Grupa Soul Friends w niezmienionym składzie: Marek Willie Gołębiewski (muzyka, teksty, wokale i gitary) Michał Kazimierz Zawadzki (aranże gitara basowa) Robert Qba Kubajek (aranżacje rytmiczne perkusja) i Mirek Gil (produkcja muzyczna i miks), wraca z drugą płytą zatytułowaną „See Me Thru’. Dłuższa, jeszcze bogatsza w składniki bluesa, rocka, country i americany, jest świetną propozycją dla spragnionych tego typu brzmień w kraju nad Wisłą. O szczegółach szeroko opowiedział mi Marek Gołębiowski.
MM: „See Me Thru” jest nieco bogatszą płytą, niż „Travellin’ High And Low”. Przyjęliście jakieś założenia przed jej nagraniem?
MG: Nie robiliśmy specjalnych założeń, ale że akurat w trakcie nagrań „Travellin’…” po raz kolejny zafascynowała mnie odmienność podejścia do gitar przy graniu slide, to potoczylo się to tak, że szukałem utworów, gdzie mógłbym takich pomysłów użyć. Druga sprawa to Telecaster , który kupiłem kilka lat temu – totalnie zużyty egzemplarz Tele Nashville z 3 przystawkami. Zrobiłem w nim sporo renowacji, wymieniłem pickupy na zestaw, którego używa Richie Kotzen i to też mi otworzyło dużo nowych brzmień. Także ewolucja organiczna, a nie rewolucyjna (śmiech).
MM: Płyta jest bardzo długa. Wszystkie pomysły, jakie mieliście, na nią weszły?
MG: Nie wszystkie. Zostało jeszcze ponad drugie tyle demo w archiwum. Pamiętam jak Mirek (Gil, producent płyty – przyp. MM) mi zadał to samo pytanie, gdy zaczynaliśmy nagrania i się bardzo ucieszył, gdy usłyszał, że to selekcja z większej ilości. Kilka razy zmieniałem planowany zestaw, zastanawiałem się, w którą stronę pójść, czy trochę mocniej (co też bardzo lubię), czy bardziej klimatycznie. Wszyscy jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, co wyszło – jest mix. Choć z definicji Soul Friends to takie pogranicze – coś pomiędzy klasycznym rock, a americaną, sporo wpływów bluesa i country. Tak to widzę. Nosi mnie, żeby teraz trochę mocniej pograć, ale to najlepiej nam zawsze wychodzi w Restless, więc powoli przymierzamy się do kolejnej płyty, gdzie zdecydowanie będzie hard rock .

MM: Mam wrażenie, że obie te płyty stanowią jedną, wspólną opowieść. Dokąd ona zmierza?
MG: (śmiech) Tam, gdzie zmierzają wszystkie ludzkie marzenia, żeby czuć radość i satysfakcję z tworzenia, łapania magicznych chil. Nagrywanie muzyki dla mnie, to fotografia danych chwil, emocji, nastrojów. Piękne jest dla mnie to, że zarejestrowane utwory (szczególnie z takim producentem jak Mirek) pozwalają potem sięgać do tych chwil i wspomnień . Cos niepowtarzalnego i jedynego w swoim rodzaju. Uzależnienie, ale jedno z najlepszych jakie może być, to strona muzyczna. Tekstowo w zasadzie od lat myślę, że tworzę podobną opowieść, tylko w różnych odsłonach i sceneriach. Mówię o tym, jak widzę życie przez pryzmat osobistych emocji. Nie chcę występować w imieniu grup społecznych, pokolenia itd., szczególnie, że w XXI wieku zrobił się z tego bardzo niezdrowy i niebezpieczny sport polityczny. Ja tylko piszę o tym, jak przezywam różne chwile w życiu, czasem ubrane w postać głównego bohatera, czasem w formie pewnej przypowieści. To wydaje mi się uczciwe w sensie twórczym. Nie roszczę sobie pretensji do bycia niczyim wieszczem, ale jest to osobisty punkt widzenia. Też dlatego że sporo rzeczy już w życiu przeżyłem i dużo się nauczyłem przede wszystkim o sobie. Pomaga mi to lepiej żyć ze sobą. Jeśli ktoś znajduje w tym trochę własnych odczuć, mogę się tylko cieszyć. Ale jak wyżej – piszę przede wszystkim o sobie i swoim sposobie na widzenie świata.
MM: Brzmi to jak niekończąca się opowieść.
MG: I tak jest. Pierwsze własne utwory zarejestrowałem (bardzo chałupniczo) ponad 40 lat temu, z czasem uczyłem się organicznie (czyli na własnych błędach) jak tworzyć frazę, z fraz piosenkę, co mogę zrobić, jak to zarejestrować. Od ponad 10 lat wydaję płyty ze swoja muzyką – oprócz płyt Restless, od 3 lat też Soul Friends. Po prostu daje mi to tyle radości i spełnienia, że nie wyobrażam sobie żebym miał o tym zapomnieć. Gdy miałem dwadzieścia parę lat, wydawałem przez prawie 10 lat też fanzin muzyczny i pamiętam, że na okładce pierwszego numeru zamieściłem cytat, który do dziś jest ze mną „Prawdziwy muzyk gra do końca życia, bo to jest jego życie”. I jeszcze jeden, który też mam zawsze w głowie cytat od Johna Mayera „Nigdy się nie dowiesz, co dany utwór chce opowiedzieć, jeśli nie dasz mu szansy i go nie skończysz”. Idealnie w punkt, bo ja nie umiem zostawić pomysłu muzycznego, jeśli mnie w jakiś sposób zafascynuje. Dlatego to wszystko się toczy i mam nadzieję że będzie toczyć dalej.
MM: Mając tak długi staż muzyczny, znajdujesz jeszcze przestrzeń na nowe inspiracje muzyczne?
MG: To chyba najtrudniejsze pytanie. Powiem tak – wychowałem się w czasie, gdy dystrybucja muzyki była scentralizowana – słuchałeś kilku stacji radiowych i kupowałeś płyty. Od początku XXI wieku, Napster i jego wnuki, czyli streaming plus rozwój social mediów spowodował wielki chaos lub urodzaj – zależy, jak na to spojrzeć. Nie sposób jest wiedzieć, co nowego się pojawia, bo jest tego tysiące rzeczy w tym samym czasie. To jeszcze nie jest największy problem. Problemem jest to, że muzyka stała się ozdobnikiem i ornamentem korporacyjnej maszyny konsumowania – tak to widzę. Dlatego trzymam się kilku sprawdzonych nurtów, w sensie że wiem, co lubię i szukam. czy obserwuje, co się pojawia w ich ramach. Rock, hard rock, blues rock, nowoczesne coutry które odkrylem 20 lat temu. Lubię to, dlatego że – jak mówią muzycy w USA – Nashville stało się „Alamo Muzyki Gitarowej”. Tam nadal tworzy się muzykę przy użyciu prawdziwych instrumentów i twórców na najwyższym światowym poziomie profesjonalizmu. Ja to czuję i uwielbiam. Reszta wydaje mi się w ogromnym stopniu sztucznym tworem z laptopów, budowanym głownie dla celebryckiej sławy. Trochę przesadzam, ale tylko trochę. Może to dobrze, że możesz mieć niszę? To, co naprawdę dobre muzycznie w dzisiejszych czasach bardzo rzadko staje się masowe. Więc to trochę jak zakon wtajemniczonych. Odpowiadając dokładnie na pytanie – inspiracje znajduję poprzez szukanie muzyki gitarowej z duszą, czasem jest to genialny riff, czasem niesamowity wokal, czasem struktura utworu. A na końcu wychodzą dziadkowie 80-letni z The Rolling Stones i dają nam na pożegnanie „Hackney Diemonds”. I nie mam wtedy więcej pytań (śmiech).
MM: Jak widzisz dalszą drogę Soul Friends?
MG: W zasadzie to mam już pełne demo trzeciej płyty, nad którą Robert już pracuje rytmicznie. Myślę, że wrócimy w przyszłym roku z kolejnym albumem. Będzie trochę ostrzej, ale nadal w ramach tego miksu rock/blues/country. To jest projekt studyjny, bo każdy z nas jest zaangażowany w kilka innych rzeczy – my z Michałem przede wszystkim w Restless, z którym planujemy wrócić do regularnego koncertowania. Marzy mi się możliwość koncertu Soul Friends, ale ze względów praktycznych będzie ciężko. Ta muzyka ma dość kompleksowe aranże i dużo gitar, więc musiałbym znaleźć wsparcie, żeby to przedstawić na żywo. Ale nie wykluczam. Może coś uda mi się przemycić do repertuaru koncertowego Restless, bo kilka numerów zahacza o naszą estetykę hard rockową. Pogadam z chłopakami i zobaczymy. Ale to tylko jako dodatek, bo Restless ma swoją historię już ponad 14-etnią i chcemy ją kontynuować. Także Soul Friends pozostanie dla słuchania domowego przede wszystkim.
MM: To może rejestracja typu „na żywo, ale w studio”?
MG: Kusisz (śmiech). Może się zdarzy, kto to wie… Zawsze miałem dylemat – granie na żywo niesie niepowtarzalna energię, ale o wiele ciężej jest zachować pełną formę wypowiedzi, szczególnie gdy nie są to dwa akordy. Pewnie dlatego nadal wracam do wielu płyt studyjnych moich ulubionych twórców z ostatniego półwiecza i wsłuchuję w drobiazgi aranżacyjne, które w wykonaniu live nie są głównym daniem.
MM: Czy zatem jest coś do odkrycia dla Soul Friends?
MG: Zawsze. Gdy biorę gitarę do ręki, nigdy nie wiem, gdzie mnie zaprowadzi. Dopóki to będę czuł, to będę nagrywał. Bez pretensji do odkrywania nowych galaktyk (a propos polecam absolutnie genialny utwór Devona Allmana „Galaxies”). Muzycznie doszedłem do takiego punktu, że najbardziej cenię szczerość muzyki, poczucie że nie powstała, żeby osiągać jakieś cele monetarne, zasięgi, czy zaproszenia do programów gwiazdorskich. Jeśli ktokolwiek cieszy się ze mną z dźwięków jakie Soul Friends proponuje, to mi wystarcza. Nie sądzę, żebyśmy mieli robić zakręty stylistyczne, bo fajnie się czujemy w takiej estetyce, jaką prezentują obie płyty i każdy z nas wkłada w te muzykę bardzo fajne pomysły. Ergo – jeśli coś jest fajne, to nie trzeba tego poprawiać.
MM: Muzyka Soul Friends prosi się sama niejako, aby słuchać jej z winyla
MG: Wiem, rozpoznaję teren. Też mi się marzy. Z uwagi na bardziej wymagający proces, myślę, że to może być po kilka rzeczy z każdej płyty docelowo. Tylko że winyl mieści dużo mniej czasu niż CD, więc czekają mnie potworne zmagania z wyborem. Ale mam to w swoim wiaderku z marzeniami i myślę że się pojawi za jakiś czas.
MM: Mówisz, że trzecia płyta pojawi się w przyszłym roku. Rozumiem, że trudno mówić póki co o konkretnych terminach?
MG: Trudno, bo życie jest – jak wiemy – pudełkiem czekoladek. A to znaczy, że oprócz czekolady muzycznej jest przede wszystkim rodzinna, a także zawodowa w innej profesji. Może gdybym się urodził w USA, nie miałbym dylematu z drogą zawodową, ale z moimi upodobaniami muzycznymi Polska nie jest rynkiem, który dawałby możliwość utrzymania się jedynie z muzyki. Lubię raczej widzieć te pełne pół szklanki, bo jednocześnie daje mi to swobodę muzyczną, której bym nie miał, gdybym musiał żyć z tego, czy moje utwory są odpowiednio sformatowane, żeby były masowe, a musiałbym odbębniać tzw. eventy, żeby o mnie pisały kolorowe (i to nie są zbyt radosne kolory) portale ploteczkowe . W głowie mam zarys kalendarza, w którym moglibyśmy pokazać trzecią płytę jesienią 2026 roku. Czy to się uda, zobaczymy. Staram się nie robić sobie samemu i przyjaciołom ciśnienia. Jak mówiłem, Robert już pracuje nad stroną rytmiczną. Po wakacjach, jeśli nie będzie zaburzeń czaso-przestrzeni, zacznę się przymierzać do wejścia do studia. Ale jeśli coś się przesunie, to też nie będzie problemu. Gram, bo to kocham, a prawdziwa miłość czasu nie liczy.
Rozmawiał Maciej Majewski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: