24 października 2022 roku w warszawskiej hali EXPO XXI wystąpiła grupa Sigur Rós i pomimo faktu, że od wydania „Kveikur”, ich ostatniej pełnoprawnej płyty, minęło ponad 9 lat, zespół przyciągnął naprawdę sporą grupę fanów. Kolejka do wejścia była na tyle duża, że zaplanowany wstępnie na 20:00 start koncertu przesunął się o prawie 25 minut.
Hala wypełniała się powoli, a oczekiwaniu na pojawienie się zespołu towarzyszyła ambientowa muzyka i delikatnie zadymienie spowijające skąpaną w półmroku scenę. Z tyłu usytuowano ogromny telebim, a po bokach co kilka metrów rozciągnięto pionowe druty (lub sznurki), tworząc wydzieloną, zamkniętą z trzech stron przestrzeń. Całość dopełniały lampki rozmieszczone w różnych punktach. Dopiero, gdy z głośników popłynęły pierwsze dźwięki koncertu i lampy zapłonęły czerwonym intensywnym światłem dopełniającym niezwykle klimatyczne wizualizacje, poczuliśmy moc tej tylko na pozór prostej oprawy, która jak się okazało była perfekcyjnym dopełnieniem warstwy muzycznej. Wszak mało który zespół potrafi budować taki klimat, jak Sigur Rós. Podczas ich koncertów wprost czuć ogromne przestrzenie przywodzące na myśl ich rodzinną Islandię. Skąpane we mgle, pokryte lodem samotne rubieże położonej na południe od koła podbiegunowego wyspy.
Organizator nie przewidział żadnego supportu, za to sam występ Sigur Rós był podzielony na dwie części. Na drukowanej setliście opisanej jako Akt 1 i Akt 2. uważny obserwator zapewne dostrzegł pewną analogię do trzeciej studyjnej płyty „()”, obchodzącej w tym roku swoje 20-lecie. Ta klasyczna i dla wielu kultowa pozycja z dyskografii Sigur Rós, składa się z 8 kompozycji rozdzielonych w połowie 36 sekundową przerwą (na koncercie w sumie usłyszeliśmy 6 z nich plus 1 b-side). Podobna konstrukcja koncertu na pewno była swoistym hołdem dla tego krążka. Jónsi wraz z zespołem rozpoczęli występ właśnie od pierwszych trzech utworów z „()”. Muzycy co chwilę przemieszczali się po scenie, w bardziej kameralnych kompozycjach gromadzili się gdzieś z boku, co dało niesamowity, wręcz intymny wydźwięk kompozycji numer 2 i 3. Trzy pierwsze utwory, zaśpiewane w stworzony na potrzeby albumu języku Vonlenska (nadziei) przeszły w 10-minutowy epicki „Svefn-g-englar”. Publiczność od samego początku rozpoznała melodię i nagrodziła zespół gromkimi brawami. Kolejny wykonany w Warszawie utwór, to prawdziwa ciekawostka. „Rafmagnið búið” jest rozbudowanym instrumentalnym intrem do „Ný batterí” z płyty „Ágætis byrjun” i pojawił się tylko na singlu. Sigur Rós nie wykonywali go wcześniej na żywo, zadebiutował dopiero na tegorocznej trasie. Kompozycja przepięknie budowała napięcie, między innymi dzięki instrumentom dętym, a następnie płynnie przeszła we wspominane wcześniej monumentalne „Ný batterí”. Bardzo mocnym elementem oprawy wizualnej koncertu było oświetlenie. W zależności od nastroju utworu scena była zalana w błękitach, czerwieniach i całej gamie kolorów dobranych idealnie do tego, co aktualnie działo się na niej. Co jakiś czas muzyce towarzyszyły jaskrawe rozbłyski lamp, które w połączeniu z oświetleniem i wizualizacjami tworzyły niesamowite wrażenie.
W pierwszym Akcie, mogliśmy usłyszeć na żywo nową kompozycję „Gold 2”. Miejmy nadzieje, że będzie ona zwiastunem tak długo wyczekiwanego ósmego krążka, a nie tylko pojedynczym singlem. Prawie na sam koniec części pierwszej, wybrzmiał siódmy w kolejności utwór z „()”- „Dauðalagið”, czyli Pieśń Śmierci . Kompozycje z tego albumu początkowo nie miały swoich nazw i były ponumerowane od 1 do 8, dopiero później zespół udostępnił w Internecie ich alternatywne tytuły. Pod koniec kilkunastominutowej wersji utworu, zespół wdał się w swoistą grę z publicznością. Gdy muzyka zaczynała cichnąć i powoli przechodziła w brawa zebranych ludzi, zespół zastygał w bezruchu i wyczekiwał odpowiedni moment, by ponownie wrócić do grania, za każdym razem coraz głośniej i mocniej. Akt 1 zakończył się utworem Smáskifa, pochodzącym z wersji deluxe albumu „() i pierwotnie ze strony „b” singla promującego „VAKA”, którym zespół otworzył koncert, tym samym spinając całość swoistą klamrą. Wyciszającej kompozycji towarzyszyła klimatyczna animacja, przedstawiająca siedzące na drucie ptaki, po chwili odlatujące gdzieś w dal.
Przerwa między Aktami pozwoliła wyciągnąć pewne refleksje na temat miejsca koncertu i jego akustyki. Po niechlubnym z kilku powodów (w tym fatalnego nagłośnienia) koncercie Placebo , który odbył się kilka dni wcześniej w tym samym kompleksie, wiele osób zastanawiało się czy hala EXPO XXII udźwignie ciężar i charakter post rockowej muzyki z Islandii. Paradoksalnie, wszystkie pogłosy i echa odbijające się od blachy pokrywającej sufit i ściany tylko pomagały w odbiorze muzyki. Sigur Rós w szczególności na swoich pierwszych płytach, brzmiał niezwykle surowo i podobne ambientowe brzmienie towarzyszyło części pierwszej ich warszawskiego występu (wszak poza jednym nowym utworem wszystkie pozostałe kompozycje pochodziły z okresu 1999 – 2003) . Przy nieco cichszych utworach, elementy konstrukcji hali wpadały w rezonans, co dla jednych mogło być przeszkadzające, ale z drugiej strony nadawało całości dziwnie niepokojący klimat. Mój pierwszy koncert Sigur Rós widziałem przy okazji festiwalu Sacrum Profanum, gdzie zespół zagrał w hali Ocynowni Arcelor Mittal. Ani jedna, ani druga lokalizacja nie zostały zaprojektowane do koncertów, ale mimo to dla tego typu muzyki obie sprawdziły się zaskakująco dobrze.
Akt drugi był zdominowany przez kompozycje z albumu „Takk…”. W sumie wybrzmiało ich 4 : przebojowe „Glósóli”, „Sæglópur” i zagrane jeden po drugim w kolejności, jak na płycie „Gong” i „Andvari”. Przez większość czasu, tempo i wydźwięk drugiej części koncertu były zupełnie inne od aktu pierwszego, zdecydowanie dużo bardziej piosenkowe. Ale zdarzały się też momenty, kiedy zespół brzmiał niemalże industrialnie i zaskakująco ciężko, jak na przykład w utworze numer 6 z płyty „()” nazywany również „E-BOW”. Jónsi dał wtedy prawdziwy popis gry smyczkiem na gitarze, stylu będącym jego znakiem rozpoznawczym. Dwa z trzech utworów zamykających wydarzenie pochodziły z nowszych płyt formacji. Mowa oczywiście o „Festival”, który po refleksyjnej pierwszej połowie przechodni w jedną z najbardziej euforycznych kompozycji jakie stworzył Sigór Ros oraz tytułowym utworze z ostatniego albumu „Kveikur”. Punktem kulminacyjnym wieczoru był przepięknie narastający „Popplagið”, które jednocześnie kończył płytę „()” .
Sigur Rós wystąpili w skłądzie Jón Þór „Jónsi” Birgisson, Georg „Goggi” Hólm oraz powracający po blisko 10 letniej przerwie Kjartan „Kjarri” Sveinsson. Na aktualnej trasie towarzyszy im też perkustia Ólafur Björn „Óbó” Ólafsson. Jedyne słowa jakie wypowiedział Jónsi do mikrofonu w stronę publiczność, były po Islandzku i były to najładniejsze i najbardziej szczere podziękowania które dane mi było usłyszeć od dłuższego czasu. Ten moment idealnie korespondował z resztą koncertu, bo pomimo faktu, że mało kto zna rodzimy język zespołu, to muzyka jaką wykonują jest tak bardzo plastyczna, że słuchając jej w skupieniu, doskonale wiemy co do powiedzenia mają artyści. Koncert skończył się kilka minut przed godzina 23:00 i obserwując reakcje publiczności trudno było znaleźć kogoś niezadowolonego. Ja osobiście występ zespołu z Reykjavíku mogę zaliczyć do jednego z bardziej udanych tej jesieni i z niecierpliwością czekam na potencjalną trasę w 2023 roku.
Grzegorz Bohosiewicz
Setlista :
AKT 1:
1. Untitled #1 – Vaka
2. Untitled #2 – Fyrsta
3. Untitled #3 – Samskeyti
4. Svefn-g-englar
5. Rafmagnið búið
6. Ný batterí
7. Gold 2
8. Untitled #7 – Dauðalagið
9. Smáskifa
AKT 2:
10. Glósóli
11. Untitled #6 – E-Bow
12. Sæglópur
13. Gong
14. Andvari
15. Festival
16. Kveikur
17. Untitled #8 – Popplagið
Avalon (zagrane z taśmy)
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1