Temple Fang to kwartet z Amsterdamu, który od 2018 roku zyskuje coraz większe uznanie na europejskiej scenie psychodelicznego rocka. Ich muzyka pełnymi garściami czerpie z tradycji lat 70., łącząc transowość Hawkwind, emocjonalność Pink Floyd i jamową nieprzewidywalność Grateful Dead. Zespół zadebiutował koncertowo na wydawnictwie „Live at Merleyn” (2020), zachwycając improwizacjami i dźwiękowym flow. W 2021 roku ukazał się ich pierwszy materiał studyjny „Fang Temple”, który pokazał, że muzycy potrafią okiełznać jamową energię i zamknąć ją w pełnych napięcia, progresywnych kompozycjach. W 2022 dołożyli do dyskografii wydawnictwo „Jerusalem/Dream Sequence”, które potwierdziło ich klasę i duchową głębię. „Lifted From The Wind” to ich pierwsze w pełni dopracowane, w stu procentach studyjne dzieło – dojrzałe, przestrzenne i potężne.
Nowy album przynosi pięć rozbudowanych utworów trwających łącznie ponad 70 minut. To nie są zwykłe piosenki – to osobne podróże, pełne zmian nastroju, tempa i emocji. Temple Fang porusza się gdzieś na przecięciu prog rocka, space rocka i psychodelii z elementami heavy rocka i stonera, lecz zespół ma tak wyrazisty styl, że szybko przestaje się szukać etykiet. Ta muzyka płynie, oddycha, unosi i hipnotyzuje. Dokładnie tak, jak wiatr z tytułu płyty.

Już pierwszy utwór, „The River”, to 18 minut niesamowitej podróży. Wszystko tu jest płynne, kołyszące i unoszące. Delikatne wejście, narastające warstwy dźwięku, a potem rewelacyjne partie perkusji, które nie tylko trzymają rytm, ale nadają kierunek całej opowieści. W połowie utwór przechodzi w spokojniejszą, floydowską formę – robi się przestrzennie, intymnie, mistycznie. Klimat i kompozycja robią ogromne wrażenie. To przykład, jak można opowiedzieć historię bez słów, używając wyłącznie dźwięków.
„Harvest Angel” to kolejna psychodeliczna podróż, tym razem krótsza, bo trwająca „zaledwie” 12 minut. Tu od razu przykuwa uwagę bas – pulsujący, wciągający, który w połączeniu z cykającymi talerzami i pełną wyczucia perkusją tworzy przestrzeń dla wokalu. Opowieść o Aniele Żniw ma w sobie coś niepokojącego. Jest trochę mroku, tajemnicy, a momentami nawet brudu. W połowie pojawia się zapętlona zagrywka na basie będąca niby zaproszeniem do improwizacji, ale Temple Fang wie, kiedy wrócić do struktury. Utwór przyspiesza, wokale robią się bardziej melodyjne, wszystko gęstnieje, by nagle… zatrzymać się na sekundę ciszy. A potem – jakby pętla się zamknęła – wracamy do motywu początkowego. Świetna, przemyślana kompozycja.
Na koniec – „Josephine”, piętnastominutowy zamykacz, który wzrusza i zostaje z słuchaczem na długo. Zaczyna się intymnie: delikatna gitara, potężny bas, a potem pojawia się wokal – emocjonalny, miękki, szczery. Gdy dołączają kobiece chórki, kompozycja zyskuje nowy wymiar. Temple Fang potrafi wzruszać bez patosu, tworzyć przestrzeń i napięcie jednocześnie. Po chwili tempo rośnie, pojawia się solówka, rytmy stają się bardziej równe, cięte – w tle czuć utratę, zagubienie, smutek. To muzyczna opowieść o Josephine – kim była? Co się stało? Tego nie wiemy, ale czujemy to całym ciałem. I znowu: rewelacyjna perkusja, zmiany emocji, budowanie napięcia, kulminacja. Ten utwór rośnie, gęstnieje, eksploduje. Piękne zakończenie.
Temple Fang to mistrzowie budowania długich form. Ich kompozycje rozwijają się naturalnie, nigdy nie nużą, wręcz przeciwnie – wciągają, hipnotyzują, dają przestrzeń do przeżywania muzyki na głębokim poziomie. „Lifted From The Wind” to album, który trzeba przesłuchać w całości, najlepiej na dobrym sprzęcie, w skupieniu. To nie jest tło do kawy. To nie jest płyta do zadań w tle. To jest ceremonialna podróż. Album duchowy. I muzycznie doskonały!
Ocena: 5/6
Marek Pruszczyński (Dezarbuzator ) 
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. „Lifted From The Wind” możecie nabyć między innymi w sklepie rockserwis.pl (tutaj) oraz na bandcamp zespołu (tutaj)
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: