócz domowych zasobów i kopalni wiedzy w postaci naszych ojców, chłonęliśmy jak gąbka denaturat wszystko, co pojawiało się w Nocy Muzycznych Pejzaży i MiniMaxie. Były to nieocenione i niewyczerpane źródła nowości, a jedna z audycji NMP, nadawana jedenaście, a może dwanaście lat temu, wtedy jeszcze w powszechnie znanej „Trójce”, zapoczątkowała naszą przygodę z zespołem z Liverpoolu (ku zaskoczeniu wszystkich, nie chodzi o The Beatles). Tamtej nocy Piotr Kosiński zaprezentował Antimatter. I nie mogliśmy uwierzyć w to, co poleciało z głośników. Coś świeżego, barwnego i nieoczywistego. Styl zahaczający momentami o metalowy anturaż zbliżony do Anathemy, z wokalem przenikającym do szpiku kości mocno pobudził naszą ciekawość. Zaczęliśmy dłubać, szukać i tak natrafiliśmy na albumy „Planetary Confinement” i „Leaving Eden” – szczególnie numer „Legions” z tego pierwszego wrósł mi głęboko w czaszkę i tkwi w niej do dziś. Od tamtej chwili śledziłem regularnie poczynania Micka Mossa i jego składu, aż do 18 listopada bieżącego roku, gdy premierę miał ósmy krążek zatytułowany „A Profusion Of Thought”. I przy nim chwilę pozostanę.
O ile poprzednie albumy, a zwłaszcza kilka pierwszych z dyskografii robiły na mnie niemałe i bardzo pozytywne wrażenie, o tyle „The Judas Table” z 2015 roku i „Black Market Enlightenment” wydany trzy lata później, zaczęły mnie zwyczajnie nudzić. Trochę jakby ogień przygasł, pomysły zbladły, a siła przyciągania znacząco osłabła. I podobnie sprawa ma się w kontekście albumu wydanego przed paroma dniami. Bani nie urwało, a tyłek gdzie był, tam jest. Wszystkie kompozycje, które wylądowały na tym krążku, tak naprawdę nie są premierowe sensu stricto. To tak zwane spady z sesji poprzednich pozycji w dyskografii, które zapadały w zimowy sen na 10-15 lat w szufladzie, w oczekiwaniu na lepsze potem. Nick Moss poczuł, że to lepsze potem właśnie nadeszło i przewertował zawartość, by wybrać z nich esencję i tchnąć w nie porcję świeżego tlenu.
Nie zamierzam analizować każdego utworu z osobna, bo istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że nie wykazałbym między nimi znaczących różnic. Wszystkie zlewają się w całość, co nie jest dobrym sygnałem. Oczywiście na 6 z plusem, jak zawsze w przypadku Antimatter, zasługuje wokalista i twórca całego zamieszania. Moss ma nieprzeciętny, bardzo emocjonalny wokal, którego nie da się ominąć szerokim łukiem. Od zawsze mam wrażenie, jakby był mieszanką Eddiego Veddera i Matta Barlowa (Iced Earth), ale z unikatową cechą i zdolnością do transferu emocji przez struny głosowe. Jego talent do malowania głosem obrazów budził i nadal budzi mój podziw. Ale nie samym wokalem płyta stoi.
Warstwa instrumentalna na „A Profusion Of Thought” nie zaskakuje, a momentami rozczarowuje, mówiąc bez ogródek. To materiał dość przewidywalny, ze sporą ilością akustycznych akcentów, ale o umiarkowanym poziomie wyrafinowania. I gdy mam za sobą kilka odsłuchów zawartości najnowszej pozycji w katalogu Antimatter, śmiało mogę powiedzieć, że są dwa numery, które chcę wyróżnić. Ale nadal, dwa na dziesięć to słabo.
Pierwszy z nich – „Heathen”. Tytuł po trosze pasuje do zawartości. Bardzo mięsista i tłusta linia basu rodem z Toola i w punkt idące z nią w parze rytmiczne bicie perkusji powodują, że momentami staję się widzem pogańskiego rytuału i z zaciekawieniem czekam na rozwój wydarzeń. Warte uwagi jest na pewno wtrącenie saksofonu w drugiej części. Nie spodziewałem się takiego obrotu zdarzeń, a tym samym, na tle pozostałych absolutnie niezaskakujących kompozycji – ta zyskuje na wyróżnienie.
„Fools Gold” – drugi, który chciałem wymienić, to czasowo najbardziej rozciągnięta pozycja (ponad siedem minut), której złożoność jest przykładem spełnienia moich oczekiwań w kierunku Mossa i jego nowych materiałów. Spora część warstwy instrumentalnej oparta jest na dźwiękach gitary akustycznej, nie brakuje jednak także ekspozycji słuchacza na ostrzejsze fragmenty. Wokalista w przemyślany sposób buduje tu nastrój, za którym podąża odpowiednio dawkowana intensywność instrumentalnego podkładu. A w końcówce, przy bardzo rytmicznym perkusyjnym groovie, następuje nawałnica dźwięków, której odzwierciedleniem są ciarki na karku. No ładnie panie Moss, ładnie.
„A Profusion Of Thought”, mimo że trzyma się stylu zaprogramowanego od początku istnienia brytyjskiego Antimatter, nie stanowi w mojej ocenie nadzwyczajnego materiału. Nie powiedziałbym również, że zawartość obfituje w gargantuiczną ilość elementów wywołujących u mnie efekt wow. Czy odkopywanie staroci z czeluści szuflad, które niegdyś, z powodu słusznych czy nie, powodów nie znalazły się w głównym katalogu, to dobry pomysł? Z jednej strony tak, bo a nuż jakaś perła się w nich ukryła i szkoda, by świat jej nie zauważył, z drugiej zaś – może świadczyć o wysychającym źródełku pomysłów w głowie charyzmatycznego Mossa. Myślę, że nowy krążek Antymaterii nie zostanie w mojej głowie na długo. A szkoda, bo jak wspomniałem na początku, debiut i kilka kolejnych pamiętam do dziś. Wędrując po dziesięcioelementowej trackliście, byłem wycofany i miejscami wynudzony, lecz są w tej beczce dziegciu dwie łyżeczki miodu i o nich będę pamiętał.
Ocena (w skali szkolnej 1-6): 3 łyse głowy
👨🦲👨🦲👨🦲
Błażej Obiała
Lista utworów:
- No Contact
- Paranoid Carbon
- Heathen
- Templates
- Fold
- Redshift
- Fools Gold
- Entheogen
- Breaking the Machine
- Kick the Dog
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1
Ten post ma jeden komentarz
A u mnie akurat wyszedł efekt WOW… ale w podejściu do tej płyty nie oczekiwałem zaskoczenia, karkołomnych manewrów i nowinek instrumentalnych tylko emocji, a tych dostałem w nadmiarze. Wokal Micka głęboki jak zawsze a solówki na saksofonie przepiękne. Jeżeli to ja bym miał oceniać to dałbym 5/6 bo zawsze zostawiam miejsce na jakieś objawienie a pewnie i wtedy dałbym 5 bo czekałbym na następne 😉 PS. też wyróżniam Heathen!