IKS

Wolf Alice (+Florence Road) | 09.11.2025 | Warszawa, klub Progresja | tekst Mariusz Jagiełło, zdj. Karolina Marczak | org. Live Nation

Galeria zdjęć i relacja tekstowa z koncertu Wolf Alice (+Florence Road), który odbył się 9 listopada w warszawskim klubie Progresja.

 

W życiu człowieka na przestrzeni kilku miesięcy, a nawet tygodni, wiele może się zmienić. W lipcu, podczas Open’er Festival, Wolf Alice byli dla mnie jedynie ciekawostką. Znałem ich twórczość pobieżnie, ale nie nazwałbym się fanem. Wszystko odmieniło się dwa miesiące później, kiedy ukazał się album „The Clearing”, który całkowicie mnie porwał. Ten rock-popowy krążek, mocno inspirowany latami 70., zachwyca kompozycjami i przepiękną aranżacyjną starannością. Z miejsca stałem się zagorzałym fanem tej brytyjskiej grupy i nie mogło mnie zabraknąć 9 listopada na ich hedlinerskim koncercie w klubie Progresja.

 

Zanim jednak na scenie pojawiła się główna gwiazda, warszawskiej publiczności zaprezentował się czteroosobowy, żeński skład Florence Road. Zespół powstał w 2019 roku w Irlandii, a ich styl to typowy indie rock z elementami popu i grunge’owym sznytem. Nie znałem wcześniej ich twórczości, ale miło było posłuchać tej mieszanki przywołującej skojarzenia z The Cranberries, Fleetwood Mac czy Phoebe Bridgers. Szczególnie wyróżniała się Lily Aron, dysponująca mocnym i ciekawym głosem. Zespół wydał w tym roku EP-kę „Fall Back”, i biorąc pod uwagę 40-minutowy set, zapewne zaprezentował cały materiał. Publiczność przyjęła ich ciepło, a dziewczyny schodziły ze sceny z szerokimi uśmiechami.

 

Kilka minut po godzinie 20 na scenie pojawili się muzycy Wolf Alice. Największą uwagę przyciągała wokalistka Ellie Rowsell. Ubrana w brązowe body, czarne rajstopy i kozaki – wyglądała olśniewająco. Uroku nie brakowało również pozostałym muzykom: Theo Ellis, Joff Oddie, Joel Amey i wspierający zespół na klawiszach Ryan Malcolm też zrobili wrażenie na publiczności – szczególnie żeńskiej części. 

 

Zespół rozpoczął set od spokojnego „Thorns”, utworu otwierającego nowy album. Później nastąpiła jedna z największych niespodzianek wieczoru – dość nieoczekiwanie zabrzmiało „Bloom Baby Bloom”. Choć wiadomo było, że muzycy wykonają ten hit, zwykle grany był on – w trakcie obecnej trasy – pod koniec setlisty. Progresja oszalała, a parkiet zamienił się w mini-dyskotekę lat 70., dopełnioną zawieszoną pod sufitem szklaną kulą, światłami i połyskującą scenografią. Publiczność była całkowicie pod władaniem Ellie, która podczas utworów emanowała charyzmą, była niemożebnie seksowna, często kokietowała widownię, ale pokazywała również swoją drapieżną stronę, szczególnie przy energetycznych „Yuk Foo” i „Play the Greatest Hits”.

 

Wolf Alice inspirują się różnymi gatunkami, więc tego wieczoru publiczność dostała prawdziwy muzyczny miszmasz. Zespół wykonał kilka pięknych ballad – mnie najbardziej urzekły: folkowa „Safe From Heartbreak (If You Never Fall in Love)”, „Play It Out” i „The Sofa” z nowego albumu oraz „The Last Man on Earth” jako jeden z bisów. Na parkiet taneczny przeniósł nas „Just Two Girls”, shoegaze’owy klimat reprezentowało „Don’t Delete the Kisses”, a pop-rockowy vibe – „Delicious Things”. Najbardziej energetyczne i agresywne kawałki już wcześniej wspomniałem.

 

Nie ma sensu wymieniać wszystkich zagranych tego wieczoru utworów. Jednak o jednym koniecznie musze wspomnieć. Ogromną niespodzianką było „You’re a Germ” – wykonane po raz pierwszy podczas tej trasy. Cały set składał się z 22 piosenek, z czego 9 pochodziło z najnowszej płyty, a 7 z Blue Weekend. Oprócz muzyki ważnym elementem występu była gra świateł i subtelny nawiew powietrza, które podkreślały klimat poszczególnych utworów.

 

Ten wyprzedany koncert trwał około 100 minut i był pełen emocji. Zespół jest w doskonałej formie i, w mojej opinii, to jeden z nielicznych młodych rockowych kandydatów do samodzielnych stadionowych występów w przyszłości. Niestety żyjemy w czasach, gdy muzyka rockowa jest raczej w defensywie. W idealnej rzeczywistości Wolf Alice już dawno graliby na wielkich obiektach, ale z drugiej strony nie ma co rozpaczać – klimat klubów jest zdecydowanie bardziej intymny. To była moja druga przygoda z tym zespołem w tym roku i tym razem, już jako świadomy słuchacz, wyszedłem z Progresji całkowicie usatysfakcjonowany.

 

Tekst: Mariusz Jagiełło

 

Koncert został zorganizowany przez Live Nation Polska.

 

Zapraszamy do obejrzenia galerii zdjęć autorstwa Karoliny Marczak.

 

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz