IKS

St. Vincent – „All Born Screaming” [Recenzja] wyd. Virgin Music

st-vincent-recenzja

Annie Clark, występująca pod pseudonimem St. Vincent, jest niczym Midas. Od dłuższego czasu czego nie dotknie zamienia w złoto. Clark jest też jak kameleon. Poszczególne jej płyty mają często odmienne brzmienia, a tworząc je powoływała do życia zmyślone postacie. Sama też wcielała się w nie na scenie poprzez różnorodne stylizacje (ubrania, fryzury). Obecnie trafia w nasze ręce jej siódmy album „All Born Screaming” i pod względem jakościowym niewiele się zmieniło. Dostajemy ponownie produkt, który kopie nasze tyłki.

Najwięksi artyści charakteryzują się odwagą w przełamywaniu gatunków, ciągłym poszukiwaniu i niespoglądaniu na mody. Taka jest właśnie St. Vincent. Jest ulepiona dokładnie z tej samej gliny co Dawid Bowie, Prince czy Brian Eno i aż dziwne, że dopiero przy siódmym albumie zdecydowała się samotnie go wyprodukować. Całkowita wolność twórczo-producencka doprowadziła do najbardziej eklektycznej i hałaśliwej płyty w jej dorobku, chociaż  rozpoczynający całość „Hell is Near” – poprzez swój spokojny, eteryczny klimat – może mylnie świadczyć o czymś zupełnie innym.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Pamiętajmy jednak, że już pierwszy zaprezentowany światu singiel „Broken Man” wskazywał, że Annie po scoverowaniu utworu „Pig” z repertuaru Nine Inch Nails zapragnęła stworzyć też coś swojego w duchu ich twórczości.

Wyszła drapieżna, mocno industrialna piosenka, która w ogromnym stopniu rozbudziła moje oczekiwania odnośnie do całego albumu. Jeśli ktoś jednak liczy, że płyta całościowo tak brzmi… musi się obejść smakiem. Utwory na niej są bardzo różnorodne. Reznorowe jest jeszcze „Reckless”, chociaż w tym przypadku bazuje na delikatnej stronie jego twórczości. Pojedyncze dźwięki klawiszy, głos Clark budują bardzo intymny klimat, który w pewnym momencie zostaje przełamany hałaśliwymi syntezatorami. Przepiękny, dramatyczny utwór.

 

Na „All Born Screaming” zresztą dużo jest syntezatorów. Oczywiście artystka „bawiła się” już nimi wcześniej, ale mam wrażenie, że tym razem są zdecydowanie bardziej drapieżne. Nie są jednak przytłaczające i nawet jeśli wybijają się na pierwszy plan to nie zdominowały całości. Za przykład podam ostatnio zaprezentowany singiel „Big Time Nothing”. Początkowo, faktycznie słyszymy tłuściutki beat, przypominający „Army of Me” Bjork, ale później piosenka skręca w funkujace prince’owe klimaty. Ten trzyminutowy utwór to prawdziwy diament mieniący się przeróżnymi barwami i blaskiem. Annie zapragnęła też stworzyć rockowy- w refrenie wręcz grunge’owy – kawałek. Na brzmienie „Flea” – bo o nim mowa – zapewne duży wpływ miał gościnny udział samego Dave’a Grohla (bębni też w „Broken Man”). Na płycie udziela się zresztą sporo innych zacnych gości jak np. John Freese czy Cate Le Bon (która jest też współautorką „Big Time Nothing”).

 

 

Od połowy, płyta staje się mniej drapieżna. Dostojnie wypada bardzo bondowski  „Violent Times” w stylu „The World is Not Enough” zespołu Garbage. Tutaj robotę robią syntezatorowe dęciaki i namiętny wokal Clark.

Podobnie subtelny jest „The Powers’s Out”, który może kojarzyć się z  „New York” i „Prince Johnny” z wcześniejszych płyt St. Vincent. Najbardziej zaskakującym dla mnie fragmentem na płycie jest „So Many Planets”, który łączy w sobie reggae i ska w duchu The Specials. Takiego wcielenia Annie Clark jeszcze nie było. Całość kończy utwór tytułowy, który początkowo bazuje na relaksującej partii gitary by w połowie obrać zupełnie inny kierunek. Staje się wręcz noise’owy, mocno syntezatorowy, a wokalistka przez dłuższy czas wyśpiewuje niczym mantrę słowa „all born screaming”. Rewelacyjne zakończenie albumu, który bardzo umiejętnie umie łączyć wszelkie treści art- ze współczesnym popowym brzmieniem. Annie to wizjonerka i po raz kolejny to udowadnia.

 

Na poprzednich swoich płytach Annie tworzyła postacie, które wpisywały się w ich warstwę tekstową. Tym razem deklaruje w wywiadach, że takiej postaci nie ma. To najbardziej osobiste jej dzieło. Teksty oscylują wokół straty, śmierci i bólu. Warto zwrócić uwagę na tytuł albumu. Wszyscy rodzimy się z krzykiem na ustach, często też z tym krzykiem życie przemierzamy oraz je kończymy. Warstwa liryczna tej płyty może nie jest nazbyt optymistyczna, ale na pewno bardzo prawdziwa. Zresztą Clark jako popowa outsiderka nigdy nie śpiewała o pierdołach. W jednym z wywiadów tak opowiadała o tym dlaczego zdecydowała się sama wyprodukować ten album: „Są miejsca, do których pod względem emocjonalnym można dotrzeć jedynie samotnie, idąc na długi spacer do lasu, aby dowiedzieć się, co naprawdę mówi twoje serce”. Wychodzi na to, że artystka tą płytą oddała nam swoje serce oraz duszę i jest to najprawdziwszy obraz jej emocji.

 

zdj. materiały promocyjne

 

„All Born Screaming” to album totalny. Genialna okładka; mocny, zapadający w pamięć tytuł; fantastyczne, różnorodne kompozycje z dającymi do myślenia tekstami; bardzo dobra forma wokalna i oczywiście świetne brzmienie wszystkich piosenek. Nie ma na nim słabego punktu. To wspaniała podróż przez różne konwencje muzyczne. Jeśli już na siłę chcemy ten album zaszufladkować to najbliżej mu do art-popu czy też alt-popu, ale mrocznych i zakręconych niczym filmy Davida Lyncha. Nie słyszałem w tym roku lepszej płyty i jest duże prawdopodobieństwo, że takiej nie usłyszę. St. Vincent po raz kolejny pokazuje, że jest różnogatunkową artystką-geniuszką podążającą swoimi ścieżkami. Po wspaniałych „Masseducation” i „Daddy’s Home” myślałem, że nie będzie w stanie utrzymać tak wysoko zawieszonej poprzeczki. Na „All Born Screaming” być może zawiesza ją jeszcze wyżej.

 

Ocena 6/6

Mariusz Jagiełło

 


ZAPISZ SIĘ DO  NASZEGO NEWSLETTERA WYSYŁAJĄC MAIL NA:  sztukmixnewsletter@gmail.com

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Ten post ma 3 komentarzy

  1. Żaneta Grzesiak

    Artystki nie znam, ale po pierwszym odsłuchu jestem zauroczona rozmaitością gatunków muzycznych, popu po industrial, które doskonale ze sobą współgrają.
    Brawo za obfitą i ciekawą recenzję 🤘

  2. Agnieszka

    Czekałam i się doczekałam. Wspaniała, eklektyczna płyta, która po każdym kolejnym przesłuchaniu wydaje się coraz lepsza.

Dodaj komentarz