IKS

Obsesja | reż. Todd Haynes | film [Recenzja]

obsesja-recenzja

Najnowszy film Todda Haynesa „Obsesja” to podróż w świat kłamstw, półprawd oraz cringe’u. Reżyser rewelacyjnego obrazu „Carol” porusza również temat groomingu, pedofilii ale i śmieciowej kultury tabloidowej ślepo zapatrzonej w skandale. Jego najnowszy obraz nie jest bez wad, ale parafrazując słowa klasyka „niech nam te minusy nie przysłonią również plusów”.

Twórcy Obsesji” za punkt wyjścia obrali autentyczną historię Mary Kay Letourneau, nauczycielki z okolic Seattle, która w 1996 roku w wieku 34 lat uwiodła swojego 12-letniego ucznia Vili’ego Fualaaua. Nauczycielka za ten pedofilski akt spędziła kilka lat w więzieniu. I wszystko właściwie byłoby jasne i klarowne, gdyby nie fakt, iż w więzieniu urodziła mu dwójkę dzieci, a po odbyciu kary poślubiła już pełnoletniego Vili’ego. Para rozstała się w 2019 roku, a niedługo później kobieta zmarła.

 

„Obsesja” to jednak nie jest film biograficzny. Scenarzysta Samy Burch zmienił personalia bohaterów, ich życiorysy, a w przypadku wspomnianej wyżej autentycznej historii jedynie skupił się na relacji dojrzałej kobiety z dużo młodszym partnerem. Gracie Atherton-Yoo (Julianne Moore) również wiele lat wcześniej – kiedy miała 36 lat – nawiązała romans z trzynastoletnim wówczas Joem (Charles Melton). Kobieta także urodziła mu w więzieniu dwójkę dzieci. Po latach para wiedzie wydawałoby się szczęśliwe życie. Kobieta piecze ciasta dla okolicznych sąsiadów, dorosły już Joe wykonuje różnego rodzaju prace domowe, a przy tym wszystkim wychowują nastoletnie dzieci.

 

„Obsesja”,  Julianne Moore jako Gracie Atherton-Yoo i Charles Melton jako Joe/ materiały promocyjne Netflix

Akcja filmu rozgrywa się w roku 2015 – czyli jeszcze przed erą #meetoo. Ma to istotne znaczenie dla fabuły, ponieważ losami małżeństwa zainteresował się przemysł filmowy chcący nakręcić ich historię w stylu „love-story” (obecnie nikt nawet nie śmiałby pomyśleć o tego rodzaju projekcie).

Do posiadłości pary przyjeżdża gwiazda filmowa Elizabeth Barry (Natalie Portman), która ma sportretować Gracie i chce się jak najlepiej przygotować do swojej roli. Oczywiście z założenia ma to być portret pozytywny. Wizyta kobiety sprawia jednak, iż na światło dzienne zaczynają wychodzić ukrywane zależności pomiędzy Gracie i Joem. Wiele kwestii okazuje się jedynie fikcją albo wręcz karykaturą związku. Gracie jest w pełni przekonana, iż nie zrobiła w przeszłości niczego złego, a jej relacja z Joem była jedynie aktem miłości. Największe zmiany zaczynają jednak następować w mężczyźnie, ale jako recenzent nie chcę zbyt wiele zdradzać. Niestety reżyser pewne aspekty tej przemiany pokazał w sposób nazbyt łopatologiczny. Również postawa Elizabeth Barry – która delikatnie mówiąc zaczyna przekraczać wszelkie granice w kontaktach z małżeństwem – wydaje się momentami przerysowana.

 

„Obsesja”, Natalie Portman jako Elizabeth Berry. zdj. François Duhamel / materiały promocyjne Netflix

I tutaj niestety muszę napisać o pewnym zonku, który przytrafił się dystrybutorowi. Oryginalny tytuł „May December” ma dość metaforyczne znaczenie, jego polski odpowiednik „Obsesja” podaje nam na tacy główne założenie i wymowę tego obrazu.

Trudno nawet tutaj cokolwiek zaspoilerować, bo właściwie tytuł mówi wszystko. Na szczęście twórcy nie zajmują się jedynie obsesją aktorki na punkcie małżeństwa Atherton-Yoo, ale starają się przedstawić inne toksyczne zależności. Zdecydowanie największym plusem „Obsesji” są kreacje aktorskie. Na pierwszy plan wysuwa się Natalie Portman, jako kobieta bez skrupułów realizująca swoje cele. Jej kreacja budzi momentami konsternację, ale i naprawdę silnie zapada w pamięć. Julianne Moore wypada nazbyt melodramatycznie i antypatycznie, ale prawdopodobnie takie też było założenie reżysera. Zapewne w taki właśnie mocno przerysowany, momentami nawet komediowy oraz melodramatyczny sposób Haynes, chciał przedstawić tę historię. Być może liczył też na kilka nominacji do najważniejszych nagród filmowych (i trochę się w tych obliczeniach przeliczył). Według mnie zdecydowanie zmarnował potencjał postaci Gracie. Zaskakujący jest dla mnie fakt, iż z tego aktorskiego trójkąta, to Charles Melton zgarnia póki co najwięcej wyróżnień i nagród. Piachu oczywiście nie zagrał, ale to nie on według mnie najbardziej błyszczy w tym filmie.

 

Z pewnością można spodziewać się mocno podzielonych opinii, co do samej dramaturgii fabuły. Mnie akurat tego rodzaju konwencja przekonała. Nie jest to trzymający w ciągłym napięciu thriller, tempo jest raczej niespieszne, ale w tym filmie chodzi przede wszystkim o niuanse – interakcje między bohaterami, klimat i … podskórny niepokój powodujący w widzu dyskomfort, przeplatany komediowymi wstawkami. To nie jest historia łatwa, pokazuje też jak łatwo jest popaść ludziom w fascynacje tabloidowymi historiami. Mam jednak wrażenie, że można było z tej opowieści wyciągnąć znacznie więcej.

 

„Obsesja”. Natalie Portman jako Elizabeth Berry and Julianne Moore jako Gracie Atherton-Yoo  zdj.  Francois Duhamel / materiały promocyjne Netflix

„Obsesja” to nie jest wielkie kino, ale bez wątpienia solidna produkcja. Obraz miał był zapewne skrojony pod Oscary, ale Amerykańska Akademia Filmowa trochę się na niego wypięła (tylko jedna nominacja za scenariusz). Porusza istotne zagadnienia, niestety podając je czasami w dość płytki sposób. Z drugiej strony ma aspiracje do pobudzania wyobraźni widza pozostawiając go z pewnymi pytaniami bez odpowiedzi. Na pewno też dla duetu Portman-Moore zawsze warto poświęcić dwie godziny życia na filmowy seans. Ja w każdym razie nie żałuję.

 

Ocena: 4/6

Mariusz Jagiełło

 


 

Obserwuj nas w mediach społecznościowych:

👉 Facebook

👉 Instagram

👉 Twitter

IKS
Udostępnij i poleć znajomym!

Dodaj komentarz