English version below/Angielska wersja niżej !!!
Gdy okazało się, że rusza w trasę koncertową z A Place To Bury Strangers w wielu zapowiedziach pojawiających się w różnych serwisach muzycznych powtarzane było, jak mantra, to jedno hasło – córka Dave’a Gahana. I przyznam, że wyjątkowo mnie to raziło. Oczywiście – nie sposób nie zauważyć pewnych podobieństw do ojca, zwłaszcza fizycznego, momentami przejawiającego się także i w mimice, sposobie poruszania czy nawet głosie/sposobie śpiewania w ułamkach poszczególnych dźwięków (polecam uwadze kawałek Pray) – ale Stella Rose Gahan to w pierwszej kolejności oryginalna, niezależna, nietuzinkowa, krocząca własnymi ścieżkami i choć dopiero rozpoczynająca swoją drogę to już mająca wiele ciekawego do zaoferowania i powiedzenia artystka. Przede wszystkim. Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że będzie wielka. Tuż przed pierwszymi polskimi koncertami miałam możliwość i ogromną przyjemność porozmawiać ze Stellą m.in. o dotychczasowym doświadczeniach europejskiej trasy, doskonale przyjętym debiutanckim albumie, kolejnych planach wydawniczych, a także o tym, co w muzyce jest najważniejsze. O czym jeszcze? Sprawdźcie.
Magda Żmudzińska: Jakiś czas temu w jednym z wywiadów powiedziałaś, że masz nadzieję wyruszyć ze swoim debiutanckim albumem w tour po Europie… i oto jesteś. Otwierasz koncerty dla A Place to Bury Strangers, ale kiedy zakończy się ta część trasy, będziesz miała tu jeszcze kilka własnych, headlinerskich gigów. Jak się z tym wszystkim czujesz?
Stella Rose: Jak dotąd bardzo dobrze. Nie byłam pewna, czego się spodziewać, przede wszystkim dlatego, że nigdy wcześniej nie byłam w trasie, nawet w USA nigdy nie grałam poza Nowym Jorkiem. Tak naprawdę nie wiedziałam więc, jak ludzie zareagują na moją muzykę, czy w ogóle im się spodoba. Jest to dla mnie ciekawe doświadczenie. To fascynujące obserwować, jak różni ludzie w różnych miejscach odbierają to, co tworzysz. Jednocześnie to niemałe wyzwanie odpowiedzieć na to jako wykonawca na scenie, bo bywa też przecież tak, że publiczność jest zupełnie inna niż sobie to wyobrażamy przed występem, i to też dodaje energii do działania. Z każdym kolejnym koncertem coraz więcej się uczę i to jest wspaniałe. A Place to Bury Strangers są też świetni, więc oglądanie ich na scenie każdego wieczoru to duża przyjemność.
MŻ: Zarówno Ty, jak i APTBS, mieszkacie w Nowym Jorku. To miasto od zawsze jest jednym z najważniejszych ośrodków kulturalnych i muzycznych na świecie, a jego scena – choć niezwykle różnorodna – z miejscami takimi jak CBGB w latach 70. i 80. czy nawet przestrzenią stworzoną przez Olivera Ackermanna i Death by Audio, która funkcjonowała do 2014 roku – zawsze sprawiała wrażenie wzajemnie bardzo się wspierającej. Czy to w dalszym ciągu tak wygląda? A może tak naprawdę nigdy tak nie wyglądało, tylko to ja idealizuję to miejsce i jego alternatywną/undergroundową społeczność?
SR: Dorastałam w Nowym Jorku i to tam zdobyłam większość swoich doświadczeń grając koncerty i rozwijając się jako performer i muzyk, więc myślę, że naturalnie to miejsce zawsze będzie dla mnie domem – wiesz, takim domem, w którym czujesz się zrozumiana, akceptowana i wspierana. Jednocześnie uważam, że z kreatywnego punktu widzenia to niezwykle ważne, aby opuścić tę przestrzeń, z której się pochodzi, nawet jeśli znajduje się tam tak silna społeczność. A może właśnie tym bardziej dlatego. Dobrze jest doświadczyć tego, co robią inni ludzie w innych miejscach, ponieważ u siebie – szczególnie w takich dużych miastach, jak Nowy Jork, Los Angeles czy Londyn – można być w pewnym sensie odizolowanym, ograniczonym. Jako że wszyscy lubicie swoją muzykę i wspieracie się nawzajem, prawdopodobnie będziecie czerpać z podobnych idei, a to niezwykle ważne, żeby jednak poszerzać swoje horyzonty. Mam wspaniałe doświadczenia z Nowego Jorku, ale jestem gotowa odkrywać i eksplorować kolejne tereny. Zwłaszcza podczas tej trasy zdałam sobie sprawę, że jest o wiele, wiele więcej niż to, co poznałam w NYC. A jeśli chodzi o jego scenę muzyczną to oczywiście była, jest i najpewniej niezmiennie będzie tu wspaniała społeczność, zajmująca się nie tylko muzyką, a sztuką w ogóle, ale z biegiem czasu zdecydowanie się to wszystko też pozmieniało. Wspomniałaś CBGB – to jest takie miejsce i taka era w muzycznej historii miasta, którą ludzie będą zawsze podziwiać. I jasne, bo kto nie lubi takich rzeczy, prawda? Sama uwielbiam wszystkie zespoły z tamtych czasów i to absolutnie niesamowite uczucie grać w różnych miejscach, w których oni wcześniej występowali (nawet jeśli nie jest to scena tego legendarnego, nieistniejącego już dziś klubu) i dzięki temu może nawet – w pewnym sensie – doświadczać ich energii. Ale jest w tym wszystkim też pewna pułapka – mam wrażenie, że niektórzy poniekąd utknęli w tym wyobrażeniu czym kiedyś był Nowy Jork i przez to tak naprawdę nie ruszają z miejsca, nie rozwijają się.
MŻ: Rozumiem o czym mówisz, są ludzie, dla których Nowy Jork to nie tylko centrum świata, ale w ogóle – cały świat. Jeśli chodzi o kreatywność, to jestem przekonana, że może być dla niej miejscem niezwykle inspirującym i napędzającym do działania, ale mam wrażenie, że jednocześnie czasami może być też nieco zbyt intensywnym, przytłaczającym.
SR: O tak, zdecydowanie. Kiedy jesteś w tym mieście już od dłuższego czasu przyzwyczajasz się do tego wszystkiego i nawet tego nie zauważasz, ale kiedy zatrzymasz się na chwilę czy wyjedziesz, choćby za miasto, to nie musi być nigdzie daleko, to po ponownym zderzeniu z tą ilością bodźców i z tą energią uświadamiasz sobie, jak bardzo wszystko i wokół ciebie i łącznie z tobą, szybko się porusza, kręci. Jeśli jesteś stworzony do funkcjonowania w takich warunkach, możesz wiele osiągnąć. Ale może to też stanowić naprawdę złe środowisko dla ludzi, którzy nie mają w sobie wystarczającej motywacji.
MŻ: Mogę to sobie wyobrazić. Na szczęście Tobie tej motywacji i twórczej energii raczej nie brakuje. Dzięki temu w ubiegłym roku wypuściłaś swój debiutancki album – Eyes of Glass – który, z tego co mi wiadomo, w pierwotnym założeniu miał być EP-ką. Co sprawiło, że zdecydowałaś się dać całemu procesowi więcej czasu i wydać ten materiał w formacie pełnego longplaya?
SR: Rzeczywiście na początku chciałam zrobić tylko EP, a za pomysłem tym przemawiało przede wszystkim to, że jestem młodą, nową, dopiero rozpoczynającą swoją drogę artystką – wydawanie pełnoprawnego albumu na tym etapie, już na samym początku, wydaje się dość ambitne. To, że ostatecznie powstał nam z tego ten krążek, wydarzyło się jednak dość naturalnie. Miałam mnóstwo muzyki, a moja współpraca z Yves Rothman układała się naprawdę dobrze, więc pewnego dnia stwierdziliśmy, że ok, spróbujmy, zobaczmy, czy uda nam się z tego zrobić LP. Udało się i jestem szczęśliwa, że tak się to potoczyło, bo ta płyta doskonale odzwierciedla to, w jaki sposób chciałam się przedstawić jako artystka. Chciałam tu opowiedzieć pełną historię, dzięki której całość sprawiać będzie wrażenie dzieła kompletnego. EP-ki zazwyczaj utrzymane są w jednym klimacie, jednym brzmieniu, co jest też super fajne, ale ja chciałam z tą opowieścią zgłębić i odkryć różne obszary. Longplay mi to umożliwił.
MŻ: Już w pierwszych dwóch singlach – tak intensywnym Muddled Man i tak delikatnym Angel – mogliśmy zauważyć, że nie zamierzasz trzymać się jednego kierunku, że będzie to wydawnictwo wszechstronne, nie byliśmy pewni, czego się spodziewać dalej. Czy fakt, że te piosenki są tak różne, był głównym powodem, dla którego postanowiłaś właśnie je wypuścić na pierwszy ogień?
SR: Poniekąd tak. Kiedy już zgraliśmy wszystkie utwory, okazało się, że te dwa numery stanowią podstawę albumu, to one poprowadziły nas do pozostałych kawałków. Czułam, że te dwie piosenki są jak ying i yang. I mam wrażenie, że idealnie ucieleśniały też odczucia, jakie towarzyszą całej płycie. Pokazują, że możesz czuć się eterycznie i lekko, patrząc na świat przez różowe okulary, a jednocześnie możesz być sfrustrowana, zła, rozczarowana sobą lub czymś innym. Chciałam pokazać te kontrastujące uczucia i pozwolić im obu istnieć, bo takie jest życie. I choć czuję, że ten album jest zapisem doświadczeń z początku moich lat 20., to jednak mam wrażenie będzie w stanie rezonować i z innymi. Wszyscy mamy w końcu swoje wzloty i upadki.
MŻ: Zdecydowanie! Muszę przyznać, że ja, mimo tego, że jestem od ciebie znacznie starsza, znalazłam tu wiele miejsca dla siebie, byłam zaskoczona nawet tym, jak dużo. Co według Ciebie sprawia, że muzyka, w ogólnym ujęciu, jest tak uniwersalna, pozbawiona granic, że jak mało co sprawia, że ludzie w różnym wieku, z różnych miejsc na świecie mogą poczuć tę wspólną więź z niektórymi utworami/albumami/artystami?
SR: To jest bardzo dobre pytanie! Myślę, że to połączenie tego, jak dźwiękowe aspekty muzyki i melodii rezonują z tekstami, tworzy w kimś to coś, co porusza. Piękno muzyki polega też między innymi na tym, że zależy od interpretacji ludzi. Nawet jeśli artysta ma jasną wizję tego, co według niego reprezentuje dana piosenka i jakie przesłanie chce w niej przedstawić, nie ma pewności, że właśnie tak zostanie ona odebrana. I w tym jest chyba właśnie ta uniwersalność – że każdy ma swoje własne wyobrażenie i własne odczucia wobec danego utworu, a i one z czasem się zmieniają. Nawet jeśli chodzi o Eyes of Glass – teraz, gdy śpiewam podczas trasy Angel, zupełnie inaczej czuję ten tekst niż wtedy, gdy go pisałam. Mam już inną perspektywę. Piosenki i ich znaczenie rozwijają się i przeobrażają razem z nami i to jest piękne, także z pozycji odbiorcy, z którym i w którym to też ewoluuje, nawet jeśli cały czas dany utwór wywołuje w nim nostalgiczne uczucia najpewniej po latach postrzega go inaczej, niż wtedy, gdy usłyszał go po raz pierwszy. Ostatnio, tuż przed wyruszeniem w trasę, wybrałam się zobaczyć na żywo PJ Harvey i choć raczej nie należę do tych osób, które płaczą na koncertach, jej występ bardzo mnie poruszył i wycisnął łzy z oczu. Ona jest dla mnie ogromną inspiracją, zarówno jeśli chodzi o jej karierę, jak i wybory, jakich dokonuje w kwestii swojego podejścia do procesu artystycznego. I wiesz, nie znam jej osobiście, nie wiem jakie znaczenie mają dla niej jej poszczególne jej piosenki, a czuję z nią i z nimi niesamowite połączenie. To pokazuje, że naprawdę możesz poczuć więź z kimś zupełnie nieznajomym. I to jest piękne.
MŻ: Zdecydowanie! Oprócz PJ Harvey wśród osób, które Cię inspirują – jak możemy przeczytać w Twoich poprzednich wywiadach – są też m.in. Patti Smith, David Bowie i Nick Cave. A czy Mark Lanegan również miał na Ciebie w jakimś sensie wpływ? Na Twoim Instagramie widniał przez pewien czas jego cytat…
SR: Na sto procent! Umieszczenie tego fragmentu było co prawda związane z drugą edycją projektu KIDS, do udziału, w którym zaprosiła mnie jego autorka – Ann Demeulemeester. Miałam wybrać kilka cytatów z piosenek, które mają dla mnie wyjątkowe znaczenie, więc sięgnęłam do twórczości Marka. Ale tak, jestem jego wielką fanką!
MŻ: …Through my heart flows sleep / And the dark heavy rain…
SR: The Gravedigger’s Song to taki piękny utwór, prawda? Lanegan jest poetą absolutnym, siłą, z którą po prostu trzeba się liczyć, której trzeba oddać należny szacunek. To prawdziwy artysta, którym nigdy nie kierowały żadne ukryte motywacje, który nie bajerował ludzi. Nawet w jego głosie słychać, że naprawdę myśli to, co mówi. A jeszcze jak mówi! Myślę, że każdy, nawet jeśli nie jest jego fanem, może to zobaczyć. Tak, Mark jest dla mnie ogromną inspiracją i to przykre, że nie ma go już z nami.
MŻ: To prawda, bardzo go tu brakuje, mnie również, też jestem jego fanką. Trochę nawiązując do siły słowa, a jednocześnie wracając do płyty – bardzo podoba mi się jej tytuł, m.in. dlatego, że można interpretować go na wiele różnych sposobów. Jaka historia kryje się za jego powstaniem?
SR: Właściwie przez dość długi czas nie miałam w ogóle żadnego tytułu dla tego albumu i kiedy mieliśmy już materiał gotowy do publikacji, poczułam dużą presję, aby jakoś go nazwać. Próbowałam wymyślić różne rzeczy, ale ostateczna koncepcja wyszła z okładki. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłam to zdjęcie, nie spodobało mi się i pomyślałam, że nie ma mowy, to nie może być finalny projekt. Potrzebowałam czasu, żeby się z nim oswoić. I za którymś razem, gdy spojrzałam na tę fotografię, dostrzegłam coś w moich oczach, coś w rodzaju takiego nieuchwytnego błysku. Zaskoczyło mnie to, bo poczułam się, jakbym patrzyła w lustro i widziała siebie nie swoimi oczami, nie spodziewałam się takiej reakcji. Zaczęłam więc szukać informacji na temat takich odczuć i natknęłam się na sformułowanie Eyes of Glass. Przyjrzałam się temu bliżej i znalazłam taką definicję, że oznacza to akt bycia innymi, możliwość zobaczenia siebie lub części swojej tożsamości przez pryzmat innych ludzi. Były też różne inne interpretacje, ale nie zagłębiałam się w nie już dalej. Zdałam się na instynkt, który podpowiadał mi, że taki tytuł brzmi świetnie i dlatego zdecydowałam się z nim pójść.
MŻ: Zmierzając ku końcowi – powiedziałaś chwilę wcześniej, że zupełnie inaczej odbierasz dziś tekst Angel. Czy masz poczucie, że cały proces tworzenia tego albumu, zmienił Ciebie jako artystkę i po prostu – jako człowieka, że pozwolił Ci dojrzeć i lepiej siebie zrozumieć?
SR: Zdecydowanie! Eyes of Glass jest tak naprawdę kolekcją moich doświadczeń i obserwacji, które zbierałam między 18. a 21. rokiem życia, zbiorem historii o dorastaniu i rozmyślań o tym, kim chcę być jako osoba dorosła, czy już nią jestem, gdzie chcę się znaleźć, z kim chcę przebywać itd. I kiedy teraz – gdy mam lat 25 – słucham tych piosenek znajduję tu różne rzeczy, które pewnie bym zmieniła, dziś skupiłabym się na innych aspektach. Z drugiej strony uważam, że taki jest właśnie sens uwalniania pewnych rzeczy – zawsze będzie coś, co by się chciało zmienić, ale nie należy się na tym skupiać, bo wszystko co stworzyliśmy w swoim czasie pozwala nam wykonać następny krok, uświadomić sobie, co dalej chcemy robić. Musisz coś ukończyć i zamknąć pewien etap, aby móc iść naprzód. Czuję, że dorosłam. I jestem bardzo podekscytowana kolejnym krokiem, który już za chwilę przede mną.
MŻ: Masz już sprecyzowane kolejne plany wydawnicze?
SR: Tak jest, w listopadzie ukaże się moja nowa EP-ka.
MŻ: O wow, to jest świetna wiadomość, nie miałam nawet pojęcia, że coś się szykuje!
SR: Nikt nie miał. Surprise, surprise, surprise! (śmiech)
MŻ: Zdradzisz nam coś więcej na jej temat?
SR: Oczywiście. Będą to 4 nowe utwory, które – tu też niespodzianka – będzie można przedpremierowo usłyszeć na koncertach, gram je wszystkie, wplecione w set, przemieszane z utworami z Eyes of Glass. Ten materiał to kolejny krok w kierunku, w którym chcę zmierzać jako artystka. Są tu pewne nawiązania do tego, co pojawiło się na LP, ale brzmienie zdecydowanie się rozwinęło i wspaniale jest to widzieć. Minęło już kilka lat, w czasie których się zmieniłam. Wiesz, od 18. do 25. roku życia zachodzą w nas cały czas te pętle zmian i często okazuje się, że na temat pewnych rzeczy, o których myślisz, że coś wiesz, nie wiesz tak naprawdę nic. Teraz, na pewno bardziej niż wtedy, zaczynam już chyba mieć pojęcie o tym, jak to jest być dorosłą, ale jestem pewna, że za kilka kolejnych lat okaże się, że nie, na tym etapie nadal tego nie wiedziałam. Na razie jednak o tym nie myślę, cieszę się tym, co mam i nie mogę się doczekać, aż te utwory ujrzą światło dzienne.
MŻ: I ja nie mogę się tego doczekać! Dziękuję Stella za przemiłą rozmowę i do zobaczenia na koncertach!
SR: Dziękuję również Magda, to była przyjemność, do zobaczenia!
Rozmawiała Magda Żmudzińska
WERSJA ANGIELSKA / ENGLISH VERSION
When it turned out that she is going on tour with A Place To Bury Strangers, many announcements appearing on various music websites repeated, like a mantra, one slogan – Dave Gahan’s daughter. And you know what? It really bothered me. Because of course – when you look at her it is impossible not to notice some similarities to her father, especially physical ones, sometimes also flashing in facial expressions, in the way of moving or even the voice/way of singing in some particular phrases or sounds (I recommend you the Pray song here) – but c’mon – Stella Rose Gahan is, first of all and above all, an individual, original, independent, unique, following her own path, artist. And although she is just starting her journey, she already has a lot of interesting things to offer and say. Just before the first Polish concerts, I had the opportunity and great pleasure to talk to Stella, among other things, about the (so far) European tour experience, her very well-received debut album, further recording and releasing plans, and what is the most important thing in music. What else? Check it out.
Magda Żmudzińska: Some time ago in one of interviews you said that you hope to go on tour with your debut album and play it live around Europe. And now, here you are. You are opening concerts for A Place to Bury Strangers, but when this leg of tour is done, you will have some more headline shows in here. How do you feel about it?
SR: So far, very good. I wasn’t sure what to expect, mainly because I had never been on tour before, even in the US I had never played outside of New York. So, I didn’t really know how people would react to my music, if they would even like it. This is an interesting experience for me. It’s fascinating to see how different people in various places perceive what you do create. At the same time, it is quite challenging to respond to this as a performer on stage, because it sometimes happens that the audience is completely different than we imagine before the performance, and this also gives you energy to act. With each concert I learn more and more, and I love it. And Place to Bury Strangers are great too, so it has been fun to watch their shows every night.
MŻ: You all – you and APTBS – live in New York. This city has always been one of the most important cultural and musical centers in the world, and its scene – although extremely diverse – with places such as CBGB in the 1970s and 1980s or even the space created by Oliver Ackermann and Death by Audio, which operated until 2014 – seemed always to be very supportive to each other. Does it really look like that? Or maybe it never really looked like that and I’m just romanticizing this place and its alternative/underground community?
SR: I grew up in New York and that’s where I’ve had most of my experience playing shows and developing as a performer and musician, so I think naturally this place will always be home for me – you know, this kind of home where you feel that you are understood, accepted and supported. At the same time, I think that from a creative point of view you need to leave this space where you come from, even if there is such a strong community there. Or maybe even more so because of it. It’s good to experience what other people do in other places, because at home – and especially in big cities like New York, Los Angeles, or London – you can be in some way insular. Since you all like each other’s music and support each other, you will probably pull from similar ideas, and it’s really important to go deeper and look further. I’ve had great experiences in New York, but I’m ready to discover and explore new areas. Especially on this tour, I realized that there is much, much more than what I learned in NYC. And when it comes to the city’s music scene, of course there was, is and most likely will always be a great community here, and it’s not just within music, within art in general, but it has definitely changed over time. You mentioned CBGB – it’s a place and an era in the city’s musical history that people have always admire. And of course, who doesn’t like that stuff though, right? I love all the bands from that time and it’s an absolutely amazing feeling to play in different places where they previously performed (even if it’s not the stage of that very special club, which unfortunately no longer exists) and thanks to this even – in a sense – experience their energy . But there is also a trap in all of this – I have the impression that some people are let’s say stuck in this idea of what New York used to be and that’s why they don’t really move on, they don’t grow.
MŻ: There are some people for whom New York is not only the center of the world, but the entire world. When it comes to creativity, I’m sure that this city can be a really inspiring place, but at the same time I think that it may sometimes be a bit too intense and overwhelming.
SR: Oh yes, definitely. When you have been in this city for a long time, you get used to all of this and you don’t even notice it, but when you stop for a moment or go away, even out of town, it doesn’t have to be anywhere far, then after coming back and being faced with this amount of incentives, you realize how quickly everything around you – and including you –is moving and spinning. If you are built to move in this energy, you can achieve a lot. But it can also be a really bad environment for people that doesn’t have that motivation.
MŻ: I can imagine. Luckily, you seem to have a lot of motivation and creative energy. Thanks to that, last year you released your debut album – Eyes of Glass. As far as I know, initially you wanted to make just an EP, what made you decide to give the entire process more time and make it a long-play record?
SR: The idea was to make an EP because I was new artist, and you know, coming out with an album right at the start is a little ambitious. However, the fact that we ended up with this LP happened quite naturally. I had a lot of music and my collaboration with Yves Rothman was going really well, so one day we said ok, let’s try it and see if we can make an LP out of it. It worked and I’m happy that it all went that way, because this album perfectly reflects how I wanted to present myself as an artist. I wanted to tell a full story here, which would make the whole thing feel like a complete work. EPs usually have one vibe and one sound, which is also super cool, but I wanted to explore and discover different areas with this story. Long-play allowed me to do that.
MŻ: In first two singles – so much intense Muddled Man and so gentle Angel – we could already see that you weren’t going to stick to the one direction, that it is going to be a versatile piece of work, that we cannot be sure what to expect next. Was the fact that these songs are so different the main reason that you decided to release them at first?
SR: In a sense, yes. Once we had all the songs together, it turned out that these two songs felt like grounding to the album, they led us into other songs. I felt like these two tracks were like ying and yang. And I think they perfectly embodied the feelings of the whole record. They show that you can feel ethereal and light, looking at the world through rose-colored glasses, and at the same time you can be frustrated, angry, disappointed in yourself or something. I just wanted to show these contrasting feelings and let them both exist because that’s life. And although I feel that this album represents my experiences from early 20s, I think and hope that it will also resonate with others. After all, we all have our ups and downs.
MŻ: Definitely! I must admit that, even though I am much older than you, I found a lot of space for myself in here, I was even surprised by how much. What do you think makes music, in general, so universal, that there are no boundaries, that people of different ages, from different places in the world, can feel this connection with certain songs/albums/artists?
SR: That is a very good question! I think it’s the combination of how the sonic aspects of the music and the melodies resonate with the lyrics – it creates that thing in someone which moves. The beauty of music is as well, among other things, that it depends on people’s interpretations. Even if an artist has a clear vision of what they believe a song represents and what message they want it to give, there is no guarantee that this is how it will be received. And this is probably the universality – that everyone has their own thoughts and feelings towards a given piece, and these also change over time. Even when it comes to Eyes of Glass – now, on tour, when I sing Angel, I feel completely different about the lyrics than when I wrote them. I have a different perspective. Songs and their meanings develop and transform with us, also from the perspective of the listener, with whom and in whom it also evolves. Even if a given song still evokes nostalgic feelings in him, he will probably perceive it differently after many years than when he heard it for the first time. Recently, just before going on tour, I went to see PJ Harvey live and although I’m not a big crier at concerts, her performance moved me so much that it brought tears to my eyes. She is a huge inspiration to me, both in terms of her career and the choices she makes in her approach to the artistic process. And I don’t know her personally, I don’t know what her songs mean to her, but I feel an incredible bond with them and with PJ herself. It shows that you can actually feel a connection with a stranger. And that’s beautiful.
MŻ: Definitely! In addition to PJ Harvey, among people who inspire you – as we can read in your previous interviews – are also Patti Smith, David Bowie, and Nick Cave. The question is did Mark Lanegan also influence you in some way? You had his quote on your Instagram for some time…
SR: One hundred percent! The reason this quote appeared there was in fact related to the second edition of the KIDS project, in which I was invited to participate in by its author – Ann Demeulemeester. She asked me to choose a few quotes from songs that have a special meaning to me, so I reached for Mark’s work. So yes, I’m a huge fan of him!
MŻ: Through my heart flows sleep / And the dark heavy rain…
SR: The Gravedigger’s Song is so beautiful, isn’t it? Lanegan is an absolute poet, a force to be reckoned with, to whom due respect must be paid. He is a true artist who was never driven by any hidden motivations and who never entertained people. Even in his voice you can hear that he really means what he says. And oh dear, how he says it! I think anyone, even if they are not a fan, can see it. Yes, Mark is a huge inspiration to me and it is so sad that he is no longer with us.
MŻ: It’s true, he is missed here a lot, I’m his huge fan as well. Referring a bit to the power of words, and at the same time getting back to the album – I must say I really like its title, partially because it can be interpreted in so many ways. What’s the story behind giving the record that name?
SR: Basically, I didn’t have any title at all for quite a long time, and once we had the record ready to be published, I felt a lot of pressure to name it. I tried to come up with different things, but the final concept came from the album cover. When I first saw this photo, I didn’t like it and thought that no way, this cannot be this picture. I needed time to get used to it. And one time, when I looked at it again, I saw something in my eyes, a sort of glint. It surprised me because I felt like I was looking in the mirror and seeing myself through eyes that weren’t my own, I didn’t expect such a reaction. So, I started looking for information about such feelings and came across the phrase Eyes of Glass. I looked into it more closely and found a definition that says it means the act of being different, the ability to see yourself or part of your identity through the prism of other people. There were various other interpretations, but I didn’t dig into them any further. I followed my instinct, which told me that such a title sound great and that’s why I decided to go with it.
MŻ: Heading to the end – you said a moment earlier that you perceive Angel’s lyrics completely differently today. Do you feel that the entire process of creating this album changed you as an artist and as a person, that it allowed you to mature and understand yourself better?
SR: Definitely! Eyes of Glass is actually a collection of my experiences and observations that I took between 18 to 21, a collection of stories about growing up and reflections on who I want to be as an adult, whether I already am, where I want to be, with who I want to be, etc. And when I listen to these songs now – when I’m 25 – I find various things that I would probably change, today I would focus on other aspects. On the other hand, I believe that this is the point of releasing certain things – there will always be something that we would like to change, but we should not focus on it, because everything we have created in our time allows us to take the next step, realize what we want to do next. You need to complete something and close a certain stage to be able to move forward. I feel like I’ve grown up. And I am very excited about the next step that is just ahead of me.
MŻ: Do you already have some recording plans?
SR: Absolutely, my new EP is going to be released in November.
MŻ: Oh wow, that’s a great news, I had no idea this was even coming!
SR: Nobody had. Surprise, surprise, surprise! (laughter)
MŻ: Can you tell us more about it?
SR: Of course. These will be four new songs, which – also a surprise – will be available for pre-premiere hearing at concerts here in Europe, I play them all in my sets, mixed with tracks from Eyes of Glass. This EP is another step in the direction I want to go as an artist. There are some reflections of what appeared on the LP, but the sound has definitely developed and it’s great to see that. A few years have passed and I’m a different person now. You know, from the age of 18 to 25, we go through these loops of changes all the time, and it often is like that – regarding some things that you think you know – that you actually don’t know anything about it. Now, certainly more than then, I think I’m starting to have an idea of what it’s like to be an adult, but I’m sure that in a few more years I’ll find out that no, I still didn’t know it at this moment. But I’m not thinking about it for now, I’m happy with what I have, and I can’t wait for these songs to see the light of day.
MŻ: Can’t wait for it as well! Thank you, Stella, for a such a nice conversation and see you at the concerts!
SR: Thank you, Magda, it was a pleasure, see you soon!
Magda Żmudzińska
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: