Wiktoria Zwolińska to autorka tekstów i muzyki, obdarzona niezwykłą wrażliwością, a jej debiutancka płyta „przebłyski” – niemal autobiograficzna, muzyczna opowieść o wydarzeniach, przez które nie powinien musieć przechodzić nikt – to jedna z najbardziej osobistych płyt ostatnich lat. Już 28 maja Wiktoria wystąpi w warszawskiej Hydrozagadce, a mnie opowiedziała m.in. o perspektywie, z jaką patrzy dziś na swoją twórczość.
MM: Minęły ponad 2 miesiące od wydania „przebłysków”. Wiem, że ta płyta ma dla Ciebie wymiar terapeutyczny. Zmieniło się jakoś Twoje postrzeganie tych piosenek na przestrzeni czasu?
WZ: Niektóre z tych piosenek mają dla mnie dzisiaj inne znaczenie… Wiele się zmieniło od czasu, w którym te utwory powstawały i dzisiaj, gdy je śpiewam, to już w innym kontekście… Ale część z “przebłyskowych” piosenek cały czas wprowadzają mnie w tamte chwile i ich znaczenie prawdopodobnie nigdy się dla mnie nie zmieni.
MM: Wywołują jakieś traumy?
WZ: Tak, ale w taki sposób, że nie reaguje na nie lękowo… Po to napisałam ten album, aby się z nimi oswoić.

MM: Mimo pozornej introwertyczności tej płyty, czuć w niej też pewien oddech, a może nawet ulgę. To chyba jej wartość naddana?
WZ: Hmm… Nie myślałam o tym nigdy w taki sposób, ale chyba faktycznie tak jest… Gdy człowiek wyrzuci z siebie trudne emocje, to moment wyrzucania ich jest trudny, “klaustrofobiczny”… Ale przynosi ulgę… Chyba o to chodzi w terapii i w konfrontowaniu negatywnych, silnych emocji.
MM: Kluczową postacią, jeśli chodzi o realizację tej płyty jest Lessman, który odpowiada za większość jej produkcji. Nie chciałaś zrealizować z nim tego materiału w całości?
WZ: Niekoniecznie… Wiedziałam przy jakich konkretnych utworach estetyka Lessmana mi będzie odpowiadać bardziej, a przy jakich estetyka Nikodema Dybińskiego, czy Kuby Krupskiego.
MM: Praca z nimi nauczyła Cię czegoś w kwestii produkcji, czy tę działkę zostawiłaś stricte im?
WZ: Każdy z nich ma inny sposób pracy… Nauczyło mnie to komunikacji w kwestiach produkci – jak jasno i bardziej klarownie przekazywać producentom moją wizję.
MM: Gdzie dziś Ci muzycznie bliżej, bo odnoszę wrażenie, że do akustycznych, naturalnych brzmień?
WZ: Zdecydowanie! Organiczne brzmienia są bliskie mojemu sercu… Ale lubię też łączyć je z ambientami.

MM: Z wokalami masz podobnie? Naturalne, czy nieco 'przydymione’ lub zamglone?
WZ: Trochę tego i trochę tego… Myślę, że można to mocno wyczuć w utworze “wracam do pokoju”, gdzie na początku ten wokal jest bardzo naturalny i był nagrywany blisko mikrofonu, a w połowie w tych wokalach pojawiają się różne efekty i ten głos jest traktowany bardziej instrumentalnie.
MM: Na płycie brzmi on jak cisza przed burzą…
WZ: A może bardziej jak po burzy? To jest też moja ulubiona pora dnia… Świeże, lekko wilgotne powietrze i powoli wychodzące słońce.
MM: Wiem, co masz na myśli, natomiast zaraz potem pojawia się „Jak Matylda”, która jest bardzo emocjonalnie mocna.
WZ: Można to interpretować na różne sposoby… Dla mnie jest to poczucie zagubienia, gdy już najgorsze za mną… Często nie wiemy, jak się zachować po tak emocjonalnym czasie.
MM: Te 13 utworów, to wszystkie, jakie stworzyłaś z myślą o tej płycie?
WZ: Tak! Choć mam w szufladzie kilka rozpoczętych tekstów, które myślałam, że się na tej płycie znajdą, aczkolwiek z jakiegoś powodu ich nie dokończyłam… Być może po pewnym czasie te tematy ze mną nie rezonują i czekają aż w pełni je poczuję, abym mogła je skończyć…
MM: W środę zagrasz koncert w Hydrozagadce. „przebłyski” wybrzmią w całości?
WZ: Dokładnie tak!! Nie mogę się doczekać, aż opowiem “przebłyskową” historię trochę w inny sposób – tak, żeby wybrzmiały w sposób, który na dzień dzisiejszy ze mną współgra.
Rozmawiał Maciej Majewski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: