“Szkoda, że nareszcie” to dzieło, które swoim rozmachem, sposobem narracji i techniką montażu wprost nawiązuje do znanych z BBC czy VH1 pozycji z cyklu “Classic Albums” lub “Behind the Music”. Nie chodzi mi tu wcale o ewentualne inspiracje autora, a o moje własne poczucie, że w końcu oglądam świetnie zrealizowany, nowocześnie wyprodukowany i opowiedziany w atrakcyjny sposób film o współczesnym mi polskim muzyku, którego twórczość śledziłem na bieżąco, którego płyty (kasety) kupowałem, na którego koncerty chodziłem i którego byłem fanem. Jest to kino detaliczne, ale i dynamiczne. Wzruszające, ale i bardzo gorzkie. Bywa wesoło, ale też cholernie smutno… Chyba można powiedzieć, że taki – pełen sprzeczności i skrajnych emocji – był po prostu Jacek “Budyń” Szymkiewicz.
Sebastian Juszczyk, reżyser i scenarzysta tej produkcji, wykonał gigantyczną pracę. Zjeździł Polskę wzdłuż i wszerz docierając do dawnych kumpli Budynia, kompletując niezwykłą bazę archiwalnych nagrań z początków zespołu Pogodno, a także nagrywając rozmowy z takimi tuzami polskiej sceny jak Lech Janerka, Stanisław Soyka czy Katarzyna Nosowska. Zgromadził dzięki temu dziesiątki godzin materiałów, które następnie selekcjonował i precyzyjnie układał w finalną opowieść. Zadziwiające jak wiele postaci zostało naznaczonych przez Jacka Szymkiewicza, natchnionych, zainspirowanych, popchniętych do działania. I z jak wielu pozornie odległych światów pochodzą.

Ale to nie jest film hagiograficzny. To nie jest obraz zdolnego artysty, który cierpi z powodu marnych realiów ekonomicznych muzyka zawodowego w Polsce lub ma poczucie głębokiego niezrozumienie swojego geniuszu przez zwykłych śmiertelników. Oczywiście: te wątki też są obecne, bo nie da się od nich uciec: można np. wracać z ciężkiej fizycznej pracy na budowie i odsłuchiwać swój własny koncert w Trójce… Nie stanowią one jednak esencji tego obrazu.
To nie jest także produkcja nakręcona pod z góry narzuconą tezę. Ani przez moment nie towarzyszy nam uczucie, że autor na siłę próbuje nam coś udowodnić albo w jakikolwiek sposób nagina fakty do swoich pierwotnych założeń. Wręcz przeciwnie: wielokrotnie nadchodzi taki moment, kiedy widza ogarnia poczucie, że może już nawet zaczyna rozumieć tego Budynia. Albo widzimy wyraźnie na ekranie, że tym razem Jacek już na pewno znalazł swoje miejsce na ziemi, swoją przystań, wykreował swój wymarzony skład do grania, itd. i dokładnie wtedy następuje fundamentalna wolta, stolik nie tyle zostaje wywrócony, co wyrzucony kilkadziesiąt centymetrów w powietrze, a Jacek zaczyna swoje poszukiwania niemalże od zera…

Wydaje się, że to jedno z największych osiągnięć twórcy filmu: zachować balans między szalonymi decyzjami czy też po prostu szalonym życiem Szymkiewicza, a jednocześnie trzymać się czytelnej dla widza linii fabularnej opartej przede wszystkim o chronologię zdarzeń, ale także o poszczególne zagadnienia (tematy) poruszane w rozmowach z kolejnymi uczestnikami. Dzięki temu produkcji tej nie pożarł “chaos” tak często wspominany przez głównego bohatera.
Film ten to obraz bardzo szczery i prawdziwy. Do tego stopnia, że widz po seansie nie wie nawet, czy Budynia właściwie lubi czy raczej nie. Bo Budyń był kopalnią niesamowitych pomysłów, wulkanem niebywałej energii, ale czy był materiałem na kumpla, ziomka, przyjaciela..? Zostajemy więc z otwartymi pytaniami o cenę, jaką płaci się za wyjątkowość, za talent, za tę niezwykłą łatwość komponowania i pisania piosenek. Ile kosztuje ta hiperwrażliwość, ile kosztuje obnażanie się przed widzem i słuchaczem, jak trudno po “strzelistym akcie twórczym” wrócić do “normalności”. Widzimy też, jak na przestrzeni lat zmieniają się postawy towarzyszy Budynia, kiedyś tak chętnych do bezwarunkowego uczestnictwa we wszelakich hulankach i swawolach, później coraz częściej kalkulujących, wycofujących się, szukających spokoju. Sebastian Juszczyk nie ukrywa swojej osobistej relacji z Jackiem, otwarcie mówi o ich przyjaźni. Może dzięki temu, a może mimo tego, nie odsłania wielu intymnych szczegółów życia Szymkiewicza. Powyższe rozważania o cenie bycia artystą z pewnością nabrałyby jeszcze innego wymiaru, gdybyśmy weszli z buciorami w świat najbliższych i ich emocji. Może dla kogoś to będzie wada, ale tego w tym filmie jest bardzo mało. Tu nie ma taniej sensacji i bazowania na najniższych instynktach. To nie ten adres.

Jaka jest zatem prawda o Jacku “Budyniu” Szymkiewiczu? Z całą pewnością nie ma jednej. Tak jak nie ma prostej i jednoznacznej odpowiedzi na żadne z pytań, które moglibyśmy zadać pod jego adresem. Jest za to fascynująca podróż przez całą Polskę od lat 90 do czasów współczesnych, są spotkania z muzykami bardzo znanymi i tymi całkiem zapomnianymi, są szczere wyznania takich gigantów jak Marcin Bors, są zapisy koncertów w małych cuchnących norach (tak, ten smród czuć nawet przez ekran) i na gigantycznych scenach jak ta woodstockowa z 2005 r. Jest Budyń w trybie “over the top kamikaze style”, jest Budyń w trybie “pastor”, “filozof”, “przewodnik duchowy”.
Dla fanów polskiej alternatywy z przełomu wieków jest to pozycja obowiązkowa. Będzie sentymentalnie, będzie poszerzanie wiedzy, będą wzruszenia. Dla osób, które szukają tu “głębokiej analizy socjologicznej Polski przez pryzmat twórczości zespołu Pogodno” lub “precyzyjnego kalendarium oraz wykazu osób biorących udział, wraz z listą inspiracji i szczegółowymi przypisami” może być pewien niedosyt. Ja swój też odczułem: po macoszemu potraktowano etap “Pielgrzymki psów”, jednej z moich ukochanych płyt, przez co nagle pojawiające się kadry z przywołanego już Przystanku Woodstock są trochę niezrozumiałe. Wiem także od autora, że ma w swoich zbiorach jeszcze dziesiątki godzin wywiadów i innych zdobytych materiałów. I to generuje mój niedosyt nr 2 i jednocześnie wielkie marzenie: chciałbym, żeby to był serial, składający się z co najmniej 5 odcinków po jedną godzinę każdy. Kto wie? Może kiedyś…
Ocena: 5/6
Michał „Sezamek” Borowski (Godzina Sezamkowa)
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Ten post ma jeden komentarz
Panie Michale DZIEKUJĘ🌹🖤.