IKS

Squid Game (sezon 2) | serial Netflix [Recenzja]

squid-game-sezon-drugi-recenzja

Pierwszy sezon „Squid Game” odbił się szerokim echem po ekranach telewizorów i monitorów na całym świecie. Nikt chyba nie spodziewał się takiego sukcesu krwawej analizy ogromu ludzkiej chciwości i głębi ludzkiej desperacji okraszonej koreańskimi podwórkowymi zabawami dla dzieci. Wiele nagród spłynęło tak na twórców serialu, jak i na aktorów w nim grających. Wcielający się w postać głównego bohatera Lee Jung-jae, aktor nieznany dotąd szerszej publiczności, ale będący bardzo popularny w Korei Południowej, stał się z dnia na dzień gwiazdą światowego formatu, co zaowocowało m.in. główną rolą w serialu „Acolyte” ze świata Gwiezdnych Wojen. Za rolę nieco sympatycznego, a nieco wzbudzającego sympatię, Seong Gi-huna Lee otrzymał wiele indywidualnych nagród, w tym amerykańskie Primetime Emmy i Screen Actor’s Guild – pierwsze takie wyróżnienia dla aktora azjatyckiego, a tym bardziej z Korei Południowej.

Po takim sukcesie (i sposobie zakończenia pierwszego sezonu) nikt nie miał wątpliwości, że kolejny sezon i kolejne emocje związane ze śmiertelnymi wersjami gier dziecięcych powrócą. Chociaż to, że czekaliśmy aż trzy lata na kolejną odsłonę, sugeruje że sam twórca nie oczekiwał aż takiej popularności i nie był przygotowany do produkcji kolejnego sezonu. Hwang Dong-hyuk wręcz uznał, że pierwszy sezon to zamknięta całość i nic więcej nie trzeba z historią robić, ale dał się przekonać Netflixowi, gdy Ci przyszli z kolejną ofertą. Czy warto było czekać i czy drugi sezon daje radę utrzymać dość wysoki poziom tak aktorski, scenariuszowy jak i emocjonalny? Śpieszę zapewnić, że w sumie to tak, choć do ideału nieco brakuje. Ale może po kolei…

 

zdj. materiały promocyjne

 

Kto podchodzi do drugiego sezonu, o tym zakładam, że pierwszy sezon widział, zna lub chociaż wie, co się wydarzyło. Bez tej wiedzy odradzam zabieranie się za tą odsłonę serialu – nie dość, że chwilę zajmie zrozumienie zasad działania gier, jak i samej organizacji, tak tym razem mamy też dużo nawiązań do wydarzeń z przeszłości, a także pojawiają się postaci z pierwszej części. Spotykamy zarówno lichwiarzy, którym Seong był winny pieniądze; jego kumpla, który prowadził pobliski bar; policjanta Hwang Jun-ho, który poszukiwał swojego zagubionego przyrodniego brata, jak i tegoż brata, In-ho, który okazał się pod koniec pierwszego sezonu Liderem (Front Man) całej organizacji, która prowadzi tytułowe rozgrywki. Jeśli ktoś nie pamięta zbyt dobrze wydarzeń z pierwszego sezonu, będzie mu ciężko się dobrze orientować w wydarzeniach z drugiego, a co dopiero jeśli w ogóle go nie oglądał. Widzom o słabej pamięci, polecam obejrzenie od początku.

Od pierwszych oglądanych przez nas rozgrywek minęły trzy lata. Trzy lata, w trakcie których Seong Gi-hun żyje niczym odludek, w wynajętym, zamkniętym na cztery spusty motelu, otoczony kamerami, próbując za wszelką cenę znaleźć dostęp do Lidera gier, a poprzez niego – zakończyć te śmiertelne gry raz i na zawsze. Wykorzystuje olbrzymie zasoby pieniężne zdobyte wygraniem swoich rozgrywek, aby zatrudniać zbirów swojego niegdysiejszego lichwiarza do odnalezienia dżentelmena z neseserem, którego spotkał na stacji metra i który to rozpoczął jego przygodę z grami. Czy może wręcz Grami. Równolegle do Seonga, policjant Jun-ho również prowadzi na własną rękę poszukiwania wyspy, na której jego brat postrzelił go i spadającego do morza zostawił na śmierć. Jun-ho przeżył i od półtora roku pałęta się po morzu z kapitanem łódki, który go wówczas uratował z wody, próbując odnaleźć miejsce swojego postrzelenia. Obaj nie zdają sobie sprawy z tego, że niedługo los wrzuci ich na siebie i zmusi do współpracy. A Gi-hun jeszcze nie wie, że kupa pieniędzy i dwa lata paranoi nie zastąpią dekad tworzenia zabezpieczeń u organizacji, która tak sobie upatrzyła anonimowość. I ponownie zostanie zmuszony przez okoliczności, oraz własne poczucie winy i odpowiedzialności za śmierć towarzyszy, do wzięcia udziału w Grach. I choć wiele w nich jest znajome, to równie wiele się zmieniło.

 

Twórca „Squid Game” bardzo lubi bawić się oczekiwaniami widzów, naszymi nadziejami, pokładanym zaufaniem i sympatiami. Już w drugim odcinku pięknie to pokazuje, pozwalając nam wzruszać się historią młodej kobiety, żeby na koniec zestawić to z nagłym zwrotem, który sprawia, że zastanawiamy się nad tą misternie budowaną ścieżką ku sympatii dla niej. W ekipie trafiającej razem z Gi-hunem do najnowszej edycji Gier są, oczywiście, same nowe twarze. I też już na samym początku twórcy jakby podpowiadają komu kibicować, i kto ma twarz/wygląd „głównej postaci” w serialu, by po chwili tę osobę zdmuchnąć. Chwyty niby nie nowe, w pierwszym sezonie też stosowane, a jednak dobrze zrealizowane, także i tu nadal robią robotę. Tak jak było w pierwszym sezonie, tak też i w drugim Lider trafia do ogółu graczy, ale tym razem wiemy o tym od samego początku, gdyż jego twarz jest już nam znana. Więc powtarzając ten sam element, można go rozegrać zupełnie inaczej, a nam – widzom – daje to możliwość podglądania jego działań przez pryzmat, którego nie mają jego współgracze. Seong Gi-hun jest tu drugi raz, więc niby wie jakie gry się tu zdarzają i jak się zachowywać, co z jednej strony daje mu zupełnie inną rolę niż poprzednio – rolę przywódcy, kogoś kto próbuje za wszelką cenę uratować jak największą liczbę osób. Coś, co w pierwszym sezonie było dla niego ważne tylko chwilami. Ale z drugiej strony nikt nie obiecywał, że wszystkie gry będą takie same jak poprzednio, co oznacza, że jego wiedza i doświadczenie niekoniecznie będą wiarygodne.

 

Squid-game-2
zdj. materiały promocyjne

 

Hwang Dong-hyuk bardzo dobrze zrozumiał swoje zadanie. „To samo co w pierwszym sezonie, tylko inaczej”. Powtarzając, chcąc nie chcąc, te same motywy musiał je przedstawić na nowo, nadać im nowej perspektywy, dać nam możliwość spojrzenia inaczej na wszystko co następuje. I dzieje się tak nie tylko z powodu Gi-huna i Lidera, In-ho, którzy pozwalają nam na inne podejście do rozgrywek niż wcześniej. Jak i w pierwszym sezonie, mamy tu do czynienia z pokaźną grupą ról „drugoplanowych”, które często wręcz kradną show pierwszoplanowej obsadzie. Bo trafiają tu różni ludzie – niejednoznaczne ofiary systemu, oszustwa, głupoty, uzależnienia, arogancji i buty, nowych czasów… Zblazowani, bezemocjonalni młodzi ludzie, spekulujący na krypto i NFT, dogłębnie skorumpowani i bezczelni w swej racji prezesi, hazardziści, pechowcy, głupcy, naiwniacy, a czasem też matki i ojcowie, którzy potrzebują pieniędzy dla swoich dzieci, zwykli ludzie, którym się nie powiodło i którzy nie mają nic do stracenia. To się nie zmieniło – trafiają tu przede wszystkim desperaci, bo o tym jest ten serial. O tym jak daleko się posunie człowiek zdesperowany, niemający nadziei, perspektyw, przyszłości. O tych, którzy nie mają żadnych skrupułów, to nawet wspominać nie trzeba – dla nich współgracze, a nierzadko i po prostu wszyscy ludzie, to śmieci, psy, niegodne stąpania po tej samej ziemi. Ale ile czasu zajmie człowiekowi dobremu, porządnemu, na zejście na mroczną ścieżkę, z której nie ma powrotu. Kiedy przestanie on patrzeć na innych ludzi jak na osoby, którym należy się litość, którym trzeba pomóc, a zacznie ich postrzegać jako przeszkody, albo przynajmniej – ofiary do poniesienia na ołtarzu „większej sprawy”?

Wraz z ładunkiem emocjonalnym i filozoficznymi zagwozdkami, które niesie w sobie „Squid Game”, a także olbrzymim napięciem, jakie towarzyszy jego oglądaniu, bardzo dużo wspólnego z sukcesem, tak poprzedniego sezonu jak i obecnego, ma oczywiście obsada aktorska. Większość nie powie nic widzom, którzy nie mieli dużo wspólnego z kinem koreańskim. Nawet miłośnikom Park Chan-wooka czy Kim Ki-duka. Obecni tu aktorzy znani są tylko tym, którzy oglądają bieżące koreańskie kinowe „hiciory” i popularne seriale telewizyjne. Poza może dwoma aktorami, którzy przewinęli się w „Snowpiercer” czy w „Pani Zemsta” reszta obsady mało co powie przeciętnemu polskiemu widzowi. A jest na kim się skupić i pozachwycać podczas seansu, bo jest tu wiele interesujących i fascynujących postaci. Przede wszystkim wymieniłbym tu niezmiernie antypatycznego, wciągającego pigułki rapera Thanosa (granego przez faktycznie mającego swego czasu problemy z substancjami koreańskiego rapera T.O.P.), który jest fantastycznie zagrany jako obrzydliwy narcystyczny psychol, którego za największe skarby tego świata nie da się polubić. Także pochwały należą się Park Sung-hoon, który odgrywa przemiłą, mającą ciekawą przeszłość trans kobietę w trakcie tranzycji, która przez to właśnie została wywalona z pracy, wyobcowana przez znajomych i rodzinę, a i w trakcie Gry z początku inni odnoszą się do niej nieufnie i niechętnie. Oraz Chae Kook-hee, która gra szaloną szamankę, wierzącą, że jest połączona z duchami, rzucającą klątwami i bardzo nieprecyzyjnymi wizjami, kradnąca każdą scenę, w której się pojawia.

 

Żeby nie było zbyt różowo, to mam, oczywiście, kilka problemów i wątpliwości co do fabuły, a także… logistyki samych gier. Wiadomo, że dużo jest niedopowiedziane jeśli chodzi o funkcjonowanie Squid Game, a część pewnie nawet w głowie twórcy dawno jest opisane, ale nigdy nie trafiło do ograniczonego czasowo medium odcinków serialowych. Ale czemu wszystkim zabrano komórki i portfele, ale wielkiego metalowego krzyża (z ukrytymi w nim pigułkami) Thanosowi zostawiono? Jak przy takiej liczbie kamer i personelu udaje się nadal od kilku lat prowadzić niektórym strażnikom za plecami Lidera handel organami? Krew szybko się psuje i zaczyna brzydko pachnieć, a część zawodników ma nią upaprane ubrania i buty, nie wspominając o tym, że skoro w nocy nie wypuszczają do toalety (a widząc liczbę kobiet i osób starszych, można założyć, że jest to temat powracający), to już po pierwszej grze w tej sypialni powinno cuchnąć dość porządnie… Dlaczego Seong nie ma nawet cienia podejrzenia w stosunku do kolejnego gracza z nr.1, który próbuje się z nim zaprzyjaźnić, po tym co wydarzyło się w trakcie jego poprzedniej Gry? No i czemu Jun-ho nie podzielił się informacją co do tożsamości i wyglądu Lidera, co bardzo, ale to bardzo zmieniłoby układ sił i podejście Seonga od samego początku? Nie są to pytania bardzo poważne być może, a kilku nie mogę zadać, żeby Wam tu nie spoilerować, ale jest ich na tyle, że muszę nieco opuścić finalną notę tego sezonu.

 

zdj. materiały promocyjne

 

Zwłaszcza że to tak naprawdę tylko połowa sezonu. Jeśli mówimy o liczbie i długości odcinków, to jest tylko nieco niższa niż pierwszego sezonu, ale sama fabuła urywa się, tak naprawdę w połowie. I jest to nie tyle cliffhanger, co po prostu pocięcie materiału na pół. Druga jego część (tzw. trzeci sezon) będzie, na szczęście, dostępny już w przyszłym roku, co tylko tym bardziej podpowiada mi, że był to celowy zabieg, aby zwiększyć liczbę widzów i obejrzeń. I pewnie, aby prościej się oglądało po 7 odcinków, niż jeden sezon 12 czy 14 odcinkowy… Trochę szkoda, że sezony po 20-25 odcinków odeszły już do lamusa i musimy się żywić takimi krótkimi zrywami.

 

Nie jest to serial dla każdego – jest krwawy, brutalny, zajmuje się tematami drażliwymi, wyniki rozgrywek są nie fair, widzimy śmierć wielu sympatycznych, niewinnych, dobrych ludzi. Dużo tu emocji wszelkich od smutku, przez nadzieję, poprzez rozpacz do ulgi… Ale raczej nie poczujecie dzięki niemu radości czy zadowolenia. Przez dramaty tych postaci, przez historie i emocje tych ludzi na ekranie, ciężko będzie się tak po prostu odciąć i machnąć ręką, „To tylko serial”. Jest to historia ciekawa, wciągająca, i warta obejrzenia. Zarówno dla postaci, i tego jak są odegrane, dla historii i jej zakrętów, zwrotów i zaskoczeń, oraz dla atmosfery, która przygniata, deprymuje i uciska. Jak i dla pytań, dla rozważań, jakie mogą powstać przy maratonie „Squid Game”, bo potrafią one wprawić człowieka w stan metafizycznej zadumy. I przez jakiś czas nie odpuścić.

 

Ocena: 4,5/6

Michał „Azirafal” Młynarski


Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz