Czasami przychodzi okres prawdziwego muzycznego zastoju. Dla mnie to czas, gdy w kółko słucham tych samych płyt i nie mogę się przekonać, by odkryć coś nowego albo zagłębić się w jakąś niszę. By z tego wyjść, trzeba się trochę zmusić – na papierze wygląda to banalnie, ale w czasach, gdy jesteśmy bombardowani nowymi wydawnictwami, naprawdę trudno jest podjąć decyzję i ciężko jest na coś się zdecydować. Po miesiącu takiego stanu stwierdziłem: koniec z tym. Zajrzałem na moje ulubione Rate Your Music i nagle zobaczyłem nowy album zespołu Racing Mount Pleasant. To ich druga płyta, zatytułowana po prostu „Racing Mount Pleasant”. Już od pierwszych dźwięków mogę śmiało powiedzieć: ten krążek to najlepsze, co mogło mnie wyciągnąć z muzycznego letargu.
Gatunkowo można ich określić jako twórców dryfujących między art-rockiem, bedroom popem i post-rockiem. Mnie najłatwiej jednak opisać ich jako amerykańską, łagodniejszą i spokojniejszą wersję Black Country, New World z czasów płyty „Ants from Up There” (sprawdźcie utwór „Concorde”). Muzyka w ich wykonaniu płynie jak spokojny strumień – jest niesamowicie delikatna, pełna emocji, a jednocześnie potrafiąca porwać słuchacza nawet w mocniejszych momentach, jak choćby w utworze „Outlast”. Słuchając płyty, byłem oczarowany warstwą instrumentalną i sposobem, w jaki utwory ze sobą współgrają. Całość jest przemyślana, każda piosenka znajduje się dokładnie tam, gdzie powinna.

Album jest różnorodny, znajdziemy tu zarówno długie, rozbudowane kompozycje, jak „Your New Place” czy „Call It Easy”, krótkie skity w rodzaju „Heavy Red” oraz utwory o klasycznej długości, takie jak „You”. Wszystkie są dopracowane, skrupulatnie zaaranżowane i zachowują naturalną spójność całego albumu. To trochę tak, jakby wziąć instrumenty jazzowe i połączyć je z przystępnym, melodyjnym bedroom popem. Efekt jest jednocześnie wyrafinowany i przystępny.
Płyta szybko nabrała dla mnie ogromnego znaczenia emocjonalnego. Może to kwestia wyjścia z muzycznego letargu, ale mam wrażenie, że jest w niej coś jeszcze – subtelna, ulotna nuta, która trafia prosto w estetykę trudną do opisania słowami. Dobrze obrazuje to okładka: dwójka osób trzyma zwierzę na pustej plaży, a w tle widać krajobraz miasta. Całość przypomina mi mniejsze miejscowości w Stanach, szczególnie z rejonu Midwestu, z Michigan, stanu Wielkich Jezior, skąd pochodzą członkowie RMP. Uwielbiam, gdy artyści w swojej muzyce odwołują się do rodzinnych stron, a w tym przypadku właśnie ta nuta zadziałała na mnie niezwykle silnie.
Album trwa 57 minut, więc we współczesnych standardach można powiedzieć, że jest on długo. Pod koniec albumu zacząłem czuć znużenie, jednak wtedy „climax” w postaci utworu „Outlast” sprawił, że od razu zapomniałem o jakiejkolwiek monotonii. Krążek zaskakuje jak najlepsze płyty post-rockowe, nie poprzez nagłe techniczne popisy takie, jak tremolo picking czy perkusyjne blasty, lecz dzięki subtelnym zmianom nastroju i dramaturgię, która przykuwa uwagę. Całość pozostaje spójna, wciągając słuchacza w swój klimat bez żadnego wysiłku.
Nie jestem w stanie opisać, jak bardzo warto sprawdzić ten album! Jego delikatność, emocjonalność i wyrafinowana prostota mnie uwiodły. Jestem pewien, że „Racing Mount Pleasant” trafi do każdego słuchacza indie i alternatywnej muzyki. Nigdy wcześniej nie zetknąłem się z czymś podobnym i, moim zdaniem, to zdecydowanie jedna z najlepszych płyt 2025 roku. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę ich na żywo w Polsce – mam nadzieję, że ten dzień wkrótce nadejdzie.
Mikołaj Narkun
Pamiętajcie, żeby wspierać swoich ulubionych artystów poprzez kupowanie fizycznych nośników, biletów na koncerty oraz gadżetów i koszulek. Debiutancką płytę Racing Mount Pleasant , możecie znaleźć w sklepie Rough Trade Berlin (tutaj).
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: