Niektórzy twórcy filmowi z góry stawiają recenzenta na straconej pozycji. Po jaki wokabularz miałbym bowiem sięgnąć, by pisząc o Mohammadzie Rasoulofie i jego najnowszym utworze, nie utkwić na mieliźnie niedopowiedzeń i pustosłowia? To zabawne, ale zasiadając do tego seansu, niejako wychwyciłem powagę sytuacji kinofilskimi czułkami. Unikając konieczności zastosowania przez Was środków przymusu bezpośredniego przyznaję, że byłem kompletnie zielony. To pierwszy film irańskiego reżysera, który obejrzałem, w dodatku nie dysponując jakąkolwiek wiedzą tak na temat twórcy, jak i jego dzieła. Mimo to już od pierwszych kadrów było dla mnie jasne, że mam przyjemność z tytułem szalenie istotnym, poważnym i ociekającym poczuciem ważkiej misji. Po tę pozycję nie sposób sięgać lekkomyślnie. „Nasienie świętej figi” nie przynosi rozrywki, a ideę.
W ciemnych, jakby niedoświetlonych zdjęciach Pooyana Aghababaei odbija się wdrożenie Imana (Missagh Zareh) na nowym stanowisku pracy. Świeżo upieczony sędzia śledczy podpisuje stosowną umowę i odbiera naboje do będącego ekranowym MacGuffinem pistoletu. Broń ma służyć ochronie dygnitarza i jego rodziny przed działaniami tych, którzy mogą zechcieć zaszkodzić mu z tytułu pełnienia zawodowych obowiązków. Co wchodzi w ich zakres? Na przykład taśmowe podpisywanie wyroków śmierci w sprawach działań na szkodę teokratycznego systemu, a skoro mowa o Iranie, wiadomo, że nie obędzie się bez gorzkiego metatematyzmu. Odpowiedzialny za audiowizualny sprzeciw wobec tamtejszego reżimu Mohammad Rasoulof był wielokrotnie więziony, przesłuchiwany i prześladowany. Dysponując ograniczonymi środkami, nielegalnie kręcił film, który równie dobrze mógł nie doczekać ukończenia prac na planie, i którego montaż odbył się w Niemczech (Andrew Bird), gdzie reżyser wyjechał, by uniknąć kary ośmiu lat pozbawienia wolności. Awans Imana zbiega się w czasie z protestami skierowanymi przeciwko opresyjnej władzy, więc obraz obfituje w autentyczne nagrania z zamieszek, jakie pociągnęła tam za sobą, w 2022 r., śmierć zakatowanej przez funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości Mahsy Amini.

Uwidacznia się tu więc bardzo silna integralność utworu, którego charakter wynika wprost z procesu twórczego, rozumianego również jako ogół satelitarnych dlań okoliczności. Brzmi banalnie, ale w tym przypadku hasztagi mają nieco przewrotny sens. „Nasienie świętej figi” jest bowiem dziełem pozbawionym merytoryczno-formalnego rozwarstwienia. Nie tylko opowiada ono o akcie buntu wobec zamordystycznego porządku, spinając występy oddające niuanse życia pod butem teokracji, ale samo w sobie jest ostrzem owego sprzeciwu, którego reperkusje dotknęły całą ekipę.
Jakże nadużywane słowo: monolit pasuje tutaj jak ulał. Ten grot X muza wykuwała w prawdziwym ogniu: bez niewyobrażalnych, pod naszymi współrzędnymi geograficznymi, kłód pod nogami ze strony tamtejszych władz, nagradzane dzieło z pewnością nie byłoby tym, czym jest. Nawet role córek Imana wymagały obsadzenia pełnoletnich aktorek (brawa dla Setareh Maleki i Mahsa Rostami!), świadomych ewentualnych represji, jakich miały doświadczyć z racji gry w filmie, i jakich doświadczyły. Jeśli hasło: sztuka dla sztuki przyprawia Was o mdłości, możecie odetchnąć z ulgą. Trudno bowiem o utwór bardziej zaangażowany humanitarnie od powyższego, choć status jego walorów artystycznych daleki jest od marginalnego. Pod względem operatorskim kłaniamy się tutaj mistrzostwu świata rozsadzającemu surowość, a kadry mnożą symbole, nie gubiąc wszechobecnego skupienia na sprawie. Mohammad Rasoulof baczy, gdzie stawia kroki, ale potrafi również przeszyć wzrokiem niebo.
Nie napiszę, że niemal trzygodzinny, niespieszny pod względem tempa „Nasienie świętej figi” to film trudny, gdyż prawdziwy ból został po drugiej stronie ekranu. My – rozsiadający się wygodnie w miękkich fotelach niewdzięcznicy, dostajemy jedynie destylat, na bazie którego pichcimy złotouste wersy o komentarzach społecznych i wielopoziomowych przesłaniach, czyniąc odnośniki do dorobku Spike’a Lee czy Mathieu Kassovitza. Mogę pokusić się nawet o paralelę z „Ojcem chrzestnym”, gdzie Coppola pokazał mafię od domowej strony, bo przecież Mohammad Rasoulof zrobił z religijną dyktaturą z grubsza to samo. Tymczasem to, co desperacko próbujemy ubrać w recenzenckie frazesy, jest większe od swojego medium i garści przypisów w postaci bulwersujących opinię publiczną wieści z kraju i ze świata. Balans pomiędzy tematyczną klarownością i interpretacyjną pojemnością budzi niekłamany podziw. Nadrzędnym uczuciem, jakie płonie w widzu podczas odbioru najnowszego, niebagatelnego dzieła Irańczyka, jest jednak respekt. Gdybym przyszedł na seans z kubełkiem popcornu, posypałbym nim głowę niczym popiołem.

„Nasienie świętej figi” mówi o bardzo konkretnych wydarzeniach, ale równocześnie pozwala się czytać niezwykle szeroko. Ich egzotyka cały czas stoi bowiem pod zaskakująco dużym znakiem zapytania, kulturowe ramy okazują się zbyt ciasne, a emocjonujące internautów, najbardziej aktualne z najbardziej aktualnych haseł – niewystarczające dla opisu zawartości tego znakomitego filmu. Pars pro toto walki z państwowo zorganizowanym i z dziada pradziada uświęconym uciskiem spełnia swoją rolę jednakowo dobrze i w makro- i w mikroskali. Między wierszami epokowej relacji z tworzących historię przemian, bez wysiłku odnajdujemy intymny portret rodziny o marniejących więzach, stawiając pytanie za pytaniem o funkcję, kondycję, wrażliwość i trwałość najmniejszej komórki społecznej, a realizm nie wiadomo kiedy stroi się w poetyckość.
Ocena: 5/6
Przemysław Kępiński
Obserwuj nas w mediach społecznościowych:
Facebook
Instagram