Muzyka ambientowa, a zwłaszcza ta, która eksploruje ciszę, stanowi fascynującą podróż, przenoszącą słuchacza w subtelne krainy spokoju i refleksji. Wykorzystanie przestrzeni dźwiękowej, tworzenie delikatnej warstwy, w której cisza pełni równie istotną rolę co brzmienia. Vince Clarke po ponad czterdziestu latach kariery postanowił wydać pierwszą płytę w pełni solową, diametralnie inną od lekkich, chwytliwych przebojów, które zapisał na swoim koncie jeszcze w czasach Depeche Mode, czy później w Erasure czy Yazoo.
Songs of Silence, a więc „piosenki ciszy” nie oznaczają pustki, lecz zapraszają do zanurzenia się w delikatnych tonacjach, subtelnych szmerach i delikatnych pulsacjach. To muzyczne doświadczenie, które z pewnością pobudza wyobraźnię, umożliwiając każdemu słuchaczowi znalezienie własnych interpretacji i uczuć.
Kontrast między dźwiękiem a ciszą jest tu równie istotny, co sama melodia.
To jak mistyczna podróż, w trakcie której cisza staje się nośnikiem emocji i tajemniczych odczuć. Artystyczne poszukiwania w zakresie bezdźwięków wprawiają w zdumienie swoją głębokością, subtelnością i bez problemu potrafią utrzymać moją uwagę przed 40 minut. Co więcej sprawić, że „Songs of Silence” jest albumem, do którego wracam.
Co prawda są to zupełnie inne kompozycje, ale opisując odbiór emocjonalny albumu Vince’a, z odmętów mojej pamięci wynurzyły się na powierzchnię odczucia, które towarzyszyły mi przy odbiorze serii The Disintegration Loops I-IV Williama James’a Basinskiego, zaledwie dwa lata starszego od autora Songs of Silence. Wspomniana seria powstała pomiędzy 2002 a 2003 rokiem i niewtajemniczonym przypomnę, iż Basinski nagrywał cyfrowo zapętlone na taśmie magnetycznej fragmenty muzyki z lat 80. Zdezorientowany z początku William szybko zdał sobie sprawę, że pętla dźwięku ulega zaskakującej dezintegracji. W miarę obracania się taśmy, cząsteczki tlenku żelaza, molekularne konstrukcje wiążące muzykę, stopniowo obracały się w pył, wymazywane przez pracę głowicy. Została cisza.
Czający się gdzieś w tych ambientowych ścieżkach kontekst eschatologiczny odczytuję jako swoisty dialog z dawnymi kolegami z Depeche Mode.
Tamci wydając Memento Mori przypominają o śmierci. Clark szuka przemijania w ciszy, a jego interpretacje nabierają dodatkowego ciężaru, z powodu śmierci jego żony. Tracy Hurley Martin odeszła niedawno w wieku 53 lat, po dwuletniej walce z chorobą nowotworową.
Album Clarka nie jest co prawda nowatorski, bo jeśli ktoś ma rozeznanie w ambientowych produkcjach, to nie usłyszy na Songs of Silence rzeczy zaskakujących, ale i tak uważam, że to album bardzo wartościowy, dojrzały i zupełnie nieobliczony na komercyjny sukces lub udowadnianie czegoś, czego Clarke udowadniać po prostu nie musi. To płyta, która w mojej ocenie wypływa po prostu z potrzeby tworzenia, potrzeby bycia samemu ze sobą, swoją wyobraźnią, warsztatem oraz wrażliwością.
Ocena: 4/6
Marcin Jurzysta
Lista utworów: Cathedral; White Rabbit; Passage; Imminent; Red Planet; The Lamentations of Jeremiah; Mitosis; Blackleg; Scarper; Last Transmission
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: