„Omega to nie koniec, to nowy początek” – tak śpiewa Luxtorpeda w jednym ze swoich najnowszych utworów zawartych na płycie „Omega”. O jakim początku może śpiewać grupa, która istnieje dwanaście lat, a jej członkowie to prawdziwi weterani sceny muzycznej? Aby się tego dowiedzieć i przekonać, czy nowa płyta ma w sobie coś zaskakującego, przeprowadziłem wywiad z wokalistą i założycielem Luxtorpedy, Robertem „Litzą” Friedrichem.
Grzegorz Cyga: Luxtorpeda funkcjonuje już ponad dziesięć lat. Jak z perspektywy czasu oceniacie dotychczasową działalność zespołu?
Robert “Litza” Friedrich: Nie oceniamy jej, bo nie jesteśmy od tego. Po prostu gramy, bo to lubimy i nigdy nie zastanawialiśmy się nad tym.
GC: Czy jest coś, co na przestrzeni lat zmieniło się w funkcjonowaniu zespołu i dzięki czemu można powiedzieć, że dzisiejsza Luxtorpeda to inna Luxtorpeda niż na początku działalności?
RF: Minęło dwanaście lat i wielu rzeczy się razem nauczyliśmy, bo każda płyta jest dla nas pewną przygodą. Jednak prawda jest taka, że znaliśmy się, graliśmy ze sobą i byliśmy przyjaciółmi jeszcze przed powstaniem Luxtorpedy i poznaniem Hansa, więc nie sądzę, aby Luxtorpeda zmieniła jakoś naszą relację, co najwyżej ją umocniła.
GC: Jakie założenia mieliście podczas tworzenia tego albumu?
RF: Od dawna chcieliśmy nagrać płytę, która będzie składanką pieśni bojowych i naszym zdaniem udało się to zrealizować w stu procentach, co nas niezwykle cieszy. „Omega” to nasz ostateczny hołd w stronę naszych muzycznych korzeni pokazujący, że jest nam bliżej do hardcore’owych klimatów niż eksperymentów takich jak „Elektroluxtorpeda”
GC: A co dla Was oznacza zwrot “pieśni bojowe”? Jest to wyłącznie odniesienie do tego, że utwory są krótkie i zwięzłe czy może też symbolizować, że tworzenie płyty to dla Was swoiste oczyszczenie na przykład ze złych emocji?
RF: Na pewno nasze piosenki są jakimś katharsis i rozliczeniem z tym, co w danym momencie przeżywamy, ale oprócz tego zauważyliśmy, że to, co zdarzyło się przez ostatnie dwa lata ma pewien potencjał, który musi znaleźć swoje ujście w mocniejszym graniu. Dlatego założenie, iż “Omega” będzie odwoływać się do sposobu tworzenia w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku miało być odzwierciedlone także w brzmieniu, estetyce i sposobie dobierania harmonii. Musieliśmy jedynie dopasować nasz sposób pisania tekstów, bo te często powstają na bazie wielogodzinnych rozmów, wzajemnych dysput i sprzeczek, więc oprócz zebrania pomysłów i spisania ich na papierze musieliśmy je skracać, aby się zmieściły w tym krótkim czasie.
GC: Obecnie nie tylko nagrywacie płyty, ale i produkujecie je we własnym studiu nagraniowym OkoLitza. Czy z tego powodu pozwalacie sobie na pewną spontaniczność podczas produkcji czy każdy szczegół jest zaplanowany, oparty na schemacie, przez co możecie szybciej nagrywać i wydawać płyty jeszcze bardziej regularnie?
RF: Posiadanie własnego studia nagraniowego to komfort, który pozwala nam na improwizacje. Dlatego większość tych piosenek została zagrana i zarejestrowana za pierwszym razem. Obraliśmy pewien kierunek i wiedzieliśmy, że w tym przypadku nie ma miejsca na kalkulację czy analizę każdego dźwięku.Ogrywanie ich w studiu na potrzeby przygotowań do trasy pokazało nam, że to są numery, które mają przeznaczenie koncertowe, czyli pełnię swoich możliwości pokażą dopiero, kiedy zostaną zagrane na żywo. Jednak nie wykluczam, że być może następną płytę nie pojedziemy gdzieś nagrywać, aby było po prostu inaczej. W moim odczuciu nagranie dwóch albumów w jednym miejscu to wystarczająco dużo, później człowiek zaczyna szukać inspiracji, innego powietrza, więc w naszym przypadku własne studio nie wpływa na cykl wydawniczy. Sami się o tym przekonaliśmy, gdy otrzymaliśmy miks od Michała Wasyla, który zajmował się dwoma ostatnimi płytami, ponieważ uznaliśmy, że teraz potrzebujemy surowego brzmienia, które mieliśmy, kiedy pracowałem nad debiutem z Jakubem Biegajem. Dlatego zrezygnowaliśmy z miksu bogatego we współczesne, cyfrowe efekty i zrealizowaliśmy go ponownie, wykorzystując stary, analogowy sprzęt. Co ciekawe, „Omega” jest pierwszą płytą, której mastering został wykonany w Polsce, a dokładnie w białostockim Hertz Studio. To była dobra decyzja, bo nie tylko osoby tam pracujące mają ogromne doświadczenie z ciężkim graniem, ale również doskonale wiedziały co zrobić, aby nie zepsuć naszego miksu i nie stworzyć kompresji, która całkowicie zmieniłaby brzmienie tego, co gramy.
GC: Dlaczego album nosi nazwę „Omega”?
RF: Dlatego, że przypadkowo zauważyliśmy, że dwie dwójki skierowanie do siebie tworzą symbol omegi, a początkowo myśleliśmy, że z tego połączenia powstanie tylko serce. Z racji, że jestem po szkole elektro-mechanicznej to dla mnie omega zawsze kojarzyła się z ruchem oporu, bo kiedy ja do niej uczęszczałem to się nosiło oporniki w klapach czy też rezystory, a symbolem rezystancji jest właśnie znak jednostki Om, który jednocześnie jest znakiem Omegi.
GC: A czy nadanie albumowi tytułu Omega oznacza, iż uznajecie najnowszy album za swoje najdoskonalsze dzieło?
RF: Myślę, że nie, ponieważ w takim znaczeniu filozoficznym Omega jest zwieńczeniem wszystkiego, absolutnym finałem. Znacznie bliższe nam jest znaczenie socjologiczne, czyli “najmniej istotna osoba w społeczeństwie”, ponieważ w naszej twórczości często się odnosimy do osób słabszych, które w społeczeństwie nie mają takiego znaczenia jak osoby alfa, czyli dominujące. Śpiewaliśmy już o tym na płycie “Robaki” i “Omega” jest niejako kontynuacją zawartych tam myśli, tylko podana w bardziej zawiły sposób.
GC: Właśnie słuchając „Omegi” miałem wrażenie, że tym razem nagraliście płytę, która może nie obfitować w tak uniwersalne treści, jakimi mogą poszczycić się poprzednie wydawnictwa, o czym świadczy wykorzystanie języka niemieckiego w piosence “Rauchen”. Dlatego chciałbym zapytać czy ten album miał być bardziej osobisty i do kogo jest skierowany ten krążek?
RF: Jak zawsze, do słuchaczy. W naszych piosenkach śpiewamy o tym, co zaobserwowaliśmy, lecz są to tematy uniwersalne. Zwłaszcza wspomniany “Rauchen” ma dość szerokie znaczenie. Można go odczytywać chociażby jako zamiłowanie Niemiec do palenia, bo wyrażenie “Rauchen kann tödlich sein” często się pojawia na niemieckich papierosach, a oznacza oczywiście, że palenie może spowodować śmierć. Jednak ten tekst jest o szeroko pojętym moralizmie, z którym wszyscy się spotykamy i to dość często ze strony innych, którzy mówią do nas “Nie pal”, “Nie pij” czy “Nie wyrażaj się tak”. Nie pierwszy raz poruszamy ten temat, bo już na poprzedniej płycie utwór “Bonędza City” mówił o tym, że w mediach społecznościowych często zwykli ludzie muszą stawić czoła samozwańczym znawcom, którzy próbują wmówić innym, że wiedzą lepiej, co jest wręcz śmieszne. Tymczasem stwierdzenie, że się czegoś nie wie jest bardzo wyzwalające.
GC: Czy teksty zostały napisane według jakiegoś motywu przewodniego czy nie są ze sobą ściśle powiązane?
RF: Pisząc teksty zawsze staramy się pisać o tym samym. Jednak prawda jest taka, że przez te dwa lata, ludzie przestali samemu wyciągać wnioski i zaczęli szukać gotowych definicji w sieci, tak jakby nie mieli tego komfortu, żeby przemyśleć sprawę i wyrobić sobie własne zdanie. Przed pandemią wielu słuchaczy potrafiło bez trudu połączyć fakty i odgadnąć, o czym jest tekst, a teraz w dobie podziałów oraz braku refleksji niektórzy tego nie potrafią i tworzą odmienne interpretacje.
GC: Czyli nowe utwory takie jak “Podkute kto pyta” nie są powiązane z kontrowersjami, jakie wzbudził Wasz zeszłoroczny występ w jednej ze stacji radiowych i zeszłorocznym zawieszeniem zespołowego Facebooka i nie należy je traktować jako formy odreagowania tego?
RF: Nie, ponieważ nie miało to na mnie żadnego wpływu. Jestem osobą, która poszukuje prawdy i dla mnie kamieniem węgielnym, na którym staram się budować jest Bóg, który się objawił. Ludzie, którzy pokładają nadzieję we frakcjach politycznych, stacjach radiowych i ogólnie dzielą się z byle powodu nie mają wyrobionego własnego światopoglądu i najczęściej są to osoby młode. Sam pamiętam jak mając czternaście czy piętnaście lat potrafiłem w podstawówce bić tych, którzy słuchali Lady Pank i Republiki, podczas gdy wraz z kolegami słuchałem Dezertera. Myślę, że bardzo znamienne jest to, że społeczność dzisiejszych dwudziestolatków, trzydziestolatków, a nawet pięćdziesięciolatków została zdegradowana do poziomu nastolatków, a dzisiejsza sztuka czy kinematografia mają za zadanie umniejszać rolę człowieka, by ten przestał myśleć i zachowywał się jak dziecko na szkolnym boisku, podczas dużej przerwy i czuł się bezkarny. A moim zdaniem miarą dojrzałości człowieka jest branie odpowiedzialności za to, co się mówi i robi. Ponadto w każdym zespole, w którym występuję bądź występowałem słuchacz był i jest traktowany poważnie, nawet jeśli w Acid Drinkers zdarzało nam się żartować. Zatem jeżeli ktoś się kłóci z powodu radia lub nie rozumie przekazywanych treści to znaczy, że dzieli nas bardzo duża różnica pokoleniowa, bo dla mnie co innego jest ważne niż dla współczesnych młodych ludzi. Co do Facebooka, to usunęliśmy go, bo kochamy korzystać z różnych narzędzi jak media społecznościowe, pieniądze czy gitary, lecz nie chcemy by rządziły nami, bo wówczas rodzi się idolatria, która doprowadza do degradacji człowieka. Sam pozbyłem się prywatnego konta dziewięć lat temu, bo kiedy popatrzyłem na te internetowe wojenki to zacząłem źle myśleć o innych, co jest całkowitym przeciwieństwem mojego nastawienia. Na szczęście mamy tę możliwość wycofania się, gdy coś nam nie pasuje. Dlatego kiedy zauważyliśmy, że algorytm potrafi przycinać nam zasięgi do dwóch-trzech procent czy blokować, bo wstawiliśmy utwór “44 dni”, który opowiada o dzieciach nienarodzonych to z uwagi na to, że nasz zespół jest niezależny i chce taki pozostać, odcięcie się od mediów społecznościowych było niesamowicie łatwą decyzją. Natomiast “Podkute kto pyta” traktuje o rzeczach, na które nie mamy wpływu. Podsumowując krótko, to co miało być naszym miejscem spotkań stało się jak zwykle narzędziem w rękach decydentów, którzy potrafią tylko dzielić ludzi, by potem nimi rządzić. My nie chcemy być ofiarami ich manipulacji, a zauważyłem, że w przestrzeni artystycznej zespoły potrafią wyrzucić z setlisty jakiś numer tylko dlatego, że pojawiło się kilka negatywnych komentarzy i to mnie przeraża.
GC: Gdy wycofaliście się z mediów społecznościowych to stworzyliście własną aplikację, aby najbardziej oddani słuchacze, będący członkami waszego forum mieli dostęp do bieżących informacji. Mieliście obawy, że ten krok może utrudnić wam dotarcie do potencjalnie nowych odbiorców, którzy mogli nie mieć styczności z Luxtorpedą lub podzieli was z dotychczasowymi słuchaczami?
RF: Nie, ponieważ na LuxForum od lat jest aktywnych parę osób, natomiast aplikację ściągnęło ponad siedem tysięcy ludzi – to jest różnica. Ci, którzy byli na Facebooku i chcieli od nas jakichś informacji to mają je w aplikacji, a środowisko forum przeniosło się na koncerty, co sprawiło, że mam kontakt osobisty z forumowiczami, którzy są moimi rówieśnikami. Co więcej, jeden z nich jest autorem książki o Luxtorpedzie wydanej z okazji jubileuszu. Jest to o tyle wyjątkowe, że pozwoliło jemu, a także nam spojrzeć na zespół zupełnie z innej strony. Sam jeszcze nie zapoznałem się z efektem końcowym, ale już wiem, co będę czytał na wakacjach przez kilka wieczorów.
GC: Czy pisząc teksty przelewacie na nie wyłącznie swoje emocje i przeżycia czy też macie poczucie odpowiedzialności za swoich słuchaczy i zastanawiacie się co chcieliby usłyszeć, z czym mogliby się utożsamić?
RF: Na pewno czujemy odpowiedzialność za to, co piszemy, żeby to skłaniało ludzi do myślenia, w końcu na naszych słuchaczy składają się już co najmniej trzy pokolenia. Jednak przede wszystkim piszemy i śpiewamy o nas samych. Jednak nie ma co ukrywać – czasami to, co śpiewamy jest w kontrze do poprawności politycznej i panujących trendów, które są wszechobecne i wpływają na to, jak ludzie myślą. To z kolei nie pozwala traktować naszej twórczości jak muzyki do windy, czyli takiej, która pełni funkcję tła dla jakiejś czynności. Aby słuchać naszych płyt słuchacz musi się zatrzymać i wgłębić w temat, dla którego inspiracją jest życie codzienne.
GC: Czy nadal w tworzenie utworów zaangażowany jest cały zespół czy może tym razem pomysły na piosenki z „Omegi” powstały w głowie jednej osoby?
RF: Sam pomysł, który ktoś przynosi jest tylko zawleczką od granatu. Fakt, obrany kierunek na “Omedze” i zarysy piosenek były owocem współpracy mojej z perkusistą, Tomaszem “Krzyżykiem” Krzyżaniakiem, lecz potem to cały zespół miał i ma wpływ na to, jaki jest efekt finalny. Nie tylko charakter kompozycji ma wpływ na brzmienie i jakość utworu, ale także wykonanie. Dlatego co by Luxtorpeda nie zagrała zawsze zabrzmi tak samo, bo tworzą ją konkretni ludzie. Z tego powodu na każdej płycie jest napisane, że autorami utworów i tekstów jest Luxtorpeda, a nie jej pojedynczy członek.
GC: Czy otwartość na prezentowanie swoich pomysłów, twórcze wyrażenie siebie, pomogła wam w wytrwaniu dziesięciu lat w niezmiennym składzie?
RF: Myślę, że tworzenie muzyki jest sumą różnych kompromisów, bo nie zawsze jest tak jakby chciał któryś z nas, ale uczymy się siebie nawzajem i mamy zaufanie do siebie. Gdy jeden z nas coś robi, a reszta nie jest pewna to często mówię “Zaufajcie, zobaczymy jak to na końcu wyjdzie” i potem razem stwierdzamy czy coś ma sens czy nie, nawet jeśli niekoniecznie nam się podoba. Dla przykładu, kiedyś miałem problem z utworem “Autystyczny”, bo wydawał mi się za wesoły i gdyby nie to, że mieliśmy mało materiału na pierwszą płytę to nigdy bym go na niej nie umieścił. Jednak po pewnym czasie go zrozumiałem, przeprosiłem się z nim, a nawet polubiłem.
GC: W ostatnim czasie mieliście kilkuletnią przerwę wydawniczą, a teraz ponownie wydajecie płyty raz na rok tudzież raz na dwa lata. Co sprawiło, że wróciliście do tego cyklu i jak wpływa on na waszą kreatywność?
RF: Chyba to, że nie planujemy nagrywania płyty, po prostu przychodzi czas, w którym czujemy, że trzeba to zrobić i to robimy. Jedynie drugi album powstał szybko, bo pierwszy miał dziewięć utworów, a żeby grać koncerty to musieliśmy mieć więcej materiału. Potem to faktycznie była kwestia posiadania czasu. Po wydaniu “MyWasWyNas” stwierdziliśmy, że nie mamy nowych pomysłów, a także wolnej chwili, by je wymyślić, bo wówczas graliśmy non stop, co przełożyło się na siedemset zagranych koncertów, więc jedyne, o czym marzyliśmy to powrót do domu i pobyt z rodziną. Często nasz basista Krzysztof “Kmieta” Kmiecik zadaje nam pytanie “czy my jesteśmy w stanie coś jeszcze razem zrobić”? To daje mi do zrozumienia, że gdybyśmy mieli wobec siebie jakieś oczekiwania to nastąpiłby paraliż twórczy. Tymczasem my nic nie zakładamy i po prostu przystępujemy do działania. Także czteroletnia przerwa nastąpiła naturalnie.Podobnie było z okresem pandemii i zamknięcia w domach, bo spowodował, że najpierw nagraliśmy “Anno Domini MMXX” by odreagować, a “Omega” musiała powstać, bo po prostu potrzebujemy trochę energetycznego pogo na scenie i pod sceną. Jednak też jej istnienie jest nieco przypadkowe, bo początkowo chcieliśmy nagrać epkę zawierającą trzy utwory, ale gdy zobaczyliśmy jak nam idzie i jak dobrze się przy tym bawimy to w pięć dni powstała reszta albumu. Teraz kiedy gramy próby i koncerty, to tak naprawdę uczymy się tych utworów i poznajemy je od środka. To jest piękno muzyki, bo najpierw słuchasz jej jako odbiorca, a dopiero potem jako twórca analizujesz co wyszło z Twojej głowy oraz palców i próbujesz się tego nauczyć, by na koncertach wiernie to zagrać. Dlatego mimo iż płyta została zarejestrowana w styczniu to tak sumiennie, od początku do końca, przesłuchałem ją dopiero w święta Wielkanocy.
GC: W nawiązaniu do nazwy i profilu portalu chciałbym zapytać czy są jakieś filmy, seriale lub płyty innych artystów, które inspirowały was podczas prac nad „Omegą” i mogłyby pomóc słuchaczom lepiej zrozumieć, co autor miał na myśli lub uzyskać odpowiedni nastrój?
RF: Inspirują nas przede wszystkim nasze brzmienia, a także poszukiwania dźwięków na innym sprzęcie. Dlatego na “Omegę” wpłynął mój wzmacniacz Mesa Boogie z lat osiemdziesiątych, którego pewnego dnia wyciągnąłem z szafy, a także stara gitara BC Rich Warlock. Co ciekawe, kiedyś oddałem ją znajomemu, o czym nie pamiętałem. Na szczęście nie było problemu, by mi ją pożyczył. Gdy zacząłem na niej grać to jej charakter i ogólna budowa sprawiły, że konkretne pomysły same zaczęły do mnie przychodzić, tak na przykład powstał kiedyś riff do “J.U.Z.U.T.N.U.K.U”. Natomiast jeśli miałbym doszukiwać się jakichś innych inspiracji to w drugiej płycie Flapjacka – “Fairplay”, bo “Omega” też jest taka rapcore’owa.
Rozmowę przeprowadził Grzegorz Cyga
Kliknij i obserwuj nasz fanpage bit.ly/Nasz-Facebook1
Kliknij i obserwuj nasz Instagram bit.ly/nasz-instagram1