IKS

Tekla Goldman – „Grzybnia Pierwsza – Leczenie Zimną Wodą” [Recenzja] wyd. Antena Krzyku

Lubisz garażowe granie spod szyldu Osees czy Black Lips ? Kochasz King Gizzard and the Wizard Lizard i inne zespoły, których muzyka podlana jest gęstym psychodelicznym sosem? Z sentymentem wracasz do kultowych krautrockowych płyt z lat 70-tych? Z wypiekami na twarzy odliczasz dni do koncertu Ty Seagall ? Jeżeli na część tych pytań odpowiedziałeś twierdząco, mam dla Ciebie Twój nowy ulubiony polski zespół. Pochodzą z Otwocka i nazywają się Tekla Goldman, a ich debiutancki długogrający album „Grzybnia Pierwsza – Leczenie Zimną Wodą” kilka tygodni temu wypączkował w katalogu niezależnej wytwórni Antena Krzyku.

Przyznam, że gdy pierwszy raz usłyszałem nazwę formacji dałem się złapać w pułapkę zastawioną przez grupę. Tekla Goldman? To pewnie kolejna indie popowa artystka – pomyślałem. Nic bardziej mylnego. W Internecie można znaleźć wypowiedź, w której Hrabia Jędrulla (w grupie odpowiedzialny za grę na gitarze , klawiszach i wokale) oznajmia, że jeżeli ktoś tak pomyśli to żart się udał. No więc potwierdzam, Jaśnie Wielmożny Panie Hrabio! Zadanie zostało wykonane. Etymologia nazwy jest jednak znacznie ciekawsza i została zaczerpnięta od imienia żyjącej pod koniec XIX wieku żony właściciela otwockiej cegielni, jakim był Adolph Goldman.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Należy podkreślić i pochwalić kapelę za konsekwencję w realizowaniu wizji artystycznej i dbałość o szczegóły. „Grzybnia Pierwsza – Leczenie Zimną Wodą”  od pierwszego kontaktu sprawia wrażenie projektu niezwykle spójnego i przemyślanego. Całość otwiera „Grzybnia I” , Intro po krótkim wprowadzającym samplu, przechodzi w hipnotyzujący monolog Emily Bones (wokale i klawisze) stylizowanym na archiwalne nagrania. „W głębi puszczy, tuż pod stopami odwiedzających ją ludzi oraz jej mieszkańców , pulsuje życiem niemal niezauważalne królestwo (…)” – recytuje wokalistka , wprowadzając słuchacza w klimat albumu, który nie opuści nas do zamykającego (i bardzo specyficznego) outra „Idą Świerszcze”.

Całość zdobi niezwykle intensywna szata graficzna, pełna pstrokatych kolorów i dziwacznych kształtów, muchomorów i wszechobecnych gałek ocznych (notabene, jej autorką jest nie kto inny, jak Emily Bones). Mnie osobiście kojarząca się z popularnym kilka dekad tematu komiksem „Skąd się Bierze Woda Sodowa”. I taka właśnie jest ta płyta – szalona podróż w psychodeliczny świat stworzony przez Teklę Goldman. Jednak należy pamiętać, że nawet najlepsza oprawa graficzna i najbardziej zwariowany pomysł na sceniczny wizerunek, nie jest w stanie obronić płyty, jeżeli jej muzyczna zawartość jest słaba. Na szczęście, 45 minut materiału jaki znajdziemy na „Grzybni…” to zestaw jednych z lepszych kawałków poruszających się w psych-garażowej estetyce, jakie powstały od dłuższego czasu na polskiej ziemi. I nie mam co do tego żadnych wątpliwości!

 

zdj. materiały promocyjne

 

Przywiązanie kwartetu do rodzinnego Otwocka nie kończy się tylko na nazwie. Zespół zdecydował się nagrać materiał w lokalnym Miejskim Domu Kultury.  Został on w całości zarejestrowany na tzw. setkę bez użycia profesjonalnego sprzętu, co jeszcze mocniej podkreśliło estetykę Lo-Fi. Dzięki temu dostaliśmy zestaw utworów nagranych z duchem punkowej maksymy „Zrób to sam”. Z drugiej zaś strony „Grzybnia Pierwsza – Leczenie Zimną Wodą” wypełniona jest masą nieoczywistych pomysłów, wykraczających poza oklepaną ostatnimi czasy łatkę „post punk”.

Na płycie mamy zarówno przebojowe kompozycje, które spokojnie mają szansę zagościć na radiowych antenach („Berek” czy „Lembas”), ale też takie, które pokazuję, że formacja nie boi się eksperymentować. Całość jest konsekwentnie utrzymana w konwencji garażowego psychodelicznego rocka, gdzie kwasowe sample , mieszają się z syntezatorami, wyrazistym basem (gra na nim Dżony) i transową perkusją (Macio). W kompozycji „Lekarz z Sopotu” pojawia się nawet saksofon, szczególnie istotny w końcowej części utworu. Przesterowane wokale Hrabiego Jędrula oraz Emily Bones czasem giną wśród jazgotu gitar, a głos potrafi być tak zniekształcony, że trudno wyłapać sens zdań, ale tak dokładnie powinna brzmieć ta muzyka.

 

 

Niezwykle ważna jest warstwa liryczna „Grzybni Pierwszej…”. Część z tekstów wpisuje się w psychodeliczną estetykę („Chmury”, „Słońce”).

Są też te bardziej bezpośrednie i poważne, opowiadające o sprawach niezwykle istotnych. „Odra” odnosi się do głośnej katastrofy ekologicznej sprzed roku. W pewnym sensie proroczy, bo napisany jeszcze przed rozpoczęciem konfliktu utwór „Wojna” dotyczy sytuacji za naszą wschodnią granicą. Grozy dodają sugestywne sample w języku rosyjskim. Zresztą, Tekla Goldman na swoim debiucie osiąga mistrzostwo w wykorzystaniu wszelkiego rodzaju nagrań.  Wystarczy posłuchać wspomnianego wcześniej „Idą Świerszcze”, gdzie przez blisko trzy minuty słuchacz pozostawiony jest z odgłosami owadów i towarzyszącą im przez ostatnie kilkadziesiąt sekund, ledwie słyszalną solówką na perkusji.

 

W idealnym świecie Tekla Goldman, powinna promować swój debiutancki album na największych europejskich festiwalach muzyki alternatywnej. Fakt, że „Grzybnia Pierwsza – Leczenie Zimną Wodą” została nagrana po polsku , jest jak najbardziej godne pochwały, bo ma szanse sprawić, że kapela wyróżni się na tle rzeszy zespołów tworzących w podobnej stylistyce, ale śpiewających po angielsku. Całość brzmi niezwykle oryginalnie i w niczym nie ustępuje innym psych-garażowym kapelom z Australii, Zachodniej Europy czy nawet Stanów. Album jest niezwykle pomysłowy, dopracowany w każdym szczególe i być może to, co najważniejsze, bez skrępowania kultywującym lokalne tradycje. Biorąc pod uwagę popularność zespołów wspominanych we wstępie, gorąco wierzę, że przynajmniej w gronie fanów psychodelicznego garażowego rocka, Tekla Goldman znajdzie należyty szacunek i uznanie.

 

Ocena 5/6

Grzegorz Bohosiewicz

 


 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz