IKS

Off Festival 2025 (część 2)| 03.08.2025, Katowice [Relacja]

OFF-czesc-2-relacja

Uwaga: to druga część naszej relacji z Off Festival 2026 , jeżeli chcesz zacząć czytać od początku kliknij tutaj 

 

Niedziela (03.08.25) – Dzień 3

 

Festiwalowa niedziela przywitała nas ogromnymi kałużami i obecnym w każdym zakamarku błotem. Dzień rozpocząłem od koncertu katowickiej formacji Ciśnienie, którzy zmiażdżyli mnie swoim monumentalnym post rockiem z jazzowym pierwiastkiem. Mam wrażenie, że mógł to być najgłośniejszy koncert na Offie od czasów My Bloody Valentine, a dźwięki saksofonu i skrzypiec jeszcze kilka chwil po jego zakończeniu rezonowały w mojej głowie (mimo, że słuchałem w zatyczkach! A to już o czymś świadczy).

Znacznie spokojniej było na koncercie Seun Kuti & Egypt 80. Syn pioniera afrobeatu Fela Kuti, chyba lubi grać na Górnym Śląsku. Od jego występu w Gliwicach (w roli suportu Lennyego Kravitza) minęło zaledwie pięć miesięcy. Było czuć, że w ten ponury błotnisty dzień, publiczność Offa potrzebowała dawki pozytywnej energii płynącej ze sceny. Sekcja dęta i złożone partie perkusyjne rozbujały zebraną pod sceną leśną publiczność i na chwilę pozwoliły zapomnieć o wszechotaczających kałużach. Seun wraz ze swoim zespołem nie omieszkał oddać hołdu swojemu ojcu, wykonując utwór „Everything Scatter” z jego repertuaru. Trudno uwierzyć, że ta kompozycja powstała dokładnie 50 lat temu, a dalej brzmi niezwykle świeżo.

 

Seun Kuti & Egypt 80
Żródło : Off Festival – materiały prasowe , foto. M. Murawski

 

Czy umieszczenie tych kilku najgorętszych nazw z plakatu na Scenie Trójki było decyzją programową, czy może wolą artystów, a może stało za tym coś innego… tego nie wiem. Ale jedno jest pewne. Jeżeli chciało się z bliska zobaczyć występy artystów, takich jak Have a Nice Life, Geordie Greep czy MJ Lenderman trzeba było przyjść dużo wcześniej.

Końcówkę występu Seun Kuti & Egypt 80 poświęcałem z ogromnym żalem, ale Mark Jacob Lenderman był priorytetem nie tylko dla mnie. Lenderman ma zaledwie 26 lat, ale pisze piosenki, których nie powstydziliby się weterani, tacy jak Neil Young czy Jeff Tweddy. Jeżeli ze swoimi przejmującymi tekstami i ogromnym talentem do tworzenia świetnych melodii nie on jest nadzieją rocka, to kto nią jest? Pod względem klimatu i okoliczności był to występ kompletnie inny od tego, jaki miałem przyjemność zobaczyć na początku czerwca w Barcelonie. Zespół grał na pożyczonym sprzęcie, bo ich własny nie dotarł do Katowic, a pomiędzy utworami Mark zdradził, że ostatnio przeżywa gorszy czas. Kapela potrzebował chwili, żeby wpaść w rytm, ale po kilku pierwszych utworach wszystko znalazło się na swoim miejscu. MJ Lenderman festiwalową setlistę oparł na swoim ostatnim krążku „Manning Fireworks”, z którego usłyszeliśmy aż 7 kompozycji, z przejmującym „Joker Lips” i figlarnym „Bark at the moon” na czele. Podobnie, jak w przypadku Have a Nice Life, warto było przyjść wcześniej!

 

W drodze na Alana Sparhawka zahaczyłem o scenę Perlage, gdzie swój występ kończyła hiszpańska diva flamenco Maria Jose Llergo. Było coś zjawiskowego w sposobie, w jaki porusza się po scenie ubrana w czarną długą suknię. Tych kilka chwil, jakie spędziłem z jej muzyką to jedno z bardziej zaskakujących odkryć na tegorocznej edycji. Imponujący głos, prezencja sceniczna i łatwość w łączeniu styli, mogą pomóc Marii w powtórzeniu międzynarodowego sukcesu jaki osiągnęła Rosalía po wydaniu „El mal querer”.  Szkoda, że pogoda nie dopisała, bo artystka zasługiwała na znacznie większą publikę. A może wystarczyło zamienić miejscami występy na scenie Trójki (Lenderman ) i Perlage (Jose Llergo), co byłoby na rękę nie tylko dla wykonawców ale też dla słuchaczy.

 

María José Llergo
Żródło : Off Festival – materiały prasowe , foto. M. Murawski

 

Dla mnie jako fana Low, oglądanie Alana Sparhawka na żywo było niemalże obowiązkiem. Artysta podzielił występ na dwie części. Pierwsza z nich opierała się na płycie „White Roses, My God”. To było coś więcej niż koncert. To szalony rytuał, podczas którego Alan pląsał po scenie w rytm surowych, dusznych bitów. Na scenie towarzyszyli mu syn Cyrus grający na basie i Eric Pollard na perkusji. Początek koncertu zdominowały mocno zniekształcone autotunem wokale i szalone plemienne tańce Alana. Widziałem to zażenowanie na twarzy niektórych osób stojących w tłumie. Muzyka eksperymentalna na scenie eksperymentalnej… no popatrz, popatrz… i to jeszcze na OFFie…no kto by się spodziewał? A tak na serio, był to mocno specyficzny fragment koncertu, dla większości z pewnością trudny w odbiorze, ale kto powiedział, że będzie łatwo? Ostatnie lata też nie były proste dla Alana. Śmierć ukochanej żony i zarazem koleżanki z zespołu Mimi Parker była dla niego ciosem. Wiele osób wskazywało „White Roses, My God” jako formę terapii po stracie. W połowie setu Sparhawk chwycił za gitarę i obrał nowy kurs. W momencie dostaliśmy kompletnie inny zespół i kompletnie inną muzykę. Drugą część show wypełniły kompozycję z wydanej w czerwcu płyty „Alan Sparhawk with Trampled by Turtles”. Była to emocjonalna podróż w świat rocka alternatywnego i folku. I nagle skończyło się marudzenie… Ja jestem jednak zadnia, że powinniśmy docenić występ Alana Sparhawka jako kompletną całość. Wizję, w której wszystko jest powiązane. Początek jest równie ważny jak koniec, a koniec jak początek…

 

Warto wspomnieć, że w czasie, w którym Alan Sparhawk rozdzierał swoją duszę na drobne kawałeczki, na scenie leśnej zagrała formacja Soft Play. Widziałem do czego są zdolni kilka lat temu na Colours of Ostrava (wtedy występowali jeszcze jako Slaves), dlatego jestem w stanie uwierzyć w każde słowo uznania, jakie usłyszałem na temat tego koncertu. Z pewnością było rewelacyjnie, no ale niestety każdy dobry festiwal poznasz po jakości clashy. A ten w niedzielę o 20:25 był naprawdę bolesny. Coś czuję, że „Kobiece pogo” (o tym mówili praktycznie wszyscy znajomi, którzy wybrali Soft Play) to jeden z tych momentów, który na długie lata będzie pojawiał się w opowieściach o Offie 2025.

 

Geordie Greep to koncert, na którym bardzo mi zależało, ale tym razem nie udało mi się dostać do wnętrza namiotu (w końcu musiała nastąpić ta smutna chwila). Występ Brytyjczyka to szalona jazzowo-prog-rockowa karuzela. Geordie swoją muzyką naprawdę w piękny sposób wypełnił próżnie, jaką pozostawiło po sobie jego macierzyste black midi. Wydany w ubiegłym roku album „The New Sound” na żywo wybrzmiał kompletnie inaczej w stosunku do wersji studyjnych. Niestety, stanie pośrodku kałuży z dala od sceny lekko zaburzyło mój odbiór tych wszystkich improwizacji i awangardowych odjazdów. Gdy dreptanie po omacku w błocie zaczęło być uciążliwe, postanowiłem sprawdzić, jak na głównej scenie radzi sobie Pa Salieu. Jak na koncert gościa, który pod koniec zeszłego roku wyszedł z więzienia po blisko 2 latach odsiadki- naprawdę nieźle. Nie spodziewałem się live bandu na scenie, a tu proszę kolejne zaskoczenie. Pa Salieu podobnie, jak na Glastonbury (można obejrzeć tutaj) wystąpił z całym zespołem. Mocna sekcja rytmiczna (bębny i perkusja) potrafiły nieźle rozbujać i stanowiła idealny podkład do rapu Pa Salieu. Do tego czadowa stylówka a’la czarne pantery, która bez wątpienia była kolejnym argumentem za.

 

Geordie Greep
Żródło : Off Festival – materiały prasowe , foto. M. Murawski

 

Chyba każdy, kto jeździ regularnie na Offa, pamięta edycję 2016, kiedy to z programu wyleciało 2 headlinerów. Rok 2025 może nie był aż tak pechowy, ale dosłownie na kilkanaście godzin przed rozpoczęciem festiwalu organizatorzy poinformowali, że Snow Strippers, Nala Sinephro i Iglooghost nie wystąpią na imprezie. Z tego pierwsza dwójka miała zagrać o tej samej porze, co już zaczyna generować realny problem. Off Festival stanął na wysokości zadania i błyskawicznie ogłosił zastępstwo.

Na scenie leśnej (mBank & Visa) zagrał Mechatok, czyli Timur Tokedemir, a w namiocie eksperymentalnym akordeonista Anatole Muster. Ja postanowiłem sprawdzić tego drugiego. Znam osoby, które słysząc o akordeonie dostają spazmów, ale ja mam z tym instrumentem bardzo dobre doświadczenia (polecam sprawdzić Mario Batkovic). Anatole wraz z zespołem (bass i perkusja) zaserwowali bardzo przyzwoite show, które przynajmniej w części zrekompensowało dziurę w line upie po Sinephro. Jednym z ciekawszych momentów było, gdy Szwajcar odpalił na laptopie Dell emulator akordeonu, odwrócił ekran w stronę publiczności i zagrał naprawdę imponującą solówkę. W kwestii jazzu warto dodać, że w tym roku ten gatunek miał swoją własną scenę. Mbank Off Jazz Club to miejsce, gdzie mogliśmy usłyszeć Ninja Episkopat, Kosmonauci, Daltonists, deux lynx, Lumbago, Midi 4, Omasta (z solowym materiałem), wschodzącą gwiazdę, czyli Hanie Derej i Raphaela Roginskiego grającego Johna Coltranea & Langstona Hughesa.

 

No i przyszła pora na koncert jednej z najgorętszych formacji w tym sezonie. Fontaines D.C. w zaledwie kilka lat przeszli od grania w małych klubach do roli headlinera największych festiwali. Nie udało mi się ich zobaczyć na Offie w 2018 roku, ale nadrobiłem to pół roku później w moim ukochanym krakowskim Klubie Re (koronny przykład na to, że warto chodzić na te mniej znane zespoły i wspierać lokalne kluby, bo może kiedyś trafimy na koncert jak ten, o którym będziemy wspominać wnukom!) Irlandczycy na status gwiazdy bardzo ciężko pracowali. I są tu, gdzie są, między innymi dzięki setkom koncertów, jakie przez ostatnie lata zagrali. Od tych malutkich klubików po średniej wielkości sceny aż po headlinerskie sloty. Wystarczy popatrzyć na koszulki z rozpiską trasy, żeby zdać sobie sprawę, jak pracowitą grupą jest Fontaines D.C. Ale za tym ogromnym sukcesem stoi przede wszystkim niezwykła kreatywność i umiejętne rozwijanie swojego stylu. Bo dziś kwintet z Dublina zdeklasowali konkurencję, jeżeli chodzi o tworzenie świetnych rozbudowanych kompozycji, które są w stanie porwać tłumy. Nie dziwi mnie, że coraz częściej określa się ich jednym z najlepszych irlandzkich zespołów od czasów U2.

 

W tym roku był to mój trzeci festiwalowy koncert Fontaines D.C. (wcześniej widziałem ich na Primaverze i Pohodzie) i zdecydowanie właśnie on podobał mi się najbardziej. Może to kwestia tego, że ostatnio mieli chwilę, żeby złapać oddech i odpocząć. Występ na Offie był trzecim po 2,5 tygodniach bez koncertowania. Grian Chatten nie tracił czasu na pogaduszki, a zespół zagrał imponujący set składający się z 18 utworów. Dziesięć z nich pochodziły z wydanego w ubiegłym roku fenomenalnego „Romance”. I nie dziwię się, że chcą grać tą płytę na żywo, bo to naprawdę świetny materiał, który w wersji live brzmi równie dobrze, jak w wersji studyjnej. Do tego dostaliśmy trzy kompozycje z debiutu („Boys in the Better Land”, „Big” i „Hurricane Laughter”). Fajnie, że zespół nie odcina się od swoich korzeni. Wplecenie starszych utworów w setlistę sprawiło, że nabrała ona rumieńców. Na dokładkę dostaliśmy cztery piosenki z „Skinty Fia” i jednego rodzynka z „A Hero’s Death” („Televised Mind”). Mam wrażenie, że Fontaines D.C. pomimo fatalnej pogody i wizji pójścia do pracy w poniedziałek (koncert skończył się o 1 w nocy) ściągnęli największą publiczność ze wszystkich trzech headlinerów … i wiecie co? wcale mnie to nie dziwi. Festiwal zamykały  koncerty The Help i Bad Boy Chiller Crew, na które niestety nie udało się dotrzeć.

 

MJ Lenderman
Żródło : Off Festival – materiały prasowe , foto. M. Murawski

 

 

Frekwencyjna „klęska urodzaju”…i problemy, których można było uniknąć

 

Off już drugiego dnia ogłosił, że jest w całości wyprzedany. Nie pamiętam takiej sytuacji od lat. To naprawdę ogromny sukces, za który należą się brawa dla całej ekipy. Jednak tak wielka ilość osób na festiwalu i fatalna pogoda uwypukliły pewne mankamenty i problemy, które nie ujawniały się przy mniej obłożonych poprzednich edycjach. Sprawy, o których ludzie rozmawiają między sobą i o których warto powiedzieć na głos. Nie żeby narzekać czy być złośliwym, ale po to, żeby wyciągnąć wnioski i sprawić, że nasz ulubiony festiwal stanie się za rok jeszcze lepszy.

Biorąc pod uwagę ilość sprzedanych biletów, ogromne kolejki po wymianę opasek były raczej nie do uniknięcia, ale można było zminimalizować ich uciążliwość. W kolejnych edycjach zdecydowanie warto zastanowić się nad zwiększeniem ilości stanowisk do wymiany karnetów i dużo wcześniejszym otwarciu punktów. Warto też na bieżąco monitorować sytuację i podejmować decyzję adhoc… wysłanie wolontariuszy z megafonami udzielających wskazówek kolejkującemu tłumowi, pozwoliłoby uniknąć piątkowego chaosu przy opaskowaniu.

 

Problem z wodą pitną w upalne dni jest do przewidzenia i nie ma tu żadnej fizyki kwantowej. Jest ciepło = ludziom chce się pić. Jeżeli głównym ze sponsorów jest producent wody mineralnej, ta kwestia wydaje się banalna do rozwiązania. Ludzie narzekali, że są długie kolejki po darmową wodę, że chce im się pić. Co powinien zrobić marketingowiec producenta? Wjechać na białym koniu i dać ludziom wodę (co miało miejsce w poprzednich edycjach). Niestety na Offie sponsor nie wykorzystał szansy zrobienia sobie darmowej reklamy, a szkoda, bo na social mediach był dość aktywny. A co się wydarzyło? Festiwal ogłosił, że sytuacje uratują Wodociągi Katowickie dostawiając dodatkowy punkt z wodą pitną i to dla nich należą się brawa. Swoją drogą tych beczkowozów przy takiej ilości ludzi powinno być znacznie więcej.

 

Żródło : Off Festival – materiały prasowe , foto: Krzysztof Szlęzak

 

Brak drukowanych rozpisek to jedna z tych rzeczy, która mnie osobiście bardzo zabolała. Słowacka Pohoda w tym roku też zminimalizowała ilość papieru, ale dla wszystkich, którzy potrzebowali programu w formie fizycznej, można było go zabrać z festiwalowego sklepiku. W przypadku gdy mamy tyle ludzi w jednym miejscu, a zasięg sieci komórkowych po prostu siadał… drukowane programy powinny być dostępne dla każdego, kto nie miał możliwości ściągnięcia apki, ale też dla kolekcjonerów takich gadżetów (nawet odpłatnie). Off to nie festiwal dla przypadkowego słuchacza, ale głównie dla fanów, wśród których osób zbierających memorabilia z wydarzeń muzycznych jest bardzo wielu. Kwestie ekologiczne są istotne, ale przecież mamy papier z recyklingu i specjalne farby, więc czemu z tego nie skorzystać? O tym, że serwery, z których ściągamy aplikacje i telefony też generują ślad węglowy nawet nie wspomnę.

No i najważniejsza sprawa…, jeżeli widzisz, że już pierwszej nocy festiwalu kolejki do toalet się zawijają, a ludzie sikają pod płotem, to nie idziesz na przeczekanie tylko organizujesz na szybko pisuary 4-stanowiskowe… Mamy też kwestie doświetlenia terenu imprezy, wąskie gardła i kilka innych spraw. Off nie jest pierwszą imprezą, której line up przyciągnął tak dużo ludzi, że pojawiły się niespotykane komplikacje. Można to nazwać „klęską urodzaju”. Hiszpański Mad Cool (edycja 2018) i Primavera (2022) mieli bardzo podobne problemy. Zarówno jeden, jak i drugi posłuchał ludzi i wyciągnął wnioski, a ich kolejne edycje należą do jednych z najlepiej zorganizowanych, na jakich miałem przyjemność być. Jestem przekonany, że Off posłucha głosu fanów i na edycji 2026 wprowadzi usprawnienia. Deszcz zapewne ponownie będzie padał (takie już mamy lato!) ale przy odpowiedniej organizacji i przygotowaniu można uniknąć wielu problemów. I tego  nam wszystkim życzę na kolejnym Offie!

 

Czy warto wrócić na Off festiwal w 2026? Warto, a nawet trzeba! Na katowickiej imprezie zawsze najważniejsza była muzyka i pomimo pewnych perturbacji organizacyjnych, to właśnie ona wypadła najlepiej. I to jest kluczowe. Powiem więcej, z perspektywy czasu bez mrugnięcia oka mogę dodać, że był to festiwal z line up’em dorównującym tym z lat największej świetności. Jeżeli tylko organizatorzy będą się kierować podobnym kluczem w wyborze wykonawców, jestem przekonany, że przyszły rok będzie równie dobry!

 

 

Grzegorz Bohosiewicz

 

 

Kiedy bilety na Off Festival 2026 pojawią się w sprzedaży, na pewno damy wam o tym znać !

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz