24 lutego ukazał się czwarty album Algiers zatytułowany „Shook”. Dzień później zespół zagrał koncert w warszawskim klubie „Niebo”. Chwilę wcześniej miałem okazję porozmawiać basistą grupy, Ryanem Mahanem, który opowiedział mi nie tylko o nowym dziele Algiers, ale poruszył też kilka wątków społeczno-historycznych.
MM: Mam wrażenie, że „Shook” to powrót do podziemia i korzeni Algiers w Atlancie, a także zbiór wielu różnych głosów społecznych. Ten album jest jak nerwowy mixtape zbierający bardzo różne opinie i przemyślenia.
RM: Bardzo trafnie go określiłeś. Przed nagraniem nie robiliśmy wielkich planów na temat tego, jak ten album ma wyglądać. Najciekawszą, a zarazem najdziwniejszą rzeczą w Algiers jest to, że jest niemalże tyle samo perspektyw, w jakich jesteśmy postrzegani z zewnątrz, jak i tych wewnątrz grupy. Ludzie mają najróżniejsze opinie na temat tego, jaką gramy muzykę, co dla nas często jest niemałym zaskoczeniem. Podobnie jest z tą płytą. Przyjmujemy wszystkie te opinie w całości. To, że ludziom chce się pochylać nad naszą twórczością, już samo w sobie jest czymś wyjątkowym. Natomiast sam proces nagrywania „Shook” był dla nas formą terapii. Pracowaliśmy razem po tym całym zamieszaniu związanym z pandemią, a poza tym był odtrutką po poprzedniej płycie („There Is No Year” wydanej w 2020 r. – przyp. MM), której szczerze nie lubię. To właściwie płyta Adriana (Utleya, producenta, a także gitarzysty Portishead – przyp. MM). A gdy produkcją zajmują się twoi przyjaciele, obdarzasz ich zaufaniem. My za późno się zorientowaliśmy, że coś jest nie tak i wszystko idzie niekoniecznie we właściwym kierunku. Dziś jesteśmy w innym miejscu. Sam jestem zainteresowany muzyką, która stanowi wyzwanie, wali po ryju wprost. Franklin narzekał, że na poprzedniej płycie słychać tylko jego głos. Tym razem zależało nam na różnorodności zarówno muzycznej, jak i tekstowej. Poza tym swoje dodali zaproszeni przez nas goście: Zack de La Rocha, Big Rube, Backxwash, czy Nadah El Shazly, którzy też są z różnych muzycznych światów. To także dzięki nim możesz odbierać ten album niczym mixtape.
Dalsza część rozmowy pod teledyskiem
MM: A czy dobieraliście gości według jakiegoś klucza?
RM: Raczej nie. Prawie każdego z nich znaliśmy już wcześniej. Z Zackiem poznaliśmy się przez naszego wspólnego przyjaciela – wykładowcę Uniwersytetu Kalifornijskiego – jakieś 5 lat temu. Zaprzyjaźniliśmy się i stąd jego udział. Z kolei Backxwash była naszą fanką od dłuższego czasu. Stwierdziliśmy, że świetnie będzie pasowała do „Bite Back”. Odwrotnie rzecz miała się z Nadah El Shazly, której to ja jestem fanem (śmiech). Reszta gości to w dużej mierze nasi starzy znajomi z Atlanty.
MM: Pytam, bo wydaje mi się, że wszyscy ci goście nie tylko poszerzyli wasze muzyczne aspiracje, ale przede wszystkim odpowiadają waszym gustom muzycznym?
RM: Masz całkowitą rację. Zawsze mieliśmy bardzo różnorodne gusta muzyczne. Być może nie wszystkie dotąd eksponowaliśmy w naszej muzyce, ale myślę, że na „Shook” zrobiliśmy pod tym względem ogromny krok do przodu. Powiem Ci, że gdy zakładaliśmy zespół, nie przypuszczałem, że muzyka jazzowa będzie miała na nas aż taki wpływ. To w ogóle jest ciekawe, gdzie z tymi wszystkimi inspiracjami możemy pójść. Na płycie przykładem tego może być udział Patricka Shiroishiego – absolutnie rewelacyjnego muzyka i wielkiego wolnego ducha. Inna sprawa, to fakt, że mamy w zespole dwóch perkusistów, więc kwestie rytmu mają dla nas kluczowe znaczenie, ale też dzięki temu możemy zabrzmieć np. i gospelowo, i industrialnie. Zmiana jest wszystkim i myślę, że to właśnie ona leży u podwalin Algiers.
MM: Wspomniałeś o jazzie. Jeden z utworów na płycie „Out of Style Tragedy” jest hołdem dla Sun Ra. Czym dziś jazz jest dla was?
RM: Jesteśmy orędownikami klasycznego jazzu, Parkera, Davisa, Coltrane’a, ale też free spod znaku chociażby Ornetta Colemana. Lata 70., były pod tym względem niesamowite. Ale dzisiaj wspomniany przeze mnie Patrick Shiroishi gra nie mniej odjazdowe, a przede wszystkim inspirujące rzeczy, jak wtedy.
MM: Skoro przywołałeś lata 70., to zapytam, co was podkusiło, by odświeżyć “Subway Theme” DJ-a Grand Wizarda Theodore’a? To klasyczny punkowo-rapowy nagranie z tamtego okresu.
RM: Na pewno znasz „Illmatic” Nasa?
MM: Wychowałem się na tej płycie.
RM: (śmiech) No właśnie. Fragment „Subway Theme” słychać w intrze do „The Genesis”. Pojawił się też w filmie „Wild Style”, traktującym o kulturze graffiti. Wiem też, że The Clash wykorzystywali ten numer na żywo. Jesteśmy z Atlanty, więc wychowaliśmy się na rapie z południa, natomiast jesteśmy też wielkimi fanami oldschoolowego rapu ze Wschodniego Wybrzeża. Tak więc „Subway Theme” to także fragment naszej strefy wpływów (śmiech). Zresztą mógłbym tu przywołać wszystko, co działo się wtedy w Nowym Jorku: new wave, garage, techno, czy punk w stylu Dead Boys. To wszystko, co się wtedy działo, również nas interesowało. To ciekawe, bo moje korzenie muzyki niezależnej sięgają hardcore punka. Tymczasem dla Franklina końcówka lat 70. była pod tym względem ważniejsza. Dlatego też uważam, że „Shook”, to ‘jego’ płyta w znacznie większym stopniu, niż poprzednie.
MM: Rozmawiamy równo rok po ataku Rosji na Ukrainę. Wiem, że wspieraliście Ukraińców przez ten czas. Nie myśleliście o tym, by zaprosić na płytę jakiegoś artystę z Ukrainy?
RM: Nie mogliśmy tego zrobić, ponieważ rok temu płyta była już skończona.
MM: Wspomniałeś też wcześniej o „Bite Back”. Ten utwór brzmi trochę jak ścieżka dźwiękowa do gry komputerowej.
RM: Ciekawe porównanie. Napisałem go na cyfrowym syntezatorze Modal Argon 8. Bardzo fajna maszyna. Bit zrobiłem na klasycznym Rolandzie 808 i użyłem jeszcze bit maszyny Tempus. Skorzystałem więc z trzech urządzeń do stworzenia tego podkładu – żadnych pluginów, czy nakładek. Ten utwór wyszedł z podobnego klucza, jak moje nagrania solowe (Ryan ma solowy projekt electro-industrialny Dead Meat – przyp. MM). Z lekką obawą przyniosłem go na próbę, ale na szczęście Franklin zgodził się nad nim popracować.
MM: Wspomniałeś też o gospel. Ostatnim utworem na „Shook” jest „Momentary”, który wydaje się waszym autorskim pomysłem ten gatunek muzyki.
RM: Myślę, że najbardziej bezpośrednia interpretacja muzyki gospel, na jaką kiedykolwiek się porwaliśmy. Wcześniej były jej tylko śladowe ilości. W tym przypadku Franklin miał swój pomysł na poruszenie tematyki życia i śmierci, oswojenia jej. Czasem potrzebny jest moment spokojniejszy i bardziej medytacyjny. Stąd southernrockowy Lee Bains w tym utworze, który okazał się idealny do tego utworu. To bardzo skomplikowany gość, który z jednej strony mówi wieśniackim akcentem z Alabamy, a jednocześnie jest bardzo wierzącym, radykalnym i konkretnym człowiekiem. Ten kontrast sprawił, że „Momentary” zabrzmiało właśnie w ten sposób.
MM: Jesteście zaangażowani w różne inicjatywy społeczne, jak Black Lives Matter. Mam wrażenie, że te najbardziej radykalne ruchy społeczne zeszły dziś głęboko do podziemia i działają głównie w sferze Internetu.
RM: Masz rację. To zresztą bardzo poważny temat. Studiowałem nauki polityczne oraz ekonomię. Jestem bardzo wkręcony we wszelkie działalności ruchów społecznych, bo dzięki studiom poznałem ich historię. Wierzę w demokrację i zmiany ustrojowe, do których może dojść dzięki wyborom oraz głosom społeczeństwa. Ale z drugiej strony wiem, jak ciężko utrzymać taki ustrój. Natomiast wychowałem się w Georgii, która chyba w jakiś sposób jest genetycznie konserwatywna i mało otwarta na odmienności. Świat jest dzisiaj dużo bardziej skomplikowany, a te radykalne ruchy działają niestety cały czas nie tylko oddolnie. Potrafią znaczącą wpłynąć na społeczeństwo, zwłaszcza amerykańskie, które praktycznie od zawsze było podzielone. Jestem zwolennikiem dialogu, ale w żadnym wypadku nie czujemy się z zespołem liderami, czy prowodyrami jakiegokolwiek ruchu. Muzyka jest naszym językiem komunikacji, ale też odtrutką na te wielce depresyjne czasy. Dzięki niej czujemy, że nie jesteśmy sami, podobnie jak ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty.