Kult, legenda polskiego rocka powraca z „Ostatnią płytą”! Oczywiście tytuł nowego krążka jest tylko chwytliwym sloganem i jak bez oporów przyznaje w wywiadach sam lider zespołu – Kazik Staszewski – ma na celu zwrócenie uwagi jako reklamowy chwyt. Proste? Jak najbardziej. Czy się sprawdzi? Z pewnością tak i słupki sprzedaży wzrosną dzięki fanom, którzy będą chcieli mieć na półce ostatnie dzieło ulubionej kapeli. Jednak czy zespół o tak wielkim, dosłownie kultowym i niesłabnącym mimo upływu dekad statusie w Polsce potrzebuje silić się na tak proste i naiwne zagrywki, które przekraczają cienką granicę hermetycznego żartu i zdradzają bardziej brak pomysłów na kolejne twórcze wcielenie? Czy podobny zabieg byłby konieczny, gdyby muzyka Kultu broniła się sama? No właśnie…
Szesnasta, „ostatnia” płyta Kultu wyróżnia się nie tylko nośnym tytułem i ascetyczną okładką przypominającą nekrolog (zresztą autorstwa samego Kazika), ale przede wszystkim niespotykaną dotąd, zarówno w historii zespołu, jak i wśród grup podobnego gatunkowego kalibru, formą zmieszania rockowego albumu ze słuchowiskiem. Ciężko nazwać inaczej, krótkie, często zaledwie kilkunastosekundowe, mówione wstawki między utworami, na które składają się zapiski z odnalezionego po latach pamiętnika Kazimierza Staszewskiego z czasów pierwszych muzycznych chwil z zespołem Poland – protoplastą Kultu. I mimo pełnego zrozumienia tego zabiegu jako pewnego rodzaju klamry dla historii kapeli, której w przyszłym roku stuknie 40 lat działalności, punktów wspólnych z zespołem A.D. 2021 jest zadziwiająco mało, bowiem w obecnym składzie grupy tylko lider, któremu przypadła również rola narratora tej pokracznej czytanki, ma coś wspólnego z opisywanymi zdarzeniami z roku 1979.
Oczywiście, Kazik jest niekwestionowanym frontmanem Kultu i jego początki składają się na genezę tego co działo się z zespołem później, jednak przesadnie autobiograficzna nuta, objawiająca się w – szczerze mówiąc – bardzo często niechlujnie zaprezentowanej namiastce audiobooka, gryzie się nieco ze współczesnym obliczem zespołu i pewnie lepiej sprawdziłaby się w bardziej przemyślanej, solowej formie.
To dość poważny zarzut, bo wspomniane wstawki niepotrzebnie wydłużają długość, i tak obszernej płyty, wybijając z rytmu opowieściami o osobach i zdarzeniach, które w większości nie mają nic wspólnego z muzykami, grającymi na płycie. Również sam sposób przedstawienia tych historii, w zamyśle pewnie celowo spontaniczny i na luzie, a w praktyce chaotyczny i robiony na szybko, pozostawia wiele do życzenia. Pomysł, który miał wyróżnić „Ostatnią płytę” Kultu okazał się nieciekawym niewypałem, a być może interesujące na papierze historie i ciekawostki dotyczące początków muzycznej drogi jednego z najważniejszych artystów naszego kraju, straciły jakikolwiek urok frapujących anegdot, szkodząc równocześnie warstwie muzycznej całego krążka, która na szczęście jest już bardziej udana i różnorodna.
Muzycznie „Ostatnia płyta” Kultu naznaczona jest nie tylko ramami nietypowej formy, ale też roszadami jakie zadziały się w zespole w ostatnim roku, kiedy to szeregi grupy opuścił wieloletni klawiszowiec Janusz Grudziński, zastąpiony przez Konrada Wantrycha.
I zmiana ta słyszalna jest już od pierwszych dźwięków najnowszego krążka, bo rozpoczynający całość, utrzymany w retro klimacie „Jutro także będzie dzień” napędzają właśnie dźwięki stylowych klawiszy, które różnią się nieco od poprzednich dokonań zespołu. Poza tym mamy wszystko to co dobrze znamy – średnie rockowe tempo, fajny groove, dęciaki i rozpoznawalny od pierwszych słów, coraz głębszy głos Kazika. Kompozycje muzycznie nie zaskakują, podobnie zresztą jak warstwa tekstowa płyty, która również niezmiennie dotyka aktualnych i palących tematów. Liryczne zwierzenia Kazika dotyczą więc tym razem nie tylko nowej, zaskakującej codzienności (przesadnie oczywista, westernowa „Opowieść z pandemii”) czy kolejnych światopoglądowych oświadczeń ich autora („Polityk zawsze będzie moim wrogiem”), ale także ważnych i kontrowersyjnych problemów, jak afery pedofilskie w Kościele (dosadna i celna „Wiara”, zaśpiewana przez Kazika w stylu Toma Waitsa, ze znaczącą zmianą w tekście w porównaniu z wersją singlową).
Zdarzają się też niestety na najnowszym krążku Kultu momenty chaotyczne i wyraźnie odstające od reszty,
jak miałki „Plan zagospodarowania przestrzennego” w stylu reggae, celowo groteskowy i tandetny (w rzeczywistości też tak wypadający) „Szok szok disco pop” czy w zamierzeniu prosty i punkowo agresywny, a wypadający pusto i bez polotu „Umarłem aby żyć”, z powodującym ciarki żenady wplątanym w melodie tematem z „Ody do radości”. Nie najlepiej wypada też zamykająca całość, przeciągnięta do granic możliwości, ponad 8-minutowa, gorzka „Ziemia obiecana”, z powtarzanym w kółko jak mantra refrenem, zapożyczonym z piosenki promującej wybitny film Andrzeja Wajdy o tym samym tytule. I choć rwane gitary, szalejące dęciaki i ekspresja mocnego głosu Kazika są ciekawą puentą, podsumowującą nie tylko najnowszy album, ale także dotychczasowy dorobek Kultu oraz cierpką wizję otaczającej nas rzeczywistości, utwór jest zwyczajnie za długi, co potęguje i tak wymagającą i przedłużającą się, audiobookową formą płyty.
Klucz do docenienia nowego krążka grupy leży jednak w prostocie, bo na „Ostatniej płycie” najbardziej urzekają osobiste wycieczki Staszewskiego,
utrzymane najczęściej w mocno klasycznym tonie i wolne od przetartych politycznych frazesów i boomerskich spostrzeżeń, które przez mocno przypiłowaną ciętość i satyryczną celność rodem z mało śmiesznych memów, nie są już najmocniejszą stroną Kultu. Muzycznie druga na płycie powolna ballada „Chcę miłości” jest przeszywającym wyznaniem, które oscyluje wokół klimatów dobrze znanych z „Taty Kazika”. Podobnie też działa wspomniana już „Wiara”, która plasuje się wokół najmocniejszych fragmentów płyty. Świetnie wypada też autoironiczne i wodewilowe „Na każde stopy do Europy” oraz równie mocno wpadające w ucho „Zabiorę Cię w podróż naszą”, zdradzające łatwość Kultu to operowania lżejszymi klimatami. Z kolei bardzo intymny utwór „Rafi”, będący pożegnaniem bliskiego przyjaciela, jest autentycznym, emocjonalnym wyznaniem, a jednocześnie z pewnością najbardziej poruszającym momentem płyty.
Próbując przesłuchać od początku do końca najnowszą „Ostatnią płytę” Kultu, aż chciałoby się ironicznie zaśpiewać za zespołem Perfect, który ostatnio zakończył działalność: „Hej, prorocy moi z gniewnych lat, obrastacie w tłuszcz…”.
Kult jako jeden z nielicznych przedstawicieli złotej ery polskiego rocka i prawdziwie kultowy zespół gra dalej, ale ich szesnasta studyjna płyta nie wpisze się raczej do grona ich najlepszych dzieł, nawet tych z ostatnich lat. Obcowanie z nią nie należy bowiem do najłatwiejszych i najprzyjemniejszych doświadczeń, i to bynajmniej nie za sprawą przesadnie wymagającego materiału, a raczej męczącej, przekombinowanej formy, która przytłacza i tłumi w zarodku chęć do kolejnego sięgnięcia po nowy krążek Kultu. W zespole kipi jeszcze dawna siła, która napędza i nie pozwala się zatrzymywać ekipie, pozostającego wciąż w równie mocnej formie Kazika, jednakże mimo, iż pewnie kilka udanych kawałków z płyty znajdzie swoje miejsce w przepastnym koncertowym rozkładzie jazdy zespołu, nie wróżyłbym tym kompozycjom przesadnej długowieczności. Oby w przyszłości, bo z pewnością nie będzie to ostatni album Kultu, proporcje między niesłabnącą muzyczną siłą i potencjałem na tworzenie wciąż wielkich rzeczy a medialnym szumem towarzyszącym wydaniu kolejnej płyty przechyliły się już w tę bardziej artystyczną stronę.
Ocena (w skali od 1 do 10) – 5 pamiętników
Kuba Banaszewska
2. Jutro także będzie dzień
6. Plan zagospodarowania przestrzennego dla Białołęki
10. Polityk zawsze będzie moim wrogiem