Ostatnimi czasy da się zauważyć trend „wybielania” złoli. Postaci, które w przeszłości były „tymi złymi” w swoich franczyzach, a którym nagle studio filmowe za nim stojące daje film albo serial, aby pokazać ich stronę, ich perspektywę, ich… „prawdę”. Dodając wątki, abyśmy współczuli, potrafili wybaczyć, zrozumieć, a nie po prostu nie znosili złych postaci. Często są to faktycznie łotry i złole ciekawi, którym taka zmiana perspektywy bardzo dobrze robi; albo role ciekawe, charyzmatyczne i lubiane, mimo ich jakże złych charakterów czy pobudek, których grzechem by było nie wykorzystać w kolejnych, i kolejnych odsłonach i reinscenizacjach (patrzę na Ciebie, panie Loki). Disney mocno przewodzi tej sztafecie – mamy chociażby Maleficent, teraz Wicked, (również wspomniany wcześniej Loki), ale „To zawsze Agatha” na mój gust wpisuje się w ten schemat tylko… częściowo.
Z jednej strony mamy tenże plan – zabawna, ciekawa, i nietuzinkowa postać złej czarownicy Agathy Harkness, która została surowo i bardzo zasłużenie ukarana pod koniec (świetnego swoją drogą) serialu ze stajni Marvela „WandaVision”, stała się na tyle popularna i lubiana (a jej „piosenka”, od której nazwę wziął serial, stała się takim hitem online), że wierchuszka Disney’a nie miała wyjścia jak tylko spróbować zbić na tym jeszcze więcej profitu. Stąd „To zawsze Agatha” serial o tejże czarownicy, z nią w roli głównej, po to by unieść ciężar chwilowej sławy i sympatii, i pociągnąć wózek zainteresowania i zysków.
Ale z drugiej strony – nie jest to aż tak jednowymiarowe podejście do tej postaci, jak w przypadku innych złoli, i zostaje w niej nadal bardzo wiele do nielubienia. Scenarzyści co jakiś czas sięgają po sprawdzone metody przyciągnięcia sympatii czy wręcz wzruszenia widza, ale Agatha jest na tyle samolubna i egoistyczna, nieprzyjemna i arogancka dla swoich towarzyszy, a do tego żądna władzy i potęgi, że robi wszystko, aby jakakolwiek nić empatii zaczynała się strzępić już w tym samym momencie, w którym się pojawia. I to był dla mnie zabieg dobry i słuszny, bo kibicowanie Agacie jest skomplikowane dla kogoś, kto pamięta wydarzenia z WandaVision. A to, że czasem czujemy się wręcz przymuszeni, za pomocą fabuły i tanich trików, do najpłytszego, bywa irytujące.
Zarys fabuły jest w miarę prosty. Po spędzeniu trzech lat w stuporze narzuconym na Agathę przez Wandę, podczas których przeżywała w głowie różne przygody i scenariusze, pojawia się w jej życiu tajemniczy młodzieniec, który wydobywa ją z mroków tej klątwy dla jednej rzeczy – chce, żeby przeprowadziła go ona przez legendarną Drogę Wiedźm (Witches’ Road).
Jest to owiana mrokiem i tajemnicą droga, którą ponoć może podążyć sabat czarownic (z konkretnym rozkładem specjalności), a na jego krańcu każdą, która przeżyje, czeka wymarzona przez nią nagroda, a Harkness jest ponoć jedyną czarownicą, której dotąd udało się tę drogę przebyć. Młodzieniec pragnie wiedzy, Agatha – odzyskania swej mocy, a swoje własne cele mają pozostałe członkinie zebranego naprędce sabatu. Do tego tygla dolać jeszcze trzeba Siódemkę z Salem – potomkinie oryginalnych wiedźm z Salem, które zginęły zabite przez Agathę wieki temu, pragnące zemsty na niej teraz, gdy jest bezsilna. A także ewidentnie niebezpieczna i nieco szalona Rio, kobieta z przeszłości Agathy, która gra z nią w swoistą wersję kotka i myszki. Zamieszać to wszystko razem w kotle i wylać na nieprzewidywalną, pełną prób i wyzwań Drogę Wiedźm, i mamy faktycznie ciekawe tło do obserwowania tej jakże kolorowej i ciekawej grupki czarownic.
Jest to drużyna eklektyczna, wyspecjalizowana, ale każda z jej członkiń jest bardzo specyficzna i ma doskonałe powody, przez które były dotąd wiedźmami-samotnicami, nienależącymi do żadnego kręgu (mimo posiadania faktycznych, domniemanych, czy też utraconych mocy). Każda z aktorek, plus Joe Locke jako „Nastolatek”, świetnie odgrywa swoje role. Postaci te są ciekawe, mają swoje historie, swoje problemy, swoje doświadczenia, a niektóre także swoje zatargi i niesnaski z Agathą. Którą Kathryn Hanh nadaje tak irytujący ton, manierę i charakter, że faktycznie każda drobinka sympatii, jaką nagle do tej postaci czujemy po niektórych jej reakcjach i wydarzeniach, błyskawicznie pryska przy jej szybkim powrocie do formy. Oklaski należą się też dla Aubrey Plaza, która wciela się w bardzo niejednoznaczną postać Rio Vidal, odgrywając ją z niesamowitym zapałem i pazurem. Ale chyba na największy zachwyt z mojej strony zasłużyła sobie Patti LuPone jako romska wiedźma specjalizująca się w przepowiedniach i wróżbach – Lilia Calderu. Zarówno jej gra, jak i jej genialnie poprowadzony wątek, niesamowicie kulminują się w jednym z późniejszych odcinków i dają widzowi ogromną dozę zadowolenia, dawkę wzruszenia i odrobinę „spojrzenia za kurtynę” przedstawionego świata.
Całość jest ogólnie bardzo zręcznie spięta, historia jest pełna zawijasów i zmyłek, od początku aż do samego końca bawiąc się widzem (już samo intro, nawiązujące do produkcji kryminalnych, może człowieka zdziwić i sprawić, że zastanowi się co też zaczyna oglądać, i czy to aby na pewno odpowiedni serial?). Dobrze poprowadzone są wątki całej grupy, chociaż z oczywistych względów reflektory są przede wszystkim na Agacie oraz jej chowańcu, tajemniczym „nastolatku”. I to ich relacja przez cały serial jest bardzo ważnym elementem całej historii – na wielu poziomach. I tylko tyle powiem, żeby nikomu niczego nie zaspoilerować.
Na plus historii należy zresztą zaliczyć jak normalnie i bez wielkiej agitacji (na którą narzeka pewna część komiksowo-fantastycznej braci fanowskiej) wprowadzone są wątki i relacje homoseksualne do serialu. Zarówno sam chowaniec, jak i prawie cały sabat, jest bardzo „gejowski” – czarownice ze sobą flirtują, bądź wspominają przebyte miłości, Nastolatek ma chłopaka w prawdziwym świecie, w jego pokoju wisi flaga wspierająca ruch „Trans Lives Matter”. Jest to przedstawione w bardzo naturalny i nienachalny sposób, więc jeśli ktoś w tym widzi problem – to powinien się nad nim zastanowić w samotności i z odrobiną autorefleksji.
Jest kilka rzeczy na minus – niektóre scenografie wyglądają dość sztucznie (wiem, że część specjalnie, ale mimo wszystko), nie wszystko skleja się i jest dobrze wyjaśnione pod koniec, gdy odkrywają się tajemnice skrywane przez scenarzystów. I przede wszystkim końcówka serialu nie jest wystarczająco… definitywna, otwierając drogę dla drugiego sezonu. Nie podoba mi się, że tak to zostało rozwiązane, ale rozumiem, że względy korporacyjnego profitu często przebijają artystyczną uczciwość. Cóż poradzić.