The Raveonettes to pochodzący z Danii, ale na co dzień tworzący przede wszystkim w Los Angeles, jeden z ciekawszych zespołów współczesnego „rocka”. Cudzysłów celowo, bo za sprawą niesamowicie wprawnego i momentalnie łapiącego uwagę odbiorcy sposobu łączenia tradycyjnych riffów z elektroniką, psychodelii z surf rockiem, noise’owej i shoegaze’owej stylistyki z dream popową, mrocznych tekstów z niesamowicie lekko brzmiącymi harmoniami wokalnymi – absolutnie nie sposób ich w żadnym stopniu zdefiniować, ani tym bardziej zamknąć w ramy gatunkowe. Pod koniec kwietnia wydali swój dziesiąty album studyjny – Pe’ahi 2 – i właśnie ruszają w europejską trasę koncertową, w ramach której, dzięki organizatorowi Winiary Bookings, już 25.05.2025 zagrają w warszawskim klubie Proxima. Chwilę przed tym wydarzeniem miałam okazję spotkać się z Sune Rose Wagnerem – połówką duetu, gitarzystą i wokalistą grupy. Porozmawialiśmy przede wszystkim o koncertach i najnowszej (polecam uwadze!) płycie, ale nie tylko. O czym jeszcze? Zachęcam do sprawdzenia.
Magda Żmudzińska: Za moment ruszacie w europejską trasę koncertową, w ramach której – już po raz piąty w ciągu ostatnich 15 lat – odwiedzicie także Polskę. Rozpoczynacie jednak od występu w rodzimej Kopenhadze. Po jednym z Waszych ostatnich – dodajmy całkowicie wyprzedanych – „domowych” gigów dziennikarka Politiken napisała: „The Raveonettes są wciąż najfajniejszymi dzieciakami w Kopenhadze” …
Sune Rose Wagner: Tak, tak było i wiesz, niesamowicie nam to schlebia! Zagraliśmy tu ostatnio 8 razy i za każdym razem był sold-out, co ogromnie nas cieszy. To były naprawdę dobre koncerty, daliśmy z siebie wszystko a publiczność odpłaciła nam się tym samym. Z radością więc rozpoczniemy nasz kolejny tour właśnie tutaj. I z przyjemnością wrócimy także i do Was – zawsze spotykaliśmy się u Was z dobrym przyjęciem. Zauważyłem też wzmożoną aktywność naszych polskich fanów w social mediach – wiele osób z Polski mocno udziela się na naszych profilach i to jest bardzo miłe!

MŻ: Dobrze to słyszeć! W trakcie tej trasy będziecie promować swój najnowszy album – Pe’ahi 2, który na rynku ukazał się 25 kwietnia. Zanim jednak do niego przejdziemy zatrzymałabym się na chwilę przy samych początkach zespołu, przypadających na początek XXI wieku. Mówi się, że ostatnią gitarową rewolucją był „grunge” (cudzysłów celowo, bo nie przepadam za tym określeniem, ale to temat na odrębną dyskusję), po którym ciężkie granie przez wiele lat było w odwrocie… aż do momentu, kiedy to za sprawą takich zespołów jak Wy, The White Stripes. The Hives czy The Strokes, garażowy rock zaczął powracać do łask. Rolling Stone i Q Magazine określiły Wasz debiut – mówiąc Wasz mam na myśli konkretnie The Raveonettes – jako zwiastun nadchodzącej nowej fali w muzyce współczesnej. Czy czujecie się rzeczywiście częścią tej nowej ery, poniekąd jej pionierami? Co Twoim zdaniem sprawiło, że ludzie w tamtym czasie ponownie zwrócili się w kierunku gitarowego brzmienia?
SRW: Trudno powiedzieć, czemu akurat w tym okresie to nastąpiło. Czy była to już tęsknota za latami 90.? Na nią chyba było za wcześnie. Zresztą, ostatnia dekada XX wieku to grunge, rock i gitary – jak najbardziej – ale też naprawdę duży rynek muzyki elektronicznej. Myślę, że trendy w muzyce pojawiają się cyklicznie, tak jak i we wszystkim innym – co x lat moda na coś powraca. Mówię tu bardziej z perspektywy odbiorców i użytkowników, nie twórców, ci raczej nie tworzą pod trendy, a sami je – chcąc nie chcąc, często nieświadomie – kreują. Z całą pewnością początek lat 2000 to niespodziewany – przynajmniej dla nas – boom na takie zespoły, jak nasz i te, które wymieniłaś. Czujemy więc oczywiście, że w pewnym sensie należymy do tej tzw. pierwszej fali. Ale wiesz, mam wrażenie, że ten popyt, ten zwrot ku takim bandom, dość szybko też przeminął, mimo wszystko. Dopiero od kilku lat powraca i tu, po niemal dwóch dekadach, może to być już kwestia nostalgii.
MŻ: Czynnik sentymentalny z pewnością odgrywa tu ważną rolę, ale nie jedyną. Zauważyliście pewnie, że wśród publiczności na Waszych koncertach jest bardzo dużo młodych ludzi, tak młodych, że raczej nie mieli szans oglądać Was na żywo 20 lat temu?
SRW: O tak, jak najbardziej! Nawet podczas ostatniej trasy rozmawialiśmy o tym, że to jest całkiem nowe pokolenie. Zapewne jakaś grupa z tych osób trafiła na nas za sprawą swoich rodziców czy starszego rodzeństwa, ale spora część z nich odkryła nas chyba zupełnie niezależnie. Wiesz, to że nie było ich nawet na świecie, gdy zaczynaliśmy, a dziś stoją w pierwszych rzędach, znają teksty na pamięć, śpiewają i przeżywają to wszystko razem z nami, to jest naprawdę piękne. Sądzę, że dla takiej muzyki jak nasza, nastały ponownie dobre czasy.
MŻ: Jestem tego samego zdania! Inna sprawa, że Waszej muzyki znowu też nie da się tak łatwo sklasyfikować. Mamy tu dużo gitar, jak najbardziej, ale wykorzystujecie też całe mnóstwo innych, często pozornie niepasujących do siebie elementów. Doskonale widać, a raczej słychać, to też na Waszej ostatniej płycie. Pe’ahi 2 jest swego rodzaju kontynuacją wydanej w 2014 roku Pe’ahi, tyle że mam wrażenie jeszcze bardziej eksperymentalną. Zawsze wiedzieliście, że ta historia będzie wymagała dopowiedzenia? Czy też pomysł na tę koncepcyjną kontynuację pojawił się w Waszych głowach z biegiem czasu, niedawno? A może coś z tego materiału pochodzi z tego samego okresu co pierwsza część dyptyku?
SRW: Pe’ahi 2 jest albumem, który tak naprawdę kończyliśmy po trochu, sukcesywnie, przez całe te 11 lat. Wiele patentów, które wykorzystaliśmy w tych utworach, pochodzi rzeczywiście jeszcze z sesji do Pe’ahi. To był bardzo twórczy dla nas okres. Zarejestrowaliśmy dużo pomysłów, które wtedy nie zostały wykorzystane, bo też i nie były kompletnymi koncepcjami, wymagały dopracowania, dokończenia. W kolejnych latach do nich wracaliśmy i stopniowo je rozwijaliśmy. W międzyczasie wydawaliśmy oczywiście następne albumy, ale nie włączaliśmy do nich tych numerów. Tak jakbyśmy byli przekonani, że one wymagają innej oprawy. W końcu doszliśmy do momentu, gdy uznaliśmy, że wszystkie te kawałki, które sobie niespiesznie, pobocznie, szlifowaliśmy, składają się już w całość. I że to jest naprawdę dobra płyta, którą warto wydać, właśnie teraz.

MŻ: Warto, jeszcze jak! Muszę przyznać, że ten album zrobił na mnie naprawdę duże wrażenie!
SRW: Och, dziękuję, to naprawdę dużo dla mnie znaczy!
MŻ: W 2014 wydaliście Pe’ahi zupełnie niespodziewanie – bez żadnej promocji, bez żadnych działań marketingowych, wsparcia medialnego…
SRW: Nie pamiętam kto dokładnie, ale był już ktoś, kto chwilę wcześniej wydał płytę po prostu znikąd. Ot tak, niespodzianka! Zresztą mam wrażenie, że swego czasu było kilka takich przypadków.
MŻ: Nadal czasem się zdarzają – ostatnio chociażby u Jacka White’a.
SRW: A tak, właśnie, przecież, to też dobry przykład! W gruncie rzeczy to właśnie to wtedy nami głównie kierowało – element zaskoczenia i chęć jego sprawdzenia, ciekawość. Uznaliśmy, że to może być dobry pomysł i chcieliśmy zobaczyć, co z tego wyjdzie. Taki eksperyment.
MŻ: Wyszedł bardzo dobrze! Mieliście też dzięki temu więcej czasu, aby skupić się po prostu na samej muzyce.
SRW: Tak, ona zawsze będzie u nas na pierwszym miejscu, cała reszta, wszystkie te działania promocyjne, to tylko dodatek konieczny.
MŻ: Chcąc nie chcąc nie sposób go uniknąć. Przy Pe’ahi 2 postawiliście jednak na bardziej tradycyjną ścieżkę – nie dość, że informacje o płycie pojawiły się w mediach z wyprzedzeniem, to jeszcze przed premierą otrzymaliśmy dwa single – niepokojący, noise’owy Blackeast i dziwnie kojący, niemal medytacyjny Killer. Czy to, że te utwory są dość kontrastowe, zadecydowało o tym, że to właśnie je zdecydowaliście się wypuścić na pierwszy ogień? Nawiasem mówiąc muszę przyznać, że to chyba moje ulubione kawałki z tego wydawnictwa, choć konkurencja jest tu w ogóle bardzo mocna.
SRW: Naprawdę? Dzięki, doceniam! Ja chyba nie umiałbym wybrać tu swojego faworyta, Sharin pewnie też nie. Wiesz, naprawdę jesteśmy zadowoleni z tej płyty i wszystkie numery bardzo nam się podobają. I tak jak nie umielibyśmy wskazać tego jednego, dwóch naj, tak nie kierowaliśmy się też żadnym szczególnym kluczem doboru, jeśli chodzi o to, co pójdzie na singlu, w pierwszej kolejności. Tu zadecydował tak naprawdę przypadek. Wylosowaliśmy dwa numery i po prostu je wydaliśmy, mogło to się przytrafić każdemu z nich.
MŻ: Album nagrywaliście w Nashville, Los Angeles i Kopenhadze – trzech zupełnie różnych, pod każdym możliwym względem, miastach. Czy ich energia miała jakiś wpływ na ostateczny kształt tych numerów? Albo na Was, personalnie, i dzięki temu pośrednio też i na to, jak ta płyta finalnie brzmi?
SRW: W jakimś sensie na pewno! To wszystko zatoczyło taką pętlę – większość z tych kawałków napisana została w LA, wokale nagrywane z kolei były i w Nashville, i w Kopenhadze, a całość zmiksowana została znowu w Mieście Aniołów. Gdy pracujemy nad nowym materiałem najczęściej dzieje się to właśnie tu, na zachodnim wybrzeżu Stanów, klimat tego miejsca bardzo nam służy, jeśli chodzi o naszą kreatywność. Nagrywanie z kolei – to już się odbywa w różnych miejscach, zależnie od tego, gdzie aktualnie się znajdujemy, bo często nagrywamy będąc w trasie po prostu. Samo rejestrowanie w trakcie touru jest możliwe, nie wyobrażam sobie jednak, aby będąc w drodze pisać i komponować. To wymaga jednak pełnego skupienia, poświęcenia i spokoju.
MŻ: W pełni rozumiem i popieram takie podejście. Popularny ostatnio multitasking w tej dziedzinie niestety się nie sprawdza.
SRW: Zdecydowanie nie!
MŻ: Pe’ahi to nazwa wielkiej fali surfingowej, pochodząca od nazwy mekki zwolenników tego sportu położonej na północy hawajskiej wyspy Maui. Estetyka surf rocka zawsze była Ci bliska, to jeden z powodów, dla których wplatasz ją też w swoją muzykę. Pamiętasz, kiedy ujęła Cię po raz pierwszy?
SRW: Surf rock zainspirował mnie dawno, dawno temu, na długo przed tym zespołem i poprzednimi, jeszcze na początku lat 90. Zawsze lubiłem ten styl, to jak niewymuszenie, luźno płynie. I to zarówno w muzyce, jak i życiu. Zresztą jedno z drugim dobrze się tutaj łączy.
MŻ: A sam też nadal surfujesz?
SRW: Jak najbardziej, ale niezbyt często i przede wszystkim, muszę to podkreślić – ja w ogóle nie jestem w tym dobry (śmiech)

MŻ: Cóż, dopóki coś sprawia nam frajdę i jest dla nas świetną formą relaksu i oderwania od codzienności, dopóty nie ma najmniejszego znaczenia czy jesteśmy w tym świetni czy absolutnie fatalni (śmiech)
SRW: Prawda? O to właśnie chodzi! Fun przede wszystkim!
MŻ: Niestety, powoli kończy nam się już czas i widzę, że wzywają Cię na ciąg dalszy próby, więc ostatnie pytanie – płyta od niecałego miesiąca jest już na rynku, przed Wami trasa po Europie, potem po USA, ale na tym – z tego co mi wiadomo – chyba nie koniec? Doszły mnie słuchy, że u schyłku roku chcecie wypuścić jakiś kolejny materiał – rzeczywiście macie to w planach?
SRW: Myśleliśmy o tym, ale jeszcze zobaczymy, nie chcemy wybiegać, póki co, tak daleko w przyszłość. Pe’ahi 2 został wydany i całkiem nieźle przyjęty. Możliwe więc, że będziemy musieli pojeździć i pograć z nim trochę dłużej niż pierwotnie zakładaliśmy. Na razie skupimy się na nim, a co dalej – czas pokaże.
MŻ: Czy tak, czy tak – dla fanów jest to dobra wiadomość! Dzięki serdeczne za rozmowę i do zobaczenia w Warszawie, już niedługo!
SRW: Dziękuję również, widzimy się, nie możemy się doczekać!
Rozmawiała Magda Żmudzińska
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Facebook
Instagram