IKS

SICK SAINTS – „Out of the Night” [Recenzja], wyd. Mighty Mike Productions

sick-saints-recenzja

Jeśli podobnie jak ja macie słabość do glam metalowych, cukierkowych i lekko pudrowanych zespołów z końca lat 80-tych z minimalną domieszką nostalgii i brzmienia zaczerpniętego również z początku lat 00′ – to zostańcie ze mną. Wyciągnijcie z szafki lakier do włosów i ciasne gatki bo SICK SAINTS przypomną wam szaleństwo tamtych lat z MTV w stylu glam metalu! A może raczej jak sami panowie określają grany przez siebie gatunek – „brutal glam”? Osobiście uważam nazwę za bardzo trafną, bo mamy do czynienia z muzyką o wiele bardziej agresywną niż przeciętny White Snake.

Dobrze, ale zaczniemy od początku: SICK SAINTS to kapela, która swoją działalność rozpoczęła w 2020, by na przekór wszystkim trudnościom wyklarować się w następnych latach w składzie: The Snake (wokal), Sick M (gitara basowa), St. Tommy (perkusja) Mighty Mike (gitara). Pasja do muzyki i samozaparcie sprawiły, iż zespół przetrwał ciężkie czasy pandemii i grając swoją ciekawą mieszankę muzycznych inspiracji wydali niedawno na świat swój debiut, czyli „Out of the Night”. Z czytanych wypowiedzi i wywiadów z muzykami, naprawdę czuć ich miłość oraz zaangażowanie w muzykę jak i sam projekt. Warto również zaznaczyć, że w tym roku zespół opuścił Mateusz „The Snake” Żywicki, osobiście bardzo jestem ciekaw kto i w jaki sposób go zastąpi bo w chwili pisania tej recenzji nie ma takiej informacji. Prawdopodobnie był/jest to jedyny materiał z nim na wokalu.

 

zdj. A. Miękina

 

Zdaję sobie sprawę, że obecnie nie ma już wielu sympatyków takowego grania, jednak mogę sie mylić i może na to wskazywać choćby rosnąca popularność chłopaków z SICK SAINTS, uznanych przez wiele osób za najlepszy zespół supportujący Nocnego Kochanka.

„Out of the Night” jest albumem przemyślanym i świetnie zrealizowanym pod względem instrumentalnym i produkcyjnym, tutaj wszystko jest na najwyższym poziomie, jedyne co czasem mi nie klika w 100% to wokal, któremu miejscami brakuje energii, poza tym naprawdę nie ma się do czego przyczepić! Riffy są niezwykle infekcyjne, a kompozycje bardzo zapamiętywalne, już od pierwszych dźwięków „Out of the Night” oraz „I Don’t Give a F**K” czuć ten agresywniejszy glam metal. Owszem nie unikniemy pewnych przaśnych melodii jak w „Rock It Out”, ale taki urok tej muzyki, choć muszę też zaznaczyć, że to moim zdaniem najsłabszy numer na płycie.

 

 

Całość zamyka się w ośmiu numerach, których idealna długość utrwala jedynie dobrą zabawę. Oprócz wspomnianego wcześniej „Rock It Out” nie znalazłem kolejnych słabszych momentów. Mamy za to niesamowicie chwytliwy refren w „Happy Again”, czy zadziorność gitar w „The Trial” oraz świetny zamykający krążek kawałek „Walking Away”. Każdy z tych utworów to już dopracowane sztosy, które brzmią wybornie tak z płyty jak i zapewne klawo prezentują się na żywo! Ta muzyka ma w sobie to „coś” co przyciąga i zatrzymuje słuchacza na dłużej – klimat, energię oraz szczerość. No mnie tym kupili.

 

Przy tego typu graniu trzeba trafić do odpowiednich odbiorców, którzy z nostalgią wrócą do czasów młodości i świetności glamu lub też być z innego spectrum nowej młodej krwi, która teraz odkrywa tajniki rock and rolla. Niezależnie do której grupy należysz, osobiście polecam sięgnąć po ten krążek! Ja bawiłem się doskonale i za całokształt dałbym mocne 4,5 przymykając oko na pewne mikro mankamenty, mam jedynie nadzieję, że chłopaki nie zaczną podążać w kierunku festynu, a udoskonalą swoje zadziorne brzmienie z debiutu żebym mógł za następny album przyznać im 5 z plusem!

 

Kamil Tyski (Muzyczne retrospekcje)

 

Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Płytę Out of The Night” zespołu Sick Saints możecie nabyć na ich stronie internetowej  (tutaj)

 

 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz