IKS

Zola Jesus, Niebo, Warszawa, 26.09.2023 [Relacja]

Pod koniec ubiegłego roku Nika Roza Danilova lepiej znana pod swoim scenicznym pseudonimem Zola Jesus, zaskoczyła słuchaczy mini albumem zatytułowanym „Alive in Cappadocia”. Nagraniu towarzyszył klimatyczny film, przenoszący słuchaczy w sam środek pokrytej śniegiem, mitycznej tureckiej krainy. Przesiąknięte historią mury liczącej blisko 2000 lat kaplicy, na chwilę stały się salą koncertową, gdzie Zola Jesus zaprezentowała 4 kompozycje w nowych aranżacjach. Bez publiczności, dodatkowych instrumentów, scenicznego oświetlenia. Jedynie głos artystki i dźwięki fortepianu wypełniły chłodne kamienne pomieszczenie, przenosząc muzykę Niki w zupełnie inny wymiar. Prawie rok po tym unikalnym występie, artystka wyruszyła w drogę by zaprezentować szerszej publiczności kilkanaście kompozycji wykonanych dokładnie w takiej samej, surowej formie. Drugim przystankiem na europejskiej trasie był warszawski klub Niebo. Dzięki uprzejmości Winiary Bookings miałem okazję stać się częścią tego niezwykłego wydarzenia.

Występ został spięty klamrą będącą czymś na kształt politycznego manifestu. Otwierający „Krunk” to cover utworu sopranistki Lousine Zakarian, zaśpiewany po ormiańsku, pierwotnie wydany przez Zolę Jesus jako charytatywny singiel. Dochód z jego sprzedaży przeznaczono na pomoc ludności cywilnej górskiego Karabachu, cierpiącej z powodu konfliktu zbrojnego z Azerbejdżanem. Ta niezwykle intensywna i niełatwa w odbiorze kompozycja pokazała z jaką utalentowaną, ale i zarazem świadomą artystką słuchacze będą mieli styczność przez kolejnych kilkadziesiąt minut. Nika Roza Danilova urodziła się w Stanach, ale pochodzi z emigranckiej rodziny, która do Ameryki przybyła z Ukrainy.

 

W kontekście przerażających wydarzeń za naszą wschodnią granicą nie dziwi chęć wykrzyczenia swojego sprzeciwu na krzywdę jaka obecnie dzieje się na świecie, w tym na ziemi jej przodków. Zanim artystka wyszła na bis , główny set zakończyła tradycyjną ukraińską kompozycją „Plyve kacha”. Utwór poprzedziła emocjonalnym wstępem, dziękując między innymi Polakom za pomoc w przyjęciu uciekających przed wojną Ukraińców. Powyższe kompozycje oraz interpretacja „Lamentu Dydony”, barokowego kompozytora Henrego Purcella, pokazały, że nie jest ważne czy Nika bierze na warsztat ogólnie pojętą muzykę poważną , folkową czy alternatywny pop (w dowolnej odmianie), w każdym z tych repertuarów radzi sobie znakomicie.

 

Poza drobnymi wyjątkami koncert opierał się na doskonale znanych utworach. Cztery z nich, czyli „Exhumed”, „Soak” , „Siphon” i „Witness” pochodziły z „Okovi”- najbardziej rozpoznawalnego krążka Zoli Jesus, którego mroczny dark wavevowy klimat nie stracił nic w aranżacjach na fortepian. Nawet bez smyczków czy elektroniki udało się zachować duszny i niepokojący nastrój, a Danilova z każdym kolejnym kawałkiem udowadniała, jak potężny posiada głos. Nie zabrakło utworów z wcześniejszych płyt, jak i z ostatniego pełnoprawnego albumu w dyskografii artystki czyli „ARKHON”. Usłyszeliśmy między innymi „Desire” i „Into the Wild” w niemalże identycznej formie, jak na „Alive in Cappadocia” oraz wisienkę na torcie, zagrany na bis „Dead & Gone”. Warto dodać, że w roli suportu wystąpiła SKY (skrót od sorrowkillsyouth). Warszawska artystka zaprezentowała ciekawy, niezwykle atmosferyczny set. Mroczna elektronika z pogranicza ambientu, dopełniona wokalami, wprowadziła słuchaczy zebranych w Niebie w odpowiedni nastrój, tak niezbędny aby w pełni docenić występ gwiazdy wieczoru. W tym kontekście występ SKY sprawdził się idealnie.

 

Cześć słuchaczy znających Zolę Jesus głównie z płyt studyjnych, przed koncertem mogło się zastanawiać, czy forma „solo piano” sprawdzi się w przypadku takiego repertuaru. To, co mogliśmy zobaczyć i usłyszeć na warszawskim występie jasno pokazało, że same kompozycje, nawet w tak oszczędnych aranżacjach brzmią równie dobrze, a czasami nawet lepiej niż w oryginale. Sama Nikacwspomniała ze sceny, że to drugi raz jak wykonuje ten zestaw utworów na żywo i że trzeba było nie lada odwagi, żeby móc zaprezentować je dokładnie w takiej formie. Na szczęście tej odwagi nie zabrakło nawet na minutę.

 

Po zakończeniu bisu, Nika nie kazała na siebie długo czekać i przyszła na stoisko, by podpisać płyty i zamienić z fanami kilka zdań. Wyraźnie artystka czuje sympatię do polskiej publiczności i dało się to odczuć przez cały występ. Ja na kolejny koncert (być może tym razem z pełnym zespołem) wybiorę się na pewno. Mam tylko nadzieję, że nie będziemy musieli na niego długo czekać! A każdemu, kto czuje lekki niedosyt i ma ochotę na więcej fortepianu, powinien sprawdzić organizowaną przez Winiary Bookings listopadową trasę Lubomyra Melnyka.

Grzegorz Bohosiewicz

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz