IKS

„Piosenki o miłości”, reż. Tomasz Habowski, film [Recenzja], dystr. Gutek Film

piosenki-o-milosci-recenzja

„Piosenki o miłości” to film pod wieloma względami niezwykły – niskobudżetowy, lekko naiwny, z dość banalną fabułą, a jednak od pierwszych scen porywa wrażliwością i bezpretensjonalnością. Do tego został wyreżyserowany przez człowieka, który do tej pory najbardziej znany był z pisania scenariuszy do serialu „Na wspólnej”. Mowa o Tomaszu Habowskim, który debiutuje tym filmem na dużym ekranie. Jednak przede wszystkim niezwykłe jest to, iż reżyser zatrudnił do odegrania głównej roli Justynę Święs – wokalistkę zespołu The Dumplings. 23-latka nie miała wcześniej nic wspólnego z aktorstwem, a jednak z powierzonego jej zadania wywiązała się nadspodziewanie dobrze.

Historia jest prosta jak konstrukcja cepa. Robert (Tomasz Włosok) jest znany z bycia synem uznanego aktora Andrzeja Jaroszyńskiego (Andrzej Grabowski). Ich relacje są delikatnie mówiąc – trudne. Chłopak żyje w cieniu ojca i próbuję wymyślić sposób, aby odciąć się od jego despotycznej osobowości oraz… pieniędzy. Coś tam w swoim mieszkaniu (oczywiście kupionym przez tatusia) komponuje, nagrywa, ale nie za bardzo ma to odpowiednią jakość, którą młody Jaroszyński mógłby pokazać światu.
 
Wszystko ulega zmianie, kiedy na przyjęciu urodzinowym ojca, przez przypadek, podsłuchuje śpiewającą przy pracy kelnerkę. Jej śpiew robi na nim tak ogromne wrażenie, iż Robert wszelkimi sposobami stara się przekonać dziewczynę do współpracy. Alicja (Justyna Święs) to jednak młoda, nieśmiała dziewczyna, która nie jest gotowa na karierę, splendor, błysk fleszy i zainteresowanie otoczenia. Ma ogromny talent wokalny i kompozytorski, ale najchętniej chciałaby, żeby wszystkie piosenki, które tworzy z Robertem pozostały w przysłowiowej szufladzie jego mieszkania. Między bohaterami zaczyna wytwarzać się wzajemna fascynacja oraz „coś” więcej.
 
Czy efekt ich pracy wypłynie na szerokie wody, a młodzi ludzie będą żyć razem długo i szczęśliwie? No aż tak banalny ten film nie jest, jednak nie będę zdradzał szczegółów fabuły. To, co w tym filmie uderza od pierwszej sceny to autentyczność. Nie ma w nim nic wydumanego. Robert i Alicja to osoby z dwóch różnych światów, mające zupełnie inne doświadczenia, priorytety życiowe, a jednak słuchając ich rozmów, obserwując wzajemne interakcje nie odczuwamy nawet odrobiny fałszu. Ogromna w tym zasługa aktorów. Tomasz Włosok wyrasta na jednego z najważniejszych aktorów młodego pokolenia, a Justyna Święs, tak jak już wspomniałem wcześniej pokazuje, iż nie tylko ma przepiękny głos, ale może z niej być druga Zendaya (no dobrze, tutaj może trochę mnie poniosło). W każdym razie obserwując na ekranie graną przez nią Alicję doskonale rozumiemy jej dylematy, niepewność a przede wszystkim widzimy tą ogromną wrażliwość bijącą z jej wnętrza. Rola Święs to bardzo obiecujący debiut aktorski.
 
Istotne dla fabuły są też postacie drugoplanowe. Andrzej Grabowski to aktor wybitny. I to kolejna jego wielka rola. Prawda jest taka, że kiedy pojawia się na ekranie, za każdym razem kradnie show. Rewelacyjnie odgrywa despotycznego ojca, wielkiego artystę o równie wielkim ego. Jego kreacja jest nawet odrobinę autoironiczna – pokazująca ogromne zdystansowanie do wykonywanego przez siebie zawodu. Andrzej Jaroszyński zawsze musi być w centrum, zawsze musi być uwielbiany – zarówno przez widzów, krytyków ale przede wszystkim przez własną rodzinę. Taka postawa powoduje, iż między nim a Robertem powstaje emocjonalna fosa. O bliskości nie ma mowy – są jedynie wzajemne żale, pretensje oraz nagminny brak zrozumienia. Niby nie raz oglądaliśmy już w kinie trudne relacje na linii ojciec-syn, ale w tym przypadku mamy do czynienia z gejzerem emocjonalnym.
 
Warto również zwrócić uwagę na kreację Patrycji Volny, która gra siostrę Roberta. Volny to córka Jacka Kaczmarskiego, doskonale zatem wie, co znaczy funkcjonować na co dzień z wielkim artystą, ale i osobą bardzo trudną, wręcz despotyczną. Jak powszechnie wiadomo Kaczmarski w stosunku do swojej rodziny miał sporo za uszami. Nie chce się jednak rozpisywać tutaj w tym temacie.
 

Jest w tym filmie jeszcze jeden bohater, a właściwie jego piosenki. I tutaj kolejna ciekawostka, ich autor, Kamil Holden Kryszak to syn… Jerzego Kryszaka. Piosenki skomponowane przez Kamila Holdena Kryszaka tworzą naprawdę piękną ścieżkę dźwiękową i są bardzo ważnym elementem całości. W końcu to bohaterowie tytułowi. „Zimny Ogień”, „Wszystko”, „Wołają znów” wyśpiewane przez Justynę Święs są prawdziwymi perełeczki i nie raz będę wracał do soundtracku „Piosenek o miłości”.

Tomasz Habowski, który jest również scenarzystą tej produkcji, w jednym z wywiadów powiedział, iż zależało mu żeby to była historia bezczasowa, uniwersalna. Dlatego zdecydował się nakręcić ten film w konwencji czarno-białej. Jednak bardzo interesującym zabiegiem jest nagrywanie niektórych ujęć za pomocą telefonu – te ujęcia są kolorowe. Często również stosuje rozmyte tła czy też zbliżenia na twarze aktorów. To dodatkowo tworzy poczucie intymności i bliskości z bohaterami.
 
Parafrazując znane powiedzenie – nikt tego filmu nie chciał a wszyscy go potrzebowaliśmy. Niby naiwny, a jednak po seansie pozostawia widza z wieloma pytaniami i refleksjami. Jak daleko można posunąć się dla własnych ambicji? Co jest ważniejsze – uczucie czy ambicje? Czy dążenie do sukcesu „na skróty” to dobre rozwiązanie? To tylko niektóre kwestie poruszone w tym filmie. Myślę, że każdy debiutant marzy o stworzeniu takiego obrazu. Wychwalanego przez krytyków, publiczność ale też będącego w opozycji do mainstreamu. Ja Habowskiemu będę bardzo kibicował i jestem niesamowicie ciekawy co zaproponuje w przyszłości. Póki co zachęcam was – idźcie do kina posłuchać i obejrzeć „Piosenki o miłości”
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 8 bardzo czerwonych serduszek
❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
 

Mariusz Jagiełło

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz