IKS

Queer | Reż. Luca Guadagnino | Film [Recenzja] Dystr. Gutek Film

A więc trafiliśmy na siebie nawzajem. A może każde z nas równolegle trafiło na siebie samego? Każdy, kto tego doświadczył wie, że to nie banał. Mamy w sobie kurs kolizyjny dwóch kosmosów, a przed nami roztacza się niekończący się korytarz nożyc, których każda para tylko czeka, aż napatoczy się jej nasza więź. To długi dystans, ale damy radę. Wyobraźmy sobie, że to taniec. Odpowiednia synchronizacja ruchów wyznaczy trajektorię łuków dla naszej gwiezdnej wstęgi. Słyszysz muzykę? Daj rękę. Zamknij oczy i się wczuj. Zrobimy to. Muszę tylko wiedzieć, że Ty naprawdę, że Ty na serio… muszę mieć cholerną pewność.

Mimo iż akcja „Queer” dzieje się ¾ wieku temu, film idealnie trafia na swój czas. Nie tylko dlatego, że właśnie żyjemy w epoce seksualno-genderowej detabuizacji, a przede wszystkim dlatego, że właśnie stanęliśmy u progu zatarcia granicy między człowiekiem a maszyną. Coraz częściej mówi się o chipach, dzięki którym będziemy w stanie dokonywać wirtualnych operacji nie z pomocą dotyku, a myśli. Faktem jest również raczkowanie technologii skanowania umysłu, niosącej olbrzymie niebezpieczeństwo i na zawsze zamykającej słodką erę mentalnej intymności, u której schyłku właśnie jesteśmy. Główny bohater rzeczonego dzieła, żywiołowo grany przez Daniela Craiga Lee, bardzo chętnie skorzystałby z możliwości zajrzenia do głowy swojego nieco wycofanego partnera (solidnie oddający tę ambiwalencję Drew Starkey). Protagonista planuje jednak postawić na dużo starsze metody. To gejowski związek, ale nie jest to film o gejach. Powrót Chena Li – projektanta czcionki planszy tytułowej „Tamtych dni, tamtych nocy” to nie przypadek. Jeśli włoskiego reżysera w ogóle obchodzi dyskurs na temat LGBT, to prędzej w kontekście ekscytującej złodziejki zakazanych owoców niż jakimkolwiek innym.

 

Zródło: Materiały prasowe , Gutekfilm.pl

 

W pamiętnym, wybitnym obrazie z Timothée’m Chalamet’em i Armie’m Hammer’em męsko-męski ogień symbolizował potępianą przez ludzi, acz immanentną dlań namiętność. Mimo iż „Queer” leży na ciut niższej półce, również przedstawia wężowe podszepty, wtykając kij w mrowisko współczesnej obyczajowości i stymulując owadzi kolektyw do marketingowej pracy.

Festiwalowym żachnięciom nie było końca, internauci odkopują spod pięćdziesięciu warstw osadów historii polski tytuł literackiego pierwowzoru, a z jednakowo silnym poczuciem obywatelskiego obowiązku druga strona barykady wyciąga z filmografii byłego Jamesa Bonda tytuły, pod którymi grał on już postaci homoseksualne. Wszyscy wiemy, jakie reguły gry obowiązują na tej planszy. Wiemy, że pruderia nie ma tutaj wstępu, a to, co kilka dekad temu podlegałoby cenzurze, tu i teraz jest celebrowane z pełną namacalnością. Budzi to wątpliwości o tyle, że ten słodki, ekranowy soczek zdradza pewien bezpieczny przepis. Justin Kuritzkes przy klawiaturze, Sayombhu Mukdeeprom za kamerą, duet: Trent Reznor-Atticus Ross przy pięciolinii, słowem – kolejny film z firmową pieczątką Luci Guadagniny. Na szczęście jednak takie nazwisko zobowiązuje, a jego posiadacz pilnie ów obowiązek spełnia.

 

 

Autorskie koleiny nie każą jednak cyrkulować wokół tych samych terytoriów. Przenosząc się do spływającego potem, alkoholem i opiatami Meksyku lat 50., oglądamy go przez stare okulary, ale to jednak nowe miejsce.

Ulice gromko tętnią tym, co naówczas cichutko kłębiłoby się w najciemniejszych zakamarkach najrzadziej odwiedzanych piwnic, maszyny do pisania biorą śluby z butelkami i popielniczkami, a użycie makiet podczas realizacji daje wrażenie preparacyjnej plastyczności. Jak ulał pasuje to do kinowej adaptacji prozy Williama Sewarda Burroughsa. Jak pamiętamy bowiem z ekranizacji innej powieści z jego dorobku, „Nagiego Lunchu”, pisanie to stwarzanie, a „Queer” co chwila odsyła do kultowego, psychoaktywnego obrazu Davida Cronenberga za sprawą symboli, dialogowych anegdot czy autobiograficznych wątków pióra jednego z czołowych bitników. Jako że pisarz blisko przyjaźnił się z Kurtem Cobainem, nie mogło zabraknąć kawałków Nirvany w warstwie muzycznej, co jeszcze silniej uwypukla bezczasowość miejsca, do którego Lee usiłuje uciec przed demonami uzależnień. Nietrudno dopatrzyć się w tym prztyczka do dzisiejszej, tamtejszej polityki migracyjnej, ale to interpretacyjna łatwizna.

 

Zródło: Materiały prasowe , Gutekfilm.pl

 

O wiele ważniejszy wydaje się fakt, że obywatel USA trafia do kraju wzdychającego do grzeszków swej dumnej ojczyzny, choć naśladującego ją w chałupniczy sposób. W efekcie tego zamiast whiskey Amerykanin pije ohydną whiskey, a udając się w duchową podróż, na każdym kroku odrywa od pleców stereotyp profana, depczącego brudnymi buciorami zachodniego konsumpcjonizmu świątynie astralnych eksploracji.

„Queer” to Luca Guadagnino równoważący fizyczność metafizyką: koszule ani na chwilę nie odklejają się od spoconych torsów, a pikanterią scen łóżkowych można by ze spokojem obdzielić z dziesięć regularnych, heteroseksualnych filmów erotycznych, ale to nie somatyczne doświadczenie gra tu pierwsze skrzypce. Te partie należą do aktu wzbicia się ponad poziom komórkowej bryły, w której rezydujemy i poszukiwań częstotliwości, na jakiej nadaje i odbiera osoba, z którą dzielimy drogę. Rozciągnięcie tej historii do obowiązującego dziś metrażu kina epickiego, usprawiedliwia jedynie festiwal smakowicie odrealnionych sekwencji, a również zeszłoroczny „Challengers” z tej samej pracowni był pozycją o klasę lepszą, ale lista uwag nie jest długa.

 

Ocena: 4/6

Przemysław Kępiński

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz