A.J. Burchardt to poznański twórca miniaturowych instrumentów gitarowych, jak i smyczkowych ludowych. Ma ponad 40 lat doświadczenia, a jego instrumenty w swojej kolekcji posiadają m.in. Lech Wałęsa, Samantha Fish czy Lawrence Jones. O pasji do tworzenia mini dzieł sztuki, o dalszych planach i pomyśle na siebie opisał mi w poniższej rozmowie.
Cześć A.J.! Przed rozpoczęciem naszej rozmowy zastanawiałem się w ogóle jak zaczęła się Twoja przygoda z tworzeniem miniaturowych gitar. Czy Ty grałeś wcześniej na instrumencie i stąd pewnego dnia stwierdziłeś, że spróbujesz stworzyć taką miniaturową replikę, a może był jakiś impuls, który Cię sprowokował do tego?
To super historia. Bardzo długa i skomplikowana. Pasją modelarstwa zaraziłem się od mojego wujka Jarka, brata mojej mamy, przy którego boku dorastałem i wychowywałem się. Budował on piękne tekturowe modele statków, okrętów, czołgów i samolotów, które w sposób wręcz magiczny oddziaływały na moją dziecięcą wyobraźnię. Naturalnym tego następstwem było to, że mając siedem lat zbudowałem swój pierwszy model. Był to model samolotu Ansaldo A.1 Ballila w skali 1:144 i wraz z tym właśnie, dla mnie historycznym modelem rozpoczęła się moja przygoda, która trwa do dzisiaj. Nie jest to jednak łatwa przygoda. Moje pierwsze kroki w modelarstwie nie były usłane różami na samym jej początku.
Dlaczego? Domyślam się, że jednym z problemów mógł być brak dostępu do materiałów. Dzisiaj w dobie Internetu wszystko jest prostsze.
Wiesz, w Polsce do 1989 roku modelarstwo to było dość kosztowne hobby, bo w komunistycznym kraju brakowało dosłownie wszystkiego, zaczynając od podstawowych produktów, niezbędnych do życia codziennego. Musiałem, więc kombinować jak zdobyć modele lub akcesoria do ich konstrukcji z Zachodu, zza Żelaznej Kurtyny. To było dość trudne zadanie i zarazem olbrzymie wyzwanie, aczkolwiek tym większą miałem satysfakcję, gdy udało mi się zdobyć materiały, a potem ukończyć dzieło. Dziś są to dla mnie bezcenne zdobyciem, które stanowią dla mnie zbiór moich osobistych historycznych zwycięstw. Następnie rok później zacząłem budować czołgi oraz pojazdy pancerne w skali 1:35 z okresu II Wojny Światowej. Później pragnąłem wykorzystać moje umiejętności w zajęciu zarobkowym, tak by zapewnić mojej rodzinie godny byt, a zarazem czerpać z tego radość i satysfakcję.
To bodajże Konfucjusz mówił „Wybierz pracę, którą kochasz, a nie przepracujesz ani jednego dnia więcej w Twoim życiu”. Kiedy więc przeszedłeś na zawodowstwo?
Podczas jednej z rozmów telefonicznych z kuzynem wspomniałem mu o moim pomyśleć, a on, ku mojemu zaskoczeniu od razu „podchwycił” ten temat wspominając przy okazji, że on sam doznał niecodziennego natchnienia i skonstruował model miniaturowych skrzypiec. To był impuls, który zmienił bezpowrotnie moje życie. Na następny dzień wsiadłem w samochód i dosłownie z prędkością światła popędziłem 100km, które dzieliło mnie od kuzyna. Taki był początek – miniaturowe skrzypce. Był rok 1997, spędzałem w bibliotece masę czasu wertując książki ze zdjęciami, rysunkami, czy rycinami skrzypiec, gitar klasycznych, lutni, bałałajek i innych instrumentów ludowych zarówno z Polski, jak i z innych krajów europejskich. Chciałem je powielić niemal jak kserokopie. Efektem tych prac było opracowanie wspólnie z kuzynem, jak i wykonanie 50 miniaturek różnych instrumentów.
Widzę, że to była długa droga, żeby rozpocząć działalność Manufactur Burchardt, która kosztowała masę poświęconego czasu, wyrzeczeń, badań i analiz. A jakie są takie bardzo ważne wydarzenia, właściwie kamienie milowe związane z Twoją pasją, czy możesz to zdradzić?
Działalność Manufactur Burchardt rozpocząłem w 1999 roku. Był to rok dla mnie wspaniały, ponieważ urodziła się moja córka. Co do ważnych dla mnie wydarzeń… pamiętam IX finał WOŚP, 7 stycznia 2001 roku, gdy na licytacji jedna z moich prac zatytułowana „Mała Orkiestra Świątecznej Pomocy” została wylicytowana za sumę ok. 4 500 zł. Było to dokładnie 5 instrumentów – gitara akustyczna i instrumenty ludowe, między innymi macanka wielkopolska. To do dziś dla mnie wielki dzień, pełen dumy i radości oraz wyróżnienie moich miniaturek. Jednak, po czterech latach z powodów osobistych zawiesiłem działalność i przestałem tworzyć miniaturowe instrumenty na sprzedaż. Po 13 latach, w 2015 roku wróciłem do działalności. Zrobiłem to przede wszystkim dla siebie, swojej córki oraz dla moich klientów.
Punktem zwrotnym w mojej działalności był 2020 rok, kiedy to na świecie szalała pandemia. Mój serdeczny znajomy Ivar Dominik z Wrocławia, które poznałem rok wcześniej zwrócił się do mnie z prośbą o wykonanie repliki swojej gitary – Ivarcastera. W tamtym momencie zaczął się największy popyt na moje instrumenty. Pandemia spowodowała, że ludzie zostali uwięzieni w domach, przez co mieli więcej czasu na przeglądanie Internetu. Tak trafiali do mnie, a ja dzięki temu miałem co robić i za co żyć.
Z Twojej strony internetowej możemy przeczytać, że masz „na koncie” ponad 800 wykonanych instrumentów, który z nich był dla Ciebie największym wyzwaniem?
No muszę powiedzieć, że wyróżniam trzy takie modele. Pierwszy to oczywiście syntezator Mooga w wersji mini, nad którym spędziłem naprawdę wiele godzin i do samego końca nie byłem pewien, że wypali. Oryginalnie poprosił go jeden ze znajomych, drugi z egzemplarzy tworzyłem dla siebie, ale ostatecznie stało się tak, że posiadasz go Ty (śmiech). Drugim takim projektem była wspomniana gitara Ivarcaster. To wierna replika jego Stratocastera. Trzeci model to kultowa gitara Shakti – Johna McLaughlina, która ma dodatkowe struny umieszczone pod skosem. Pamiętam, że samo zakładanie tych sześciu strun zajęło mi 5-6 godzin. Aktualnie dodałbym jeszcze do tej listy gitarę Rory’ego Gallaghera, kultowego irlandzkiego gitarzysty, dla której nawet wziąłem kosztowne lekcję malowania aerografem. Efekt finalny jednak na pewno będzie tego wart.
Efekt finalny Twoich gitar, to z własnego doświadczenia wiem, że robi gigantyczne wrażenie. Ile czasu zajmuje Ci stworzenie jednego instrumentu?
Ciężko powiedzieć, tak naprawdę zależy to od złożoności projektu. Jeśli chodzi o gitary elektryczne najbardziej wdzięczne są Stratocastery i Rickenbackery. To są „płaskie gitary”, więc praca nad nimi jest łatwiejsza…
…to muszę przyznać, że mnie zaskoczyłeś. O ile faktycznie Stratocastery wyglądają na dosyć proste o tyle Rickenbacker, szczególnie w wersji Bastard, kultowego basu Lemmy’ego Kilmistera z Motorhead z tymi zdobieniami wygląda już na naprawdę coś trudnego…
To są gitary, których korpus tworzę właściwie z jednego kawałka drewna, z wyjątkiem Rickenbackera „Bastarda”, który jest tworzony z trzech kawałków drewna. Nawet wtedy te dodatkowe zdobienia nie są tak trudne do wykonania. Naprawdę ciężkie do wykonania są Gibsony Les Paul. To jednak model, który jest w wersji standardowej „wypukły” i przy nim trzeba się nakombinować. Mam jednak i je na swoim koncie. Między innymi gitarę Steve’a Hacketta z Genesis, czy Briana Robertsona z Thin Lizzy. Wracając do pytania, mniej więcej około 20 godzin zajmuje mi praca nad instrumentem, jeśli projekt jest złożony to oczywiście więcej. Wspomnianego wcześniej Ivarcastera to właściwie malowałem około 20 godzin.
A gitara Jimmy’ego Page’a? Widziałem Twoją replikę jego dwugryfowego Gibsona i jest po prostu kapitalna.
Gitara Page’a to właściwie dwie gitary w jednej, tak jak oryginalnie. De facto tworzę dwa gryfy, dwa komplety kluczy, przetworników, które potem łączę z jednym korpusem. Jest to pracochłonny model oczywiście, bardziej złożony, ale w efekcie jest to piękna gitara, którą warto mieć w kolekcji jeśli jest się fanem Led Zeppelin.
Jak pochodzisz do tworzenia instrumentów – tworzysz ich kilka na raz? Jeśli tak to ile najwięcej równolegle produkowałeś?
Jeśli chodzi o gitary to najwięcej równocześnie to było prawie 20 sztuk tego samego typu gitar. Był to Fishcaster, czyli gitara marki Delaney, na której gra znakomita bluesowa gitarzystka Samantha Fish. Jeśli zaś mowa o instrumentach ludowych to najwięcej tworzyłem równocześnie suk biłgorajskich oraz fideli płockich – ok. 10 sztuk jednocześnie.
AJ, sprzedajesz swoje instrumenty właściwie na cały świat. Kto ma największą kolekcję Twoich instrumentów?
W Polsce jest to Wojciech Przybysz, którego poznałem przez Ivara – ma on u siebie w kolekcji ponad 30 instrumentów. Jeśli natomiast chodzi o zagranicę to James Racinowski ze Stanów Zjednoczonych. Jest też kilkunastu kolekcjonerów w Europie, którzy mają co najmniej sześć instrumentów. Poza tym jest bardzo duża grupa ludzi, którzy posiadają po kilka instrumentów w kolekcji. Między innymi Ty się do nich zaliczasz.
Wspomniałeś podczas naszej rozmowy o Moogu, na którego właśnie zerkam. Czy planujesz jeszcze w przyszłości jakieś inne instrumenty klawiszowe dodać do portfolio Manufactur Burchardt?
Pewnie będziesz mnie cisnął o organy Hammonda, więc cytując klasyka „Nie chcem – ale muszem!” (śmiech). A tak poważnie jest to dla mnie karkołomne wyzwanie, ponieważ stworzenie takiego instrumentu jest bardzo czasochłonnym procesem. Tworząc Mooga nigdy przedtem nie robiłem instrumentów klawiszowych i bałem się, że nie podołam, że jest to dla mnie za duże wyzwanie. Po długim czasie udało mi się skończyć jego prototyp i wyszedł z tego przepiękny miniaturowy instrument klawiszowy. Moog jest kultowym syntezatorem, pierwszym wykonanym na świecie w 1967 roku. Podsumowując więc, jestem bardzo usatysfakcjonowany i zadowolony, że udało mi się zrealizować taki skomplikowany projekt, który cieszy oko.
A.J. dziękuję Ci za rozmowę i poświęcony czas, podczas którego przybliżyłeś nam swoją historię.
Ja również dziękuję za możliwość przybliżenia swojej twórczości i zachęcam wszystkich czytelników SztukMix do odwiedzenia mojej strony internetowej: http://manufacturburchardt.com oraz fanpage’a na Facebooku Manufactur Burchardt, gdzie znajdują się większość model gitar i instrumentów smyczkowych, które wykonałem.
Rozmawiał: Szymon Pęczalski
Media społecznościowe A.J. Burchardta:
http://manufacturburchardt.com
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: