IKS

Zeal & Ardor – „Zeal & Ardor” [Recenzja]

zeal-and-ardor-album-recenzja

Gdyby Jordan Peel chciał nakręcić kolejny horror o amerykańskich niewolnikach tyrających gdzieś na plantacjach bawełny, zaś nocami czczących nie Jezusa, ale tego najbardziej rogatego z rogatych – i myślał komu powierzyć zadanie stworzenia ścieżki dźwiękowej do takiego filmu, wybór powinien być oczywisty – Manuel Gagneux. Jego Zeal & Ardor już od kilku płyt miesza black metal z natchnionymi pieśniami gospel, bluesem i generalnie wszystkim co można nazwać negro spirituals i roots music – również w warstwie lirycznej. Nie inaczej jest na najnowszym, trzecim albumie zespołu zatytułowanym… „Zeal & Ardor”.

Mam wrażenie, iż ten tytuł nie jest przypadkowy. Gagneux, w wywiadach przed premierą albumu, wielokrotnie podkreślał, że najnowsza płyta jest dziełem najbardziej dopracowanym i skończonym. Na jej nagranie poświęcił też najwięcej czasu. Uznał zapewne, że to taki jego „czarny album” – chociaż z Metallicą, muzycznie niewiele ma wspólnego. I całe szczęście.
 
Trzeba być nie lada cwaniakiem i geniuszem, aby w umiejętny sposób pożenić ekstremalne brzmienia z tymi najbardziej uduchowionymi. Połączyć w zasadzie można wszystko, ale żeby to miało kopyta i rogi, to zupełnie inna bajka. Już pierwszy album Z&A „The Devil Is Fine” wywołał niemałe zamieszanie na metalowej scenie. Gagneux z miejsca został okrzyknięty wizjonerem, a festiwale nastawione na te najmocniejsze dźwięki, były skłonne podpisać cyrograf z samym diabłem byle tylko ściągnąć na swoje deski tego Afro-Szwajcara. Drugi album „Stranger Fruit” tylko umocnił jego pozycję. Manuel uznał więc, że „Trójka” ma finalnie wszystkim skopać tyłki i nie pozostawić nikomu wątpliwości kto powinien siedzieć po prawicy Lucyfera.
 
Otwierający całość utwór „Zeal & Ardor” jest mroczny, powolny i wciągający swoją atmosferą niczym… bagna Luizjany. To doskonałe preludium i przedsmak tego, co nas czeka dalej. Kolejny kawałek „Run” to już blackowo – industrialna jazda bez trzymanki i jeden z najzacniejszych momentów albumu. Pewną nowością są w nim tak mocno zaakcentowane elementy, które spokojnie mogłyby znaleźć się na wczesnych płytach Mr. Mansona. „Death To The Holy” to typowe połączenie blacku i czarnej amerykańskiej muzyki ludowej. Pewnym zaskoczeniem jest „Emersion”, które zaczyna się przyjemnymi dźwiękami w duchu electro, by po chwili dowalić blastami i złowieszczym wrzaskiem wokalisty. To właściwie utwór instrumentalny, dający silne skojarzenia z tym co robią muzycy Deafheaven.
 
Kawałek „Golden Liar” jest zdecydowanie najbardziej cukierkowym momentem płyty. Blues w przepięknym wydaniu. Można go spokojnie słuchać w trakcie romantycznego wieczoru z ukochaną osobą. Chociaż tekstowo nie jest to oczywiście pościelówa. Było zwolnienie? Trzeba więc trochę podostrzyć atmosferę. „Erase” ponownie wprowadza słuchaczy w blackowo – deathowe klimaty, zaś „Bow” uraczy nas chórkami w stylu gospel oraz natchnionym głosem wokalisty. „Feed the Machine” oraz „I Caught You” mają w sobie spory ładunek industrialu, deathu i podane są w złowieszczym Zealandardorowskim stylu.
 

Chciałbym wyróżnić jeszcze trzy utwory: „Church Burns”, wykrzyczany ale też na swój sposób przebojowy kawałek z bardzo przejmującym tekstem. „Götterdämmerung” – najbardziej blackowy fragment płyty i konkretna napierdzielanka, w trakcie której nikt nie bierze jeńców. Gagneux w części lirycznej zmieszał w nim język angielski z niemieckim. Zaś „Hold Your Head Low” jest kolejnym fragmentem, w którym dominuje blues, jednak Manuel nie byłby sobą, gdyby nie dodał w nim też blackowych wstawek. Ten kawałek autentycznie wywołuje dreszcze na całym ciele.

Całość kończą dynamiczny, właściwie hard rockowy „J-M-B”, w którym ważnym elementem są… klawisze i tylko przełamanie z wrzaskiem wokalisty przypomina nam z jakim zespołem mamy do czynienia, oraz elektroniczny utwór instrumentalny „A-H-I-L”, który pozostawia słuchacza z refleksją po wysłuchaniu całości „co też się tutaj odzealandardorowało?”
 
Płyta została nagrana przez Marca Obrista i Manuela Gagneux w Hutch Sounds, a zmiksowana i zmasterowana przez Willa Putneya w Graphic Nature Audio. Poza perkusją, każdy z instrumentów nagrał Gagneux, on również skomponował wszystkie utwory oraz napisał do nich teksty. I uczciwie trzeba przyznać, że „Zeal & Ardor”, to faktycznie najbardziej dopracowane jego dzieło.
 
Na albumie nie uświadczymy słabszego momentu. Wszystko się zgadza i aż trudno uwierzyć jak rewelacyjnie dopasowane są te elementy. Zespół, który początkowo miał być trochę żartem, trochę eksperymentem, wyrasta na naprawdę grubego zawodnika sceny metalowej. Do tego nie zjada własnego ogona, ale w umiejętny sposób rozwija styl. Aż ciary przechodzą, kiedy człowiek pomyśli, co też ten Afro-Szwajcar wymyśli na kolejnej płycie. Póki co warto cieszyć się albumem, który na pewno znajdzie się we wszelkich podsumowaniach najlepszych tegorocznych płyt. Niekoniecznie tylko metalowych. A Jordan Peel naprawdę mógłby pomyśleć o jakiejś współpracy z Gagneux. To by było bardzo interesujące spotkanie dwóch geniuszy.
 
Ocena (w skali od 1 do 10) 9 niewolników czczących szatana
👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲👨🏿‍🦲

Mariusz Jagiełło

 
Tracklist:
1. Zeal & Ardor
2. Run
3. Death To The Holy
4. Emersion
5. Golden Liar
6. Erase
7. Bow
8. Feed The Machine
9. I Caught You
10. Church Burns
11. Götterdämmerung
12. Hold Your Head Low
13. J-M-B
14. A-H-I-L
IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz