Ile było płaczu po ogłoszeniu powrotu Pantery…, że to cover band, że Anselmo byłby w stanie wykopać trupa aby zarobić trochę kasy. Muszę przyznać, iż przed zakupem biletu na krakowski koncert sam byłem pełen obaw, na co się tak właściwie piszę. W szczególności, że Pantera ideologicznie nie zawsze mi pasowała, a incydent z „białym winem” ten biegun przesunął jeszcze dalej (eksces Anselmo miał miejsce dekadę temu i głęboko wierzę, że więcej się nie powtórzy). Koncertową reinkarnację grupy reklamowano hasłem „For The Brothers. For The Fans. For The Legacy”. Dziś po występie Pantery w wypełnionej po brzegi Tauron Arenie, mogę śmiało powiedzieć, że Rex Brown i Phil Anselmo udowodnili, iż to nie tylko puste słowa. Oczywiście prawda zawsze leży gdzieś pośrodku. I nawet jeżeli finansowy aspekt przesądził o powołaniu do życia tego koncertowego tworu, to serce i energia jaką włożyli muzycy w swój występ dla mnie rozwiało większość wątpliwości. I dziś bez mrugnięcia oka mogę powiedzieć, że decyzja o zakupie biletu była słuszna, a co najważniejsze – bawiłem się świetnie!
Dla wielu dzieciaków urodzonych w latach 80-tych, Pantera była jednym z zespołów wprowadzających w świat ciężkiego grania. I mam wrażenie, że dla części publiczność, krakowski koncert był czymś na kształt sentymentalnej podróży do czasów młodości. Metal łączy pokolenia i tego dnia faktycznie tak było. Przy ulicy Lema 7 w Krakowie można było wyłapać praktycznie każdą grupę wiekową, a nawet całe rodziny. Rodziców, którzy katowali „Vulgar display of power” na pirackich kasetach i ich potomstwo którzy znają te utwory już tylko z serwisów streamingowych. I chociaż muszę się przyznać, że dla mnie Pantera nigdy nie była w ścisłej czołówce ulubionych kapel, to mimo wszystko kawałki takie jak „Cowboys from Hell”, czy „Walk” przyczyniły się też do formowania mojej muzycznej świadomości w nastoletnich latach. Tym bardziej cieszę się że zdecydowałem się wybrać na krakowski Koncert, bo tego wieczoru zespół zaprezentował się od jak najlepszej strony!

Pamiętam jak w 2004 roku kolega z licealnej klasy przyniósł informacje o zabójstwie Dimebaga Darrella (wtedy Internet w Polsce zaczynał raczkować, a przepływ informacji był zupełnie inny niż dzisiaj!). Kiedy dowiedzieliśmy się o tragicznych wydarzeniach na koncercie Damageplan w Columbus wiedzieliśmy, że powrót Pantery w takiej formie jaką znaliśmy z lat 90-tych jest niemożliwy. Kolejny cios dla fanów grupy przyszedł w 2018 roku, gdy zmarł drugi z ojców założycieli-perkusista Vinnie Paul. Kto by wtedy pomyślał, że niedługo potem będziemy świadkami jednego z bardziej zaskakujących (ale też kontrowersyjnych) powrotów w historii muzyki.
Phil Anselmo niejednokrotnie sięgał po repertuar grupy do której dołączył jeszcze jako nastolatek i z którą był związany aż do końca jej pierwotnej działalności. W 2021 roku miał nawet pojawić się w krakowskim klubie Studio (jako Philip H. Anselmo & The Illegals) żeby zagrać set Pantery. Niestety pandemia pokrzyżowała plany, ale idea grania repertuaru legendarnej formacji z Teksasu pozostała żywa. I tak w 2022 roku świat obiegła zaskakująca informacja o reaktywacji grupy. Obok Anselmo i Rexa Browna (który jako jedyny obok braci Abbott pojawił się na wszystkich płytach zespołu, także tych glam metalowych, od których zespół oficjalnie się odcina) dołączyli Zakk Wylde i znany z Anthrax – Charlie Benante. W takim składzie grupa zagrała swój pierwszy Polski koncert na Metal Hammer Festival. Polska publiczność nie musiała długo czekać na ich powrót. Pantera po półtora roku od łódzkiego koncertu ponownie zawitała nad Wisłą. Tym razem do krakowskiej Tauron Areny.
Punktualnie o 21:00 kurtyna zasłaniająca scenę okraszona czerwonym logo zespołu opadła, a arenę wypełnił riff otwierającego „A New Level”, który jak walec przetoczył się po zebranej w Tauron Arenie publiczności. Anselmo prywatnie pasjonuje się boksem. Tego wieczoru niczym zawodnik mający stoczyć walkę na ringu, pojawił się na deskach areny. Boso i w szortach (oraz w podkoszulku Child Bite ). Środkową część sceny ozdabiał dywan z logo formacji po którym – niczym na ringu – poruszał się frontman. Anselmo tego wieczora był zarówno w świetnej formie wokalnej, ale też w doskonałym nastroju. Co chwilę zagadywał publiczność, która gromkimi brawami nagradzała każde zdanie wypowiedziane przez niego ze sceny. Setlistę zdominowały kompozycje z uwielbianego przez fanów „Vulgar Display of Power” (5 utworów oraz fragment „Hollow”). Zakk Wylde odgrywający partie Dimebaga, z każdym kolejnym kawałkiem, udowadniał jak świetny gitarzystą jest, a Charlie Benante za swojej perkusji bombardował słuchaczy kanonadą dźwięków, nie dając po sobie poznać 62 lat na karku!

Setlista nieznacznie różniła się od tej jaką grupa zagrała podczas swojej poprzedniej wizyty w 2023 roku. Z listy utworów wyleciało „War Nerve” oraz „Planet Caravan” z repertuaru Black Sabbath (a szkoda, bo to popisowy repertuar Wylde’a). Z nowości pojawił się „Floods” (w nieco zmienionej aranżacji), podczas którego wyświetlono archiwalne zdjęcia i nagrania Vinniego i Dimebaga. Oczywiście można by się przyczepić, że zespół od dwóch lat gra w kółko to samo, ale dla fanów, którzy nie widzieli wcześniej Pantery na żywo (w tym mnie), ten festiwal hitów był w pełni satysfakcjonujący. A takich osób było całkiem sporo, o czym dowiedzieliśmy się po pytaniu Anselmo jakie padło ze sceny.
Krakowska publiczność tego wieczoru usłyszała jeszcze cztery utwory z „Far Beyond Driven” z odśpiewanymi wraz z publicznością „Becoming” i „I’m Broken” na czele. Zanim formacja powróciła na bis, główną część koncertu zamknął ukochane przez fanów „Cowboys From Hell”. Co jakiś czas scenę rozświetlały piekielne płomienie wydobywające się gdzieś za plecami Charliego Benantea, jeszcze mocniej podkreślające klimat kawałka. Krakowscy fani nie musieli długo czegoś na bis. „Fucking Hostile” było pewniakiem, ale drugi bis w postaci „Yesterday Don’t Mean Shit” z albumu „Reinventing the Steel” pojawił się dopiero po raz drugi na tej trasie (pierwszy raz zagrali go 31 stycznia w stolicy Słowenii). Wyraźnie zadowolony zespół zszedł ze sceny chwilę przed 22:30. Niczym koledzy po fachu z Metalliki, Rex garściami rozsypywał gitarowe piórka. Część skłębionych pod sceną fanów wróciła do domu z pamiątką w postaci sygnowanej imieniem basisty kostką. Nie obyło się bez obietnicy powrotu, a biorąc pod uwagę frekwencyjny sukces imprezy i chemię pomiędzy zespołem a fanami, głęboko wierzę, że tak właśnie się stanie!
Jak wspominał Phil Anselmo ze sceny, każda jego wizyta w Polsce, niezależnie z jakim zespołem przyjeżdża, spotyka się z niesamowitym przyjęciem. I tak było też tym razem. Publiczność była dosłownie piątym członkiem zespołu. Na upchanej do granic możliwości płycie areny chyba nie znalazł się nikt komu nie udzieliła się energia emanująca ze sceny. Obserwując koncert z trybun trochę żałowałem, że nie mogę być częścią pulsującego w rytm muzyki tłumu. Moshpity pojawiały się praktycznie w każdej części obiektu, nie tylko przy scenie, ale też w tylnej części areny. I co ciekawe, z trudem było zauważyć filmujących fanów. Może to kwestia obawy o roztrzaskanie telefonu, ale ja głęboko wierzę, że publiczności udzielił się duch lat 90, gdzie zamiast smartfonów w powietrze unosiło się pięści.
Na uwagę zasługują również formacje które wystąpiły przed gwiazdą wieczoru. Wieczór otworzyli pochodzący z Detroit Child Bite (w koszulce których wystąpił Anselmo). Trzydziestominutowy set, pełen punkowego szaleństwa i metalowego ciężaru godnie rozpoczął wieczór. Co ciekawe, zespół dołączył do Pantery podczas utworu „Walk”, by wspólnie odśpiewać kultowy fragment „Respect, walk, what did you say?”. Szkoda, że na krakowskim występie zabrakło coveru „Wish” z reprtuaru Nine Inch Nails, który pojawił się na wcześniejszych koncertach na trasie.
Zaraz po Child Bite scenę opanowało znane i lubiane Power Trip. Formacja musi doskonale czuć się w Krakowie, ze swoich pięciu wizyt w naszym kraju, aż trzy miały miejsce właśnie w grodzie Kraka (zagrali jako support przed Napalm Death w 2017 oraz na krakowskiej edycji Mystic Festival w 2019).
Formacja powstała niczym feniks z popiołów po tragicznej śmierci wokalisty Rileya Galea, który w 2020 zmarł z powodu przedawkowania fentanylu. Power Trip to jeden z moich ulubionych „świeżych” zespołów grających thrash. Koncert rozpoczął się od trzęsienia ziemi w postaci dwóch fenomenalnych utworów -„Soul Sacrifice” oraz „Executioner’s Tax (Swing of the Axe)”, a potem napięcie już tylko rosło. Podczas występu nie zabrakło ściany śmierci oraz szalonego pogo, w których publiczność mogła dogrzać się przed występem gwiazdy wieczoru. Setlista Power Trip obejmowała osiem utworów, a zamykał ją „Manifest Decimation” z debiutu wydanego w 2013 roku (jak ten czas szybko leci!). Aż chce się powiedzieć, że popełniłem faux pas sugerując że są młodziakami.
Niezła akustyka (na sektorze), oddana i dająca z siebie wszystko publiczność, dobrze dobrane suporty oraz festiwal hitów jakie zaserwowała Pantera sprawił, że dla mnie ten wieczór zdecydowanie należy zaliczyć do udanych. Pozostaje poczekać czy wcześniej wspominana obietnica powrotu okaże się prawdą. A to, że część słuchaczy dalej będzie rozwodzić się nad tym czy to jeszcze Pantera czy już cover band chyba należy „wliczyć w koszty”. Dla mnie nie ma to znaczenia, bo lepiej „taka” Pantera niż żadna!
Grzegorz Bohosiewicz
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: