14 marca 2025 roku w warszawskim COS Torwar wystąpiła grupa Skunk Anansie. Kiedy ostatni raz – trzy lata temu – odwiedzili nasz kraj, tak pisałem o ich występie: „Duża frekwencja, niesamowita energia i zacna setlista wprowadziły mnie w stan totalnej euforii”. Czy obecnie miałem podobne odczucia? Nie do końca.
Nie zrozumcie mnie źle. To był naprawdę dobry koncert. Skin dawała z siebie maksa, jej głos to nadal absolutna profeska. Pozostali muzycy (Ace, Cass i Mark Richardson) też maniany nie odwalili, a jednak był to bardzo bezpieczny, przewidywalny koncert. Momentami miałem wręcz wrażenie déjà vu z ich poprzedniego gigu w Progresji. Zespół setlistę wypełnił swoimi absolutnymi hitami, przy czym była ona prawie bliźniaczo podobna do tej z ich poprzedniej wizyty w Polsce. Były oczywiście pewne różnice. Przede wszystkim tym razem zespół wykonał „Secretly” i „You’ll Follow Me Down” (zagrany dodatkowo po bisach kiedy spora część ludzi opuściła już halę), ale też trzy nowe utwory („An Artist Is an Artist”, „Animal” i „Cheers”) z nadchodzącej nowej płyty „The Painful Truth”. Pozostałe kawałki usłyszeliśmy trzy lata temu. Nie mogło więc zabraknąć takich sztandarowych piosenek jak m.in. „Charlie Big Potato”, „Because of You”, „Weak”, ” I Can Dream”, „Twisted (Everyday Hurts)”, „Tear the Place Up”, „Little Baby Swastikkka” i oczywiście „Hedonism (Just Because You Feel Good)”.
Zespół powielał też pewne wypracowane schematy. Skin – jak na każdym koncercie – schodziła do publiczności i zdarzyło jej się wygłosić płomienną przemowę przed „God Loves Only You”, tylko że podobny monolog zaproponowała na poprzednim koncercie w Progresji. Wokalistka mówiła o równości w zakresie koloru skóry, orientacji seksualnej i oczywiście… wyznania. Nieważne jakiej jesteśmy rasy, orientacji seksualnej czy wyznania, nieważne gdzie mieszkamy – WSZYSCY JESTEŚMY RÓWNI! Każdy ma również prawo wierzyć w co chce. Takie przesłanie miały jej słowa. Powiedziała również kilka gorzkich słów o obecnym prezydencie USA, co spotkało się z dużym entuzjazmem zgromadzonej publiczności. Pod sceną było też sporo klaskania i podskakiwania, co oczywiście nikogo zapewne nie dziwi biorąc pod uwagę co muzycznie na swoich albumach proponuje zespół . Całkiem dobre było nagłośnienie w hali. Pamiętam, że w Progresji gałki były podkręcone tak głośno, że prawie pękały bębenki w uszach. Tym razem nie było tego problemu, za to instrumenty brzmiały selektywnie, a wokal również był odpowiednio ustawiony. W każdym razie takie miałem odczucia w miejscu w którym stałem.
Jeśli ktoś widział Skunk Anansie pierwszy raz, na pewno był oczarowany występem Brytyjczyków. Dla mnie to jednak była trzecia przygoda z tym zespołem, no i wyszedłem usatysfakcjonowany, ale na pewno nie wstrząśnięty. Fajny gig, który powtarzał pewne wypracowane schematy i … tyle. Prawdopodobnie czwarty raz daruję sobie ich występ, szczególnie, że nowe utwory jakoś specjalnie mnie nie porwały. Chociaż oczywiście mogę w przyszłości zmienić zdanie i w stosunku do nowych utworów jak i obecności na ich kolejnym koncercie.
Z dziennikarskiego obowiązku trzeba też wspomnieć o supporcie. Przed Skunk Anansie zaprezentował się zespół So Good łączący w sobie wpływy drillu, hip hopu i punku. Oprócz łączenia stylów muzycznych ich teksty odnoszą się do poważnych tematów, takich jak polityka i płeć, podane są jednak z dużym poczuciem humoru. Zresztą image zespołu również był specyficzny. Sekcja muzyczna to dwóch panów, których twarze schowane były za różowymi kominiarkami oraz trzy wokalistki (z jedną wiodącą), których ruchy sceniczne przypominały występy cheerleaderek. Nie był to koncert, który powalił mnie na kolana, częściej wywoływał uśmiech na twarzy, ale miło spędziłem czas czekając na danie główne wieczoru.
Mariusz Jagiełło
Poniżej galeria zdjęć autorstwa Macieja Kobylańskiego.
Ten post ma 2 komentarzy
Byłam na 3 koncertach Skunk Anansie, oglądałam multum koncertów na YT, w tym z Woodstock z 2019r. i powiem tak…takie dziennikarskie poty, jakie tu przeczytałam to subiektywna opinia autora, z którą absolutnie się nie zgadzam. Dla jednego był to trzeci koncert, dla drugiego pierwszy, ktoś inny był drugi raz. Zagrali największe hity i super, bo po to przyszla większość publiki. Był też powiew świeżości w postaci kilku nowych kawałków. Skon wychodziła do tłumu, uszczęśliwiając (patrząc po minach na telebimie) kilkadziesiąt osób. Ostatni kawałek zagrała jako drugi bus robiąc niespodziankę publiczności, trochę osób wyszło, ale nie jakaś znacząca liczba, nikt nie spodziewał się takiego ukłonu w stronę publiki, inne bandy schodzą ze sceny po jednym bisie. No i przemowa…pomimo, że mówi do ludzi na każdym koncercie, to jej słowa są aktualne cały czas od dawna. Patrząc na ludzi zgromadzonych w hali, widać, że byli to wierni fani zespołu, rozczuliło mnie dwóch starszych panów, którzy znali słowa wszystkich starych kawałków zespołu-to było piękne. Na uwagę (a szkoda, że nie ma o tym mowy w artykule) zasługuje fakt, że mając +- 60 lat, każdy z członków zespołu prezentuje ten sam poziom, co w latach 90-tych. Głos Skin brzmi cudownie, wokalistka ma power, charyzmę i nieprzeciętny styl, którzy fani kochają. Ma też zawsze świetny kontakt z publiką. Dają radę w 100%, a przed nimi do końca kwietnia ponad 30 koncertów w Europie. Podsumowując…był to jeden z lepszych koncertów (a byłam na wielu koncertach topowych grup światowego formatu) i mimo, że autor narzeka, że taki był przewidywalny, to poszłabym na niego jeszcze kilka razy z rzędu. Amen.
Przecież każda recenzja czy relacja to zawsze subiektywna opinia autora 🙂 I nigdzie nie stwierdziłem, że to był zły koncert, wręcz przeciwnie. I jak najbardziej wspomniałem o bardzo dobrej formie Skin i reszty muzyków. Mam wrażenie, ze skupiła się Pani jedynie na tej „przewidywalności” a reszta tekstu została już pominięta 🙂 Pozdrawiam serdecznie.