Choć Richie Kotzen znany jest z wielu projektów (Poison, Mr. Big czy ostatnio The Winery Dogs), to w ostatnich latach zszedł z afisza i zaszył się w cieni. Dzięki temu, stał się jeszcze bardziej płodnym kompozytorem, który raz po raz raczy słuchaczy czymś premierowym. Nie można zapominać także o jego kooperacji z Adrianem Smithem, gitarzystą Iron Maiden. Tym razem przyszła pora na jego kolejną autorską twórczość, która objawiła się za sprawą krążka „Nomad”.
Zapowiadając najnowszą płytę Kotzen wspominał o tym, że chciał stworzyć coś podobnego do dokonań, które ukształtowały go muzycznie. Na „Nomad” otrzymaliśmy osiem premierowych kompozycji, które są bardzo zwarte, a jednocześnie zahaczają o wiele różnorodnych gatunków i inspiracji. Jest soul i funk lat 70., jazz fusion oraz klasyczne rockowe granie.
Kotzen w jednym z wywiadów powiedział również, że zgromadził w swoim telefonie prawie 400 (!) różnych pomysłów na kompozycje. I choć później poddawane są one ostrej selekcji, to świadczy to tylko o tym, że jest świadomym twórcą, a jednocześnie płodnym artystycznie. Utwory, które finalnie trafiły na płytę, były tak dobre – jak wspomina sam zainteresowany – że wręcz prosiło się o to, aby je zarejestrować. Trzeba przyznać, że okoliczności do nagrywania niejako pojawiły się same. Miało to związek z zawieszeniem działalności przez The Winery Dogs po tym, jak perkusista Mike Portnoy, po ponad dekadzie przerwy, powrócił do Dream Theater.
„Nomad” to bardzo eklektyczna płyta, gdzie wiele gatunków muzycznych przeplata się ze sobą. Co jednak istotne: udało się stworzyć doskonałą mieszankę. Otwierający riff „Cheap Shots” jest utrzymany na przykład w duchu The Rolling Stones. To bardzo dobre wprowadzenie w klimat całości. Kolejny w zestawie „These Doors” również posiada rockowe fundamenty, jednak ja słyszę tutaj trochę zabawy melodią w stylu George’a Bensona. Ten artysta znakomicie odnajdywał się w wielu muzycznych gatunkach, podobnie jak Kotzen. I ten klawinet dawno nie słyszany w rockowym graniu…
Na wyróżnienie na pewno zasługuje utwór tytułowy, który zaczyna się od nieco orientalistycznego riffu. Perkusja lekko jazzuje, a do tego wszystkiego słyszymy mocno wyeksponowany bas. Cuda zaczynają się jednak przy okazji solówki, która ociera się o bebop i pokazuje wirtuozerię gitarzysty. I choć jest to najdłuższa propozycja na tej dość krótkiej płycie, to całość absolutnie nie nudzi, a wręcz od pierwszego odsłuchu przyciąga. To samo tyczy się „This Is A Test” opartego na gitarze akustycznej. Stanowi doskonały przerywnik i moment wytchnienia przed świetnym finałem w postaci „Nihilist”. To właściwie progrockowe granie połączone z jazzową stylistyką i głosową harmonią. Nie powinno dziwić. Kotzen w końcu zaczynał od tego typu muzyki.
Zdawać się by się mogło, że „Nomad” to płyta bez wad, jednak słabszymi jej punktami są „Insomnia” i „On the Table”. To poprawne utwory, do których jednak nie zamierzam w przyszłości wracać.
„Nomad” to nie jest krążek dla klasycznych rockowych ortodoksyjnych fanów. W nieco ponad dwóch kwadransach zawarta została cała masa różnych gatunków i za to czapki z głów przed Kotzenem. Z pewnością nie jest to też płyta, która zawojuje wszelakie zestawienia podsumowujące rok 2024. Świadomi słuchacze z pewnością jednak ją docenią. Przyznam szczerze, że chętnie do „Nomad” wracam, choć nie wszystko działa tu perfekcyjnie. Nie zmienia to faktu, że Richie Kotzen udowadnia, że nie ma dla niego żadnych ograniczeń muzycznych. Gość nie daje sobie na stałe przypiąć żadnej łatki. I bardzo dobrze. O to właśnie powinno, przede wszystkim, chodzić w muzyce, a wielu o tym zapomina.
Ocena: 4,5/6
Szymon Pęczalski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: