Wrocławski The Dog zerwał się z hardcorowego łańcucha i póki co nie chce dać się nakłonić na powrót do budy. Czteroosobowy skład ze stolicy Dolnego Śląska, wydał album „Somewhere, Anywhere” i po raz kolejny wbił szpilę gatunkowym purystom, poprzez swoją mieszankę hardcore punka z… no właśnie, właściwie z czym? Posłuchamy, usłyszymy.
Album rozpoczyna się od utworu „Forest Of Crowbars”. „Las pełen łomów” brzmi zdecydowanie jak pejzaż zilustrowany przez miłośnika hardcore punka. Zaproponowana przez The Dog ścieżka dźwiękowa odbiega jednak wyraźnie od centralnego obszaru tej krainy. Porusza się raczej na jej skraju graniczącym z czymś metalowym i alt-rockowym. Użyte w utworze syntezatory podkreślają jeszcze bardziej eksperymentalność materiału.
Na drugi ogień idzie tytułowy „Somwhere, Anywhere”. Do opisania charakteru tego utworu najbardziej pasuje mi angielski zwrot „stomper”. Świetny główny riff, podparty miarową sekcją rytmiczną i uzupełniony prostym, ale przemyślanym refrenem. Całość sprawia, że mam ochotę zerwać się z kanapy, założyć parę ciężkich butów i pomaszerować przed siebie w tempie sugerującym innym przechodniom, że zejście mi z drogi będzie tego dnia ich najlepszą decyzją.
Początkowe dokonania zespołu The Dog można skategoryzować jako jedną ze skrajnych odmian hardcore punka, nazywaną powerviolence. Dyskografia zespołu świetnie obrazuje ewolucję, która musiała zajść w głowach muzyków, aby dziś brzmieli tak jak brzmią. Utwory nabrały bardziej uporządkowanej struktury, co pomaga wyeksponować ich najbardziej mięsiste kąski. Instrumenty grają wolniej, a wokal ma w sobie mniej agresji, ale nie jest to podstawą do tego żeby stwierdzić, że Panowie złagodnieli.
Dzięki nonkonformistycznemu podejściu do robienia hardcoru powstał taki numer jak ”Bat-Friend”, który najpierw wali Cię po pysku, a po chwili wrzuca w hipnotyczny wir delikatnych klawiszy zmieszanych z mocno przesterowaną gitarą. Przez takie zagrywki nasuwa mi się do głowy myśl, że ten album to nieślubne dziecko płyt „Ruthless Kick” i „Juicy Planet Earth” ze stajni najlepszej polskiej naleśnikarni. Gdyby jednak szukać podobieństw transatlantyckich, to słyszę tutaj wpływy Prong i przede wszystkim Helmet.
Ostatni utwór na albumie to „Hidden In The Sunlight”. Numer w patetyczny i niespieszny sposób zamyka krążek, będąc dla mnie pewnego rodzaju symbolem, przy pomocy którego, zespół The Dog odcina się od swoich korzeni. Czy mam rację dowiemy się jednak dopiero podczas odsłuchu następnej płyty. Całkowita rezygnacja z krzyczanych wokali w tej kompozycji sugeruje mi, że rola wokalu zbliżyła się do takiej jaką pełni on w kultowym punkowym zespole Bad Religion. To treść tekstów, a nie barwa głosu jest nośnikiem agresji, sprzeciwu i buntu.
Tak jak w przypadku każdego wyjścia ze swojej strefy komfortu, istnieje ryzyko sparzenia się oraz szansa na wyjście z pożaru bogatszym o nowe doświadczenia (i być może kilka blizn). Żyjemy w czasach, w których świadomość tego, że zwierząt nie należy trzymać na łańcuchach staje się coraz powszechniejsza. Oczywistym jest zatem, że dla wrocławskiego Psa zerwanie łańcucha mogło przynieść wyłącznie pozytywne rezultaty. Materiał na płycie „Somwhere, Anywhere”, jest dojrzały, dobrze wyselekcjonowany i przede wszystkim bije od niego tożsamość zespołu The Dog. To wyraźna wypadkowa dotychczasowych dokonań. Słyszę na nim wpływy zespołów, które wymieniłem, ale co najważniejsze słyszę warczenie psa, który dopiero niedawno poczuł co znaczy prawdziwa wolność.
Ocena 4,5/6
Kuba Przybyła (@thingskubadoes)
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: