Ponad 10 lat trzeba było czekać na pełnowymiarowy debiut rzeszowskiego Nanosojuz. W tym czasie muzycy grupy skupili się na innych projektach, zmienił się też nieznacznie jej skład. Album „Bezlik” wynagradza jednak ten okres oczekiwania, prezentując twórczość zespołu w nowej, poszerzonej formie zarówno muzycznej, jak i lirycznej. O szczegółach opowiedział mi gitarzysta grupy Marcin Lisiak.
MM: Co było powodem przerwy wydawniczej Nanosojuz? „Bezlik” ukazuje się zdaje się po 12 latach od waszej ostatniej ep-ki?
ML: Życie. Zespół to grupa ludzi – dorosłych, mających swoje życie, rodziny, sprawy itp. Najpierw opuścił nas jeden perkusista, który wyjechał z rodziną z kraju. Jakiś czas graliśmy z perkusistą z jednego z naszych poprzednich zespołów (Boogiemen). W tym czasie zmienialiśmy nieco repertuar – poszliśmy w kierunku ambitniejszych brzmień – mniej przesterów, więcej zabawy rytmem. Dwa lata temu znowu doszło do zmiany bębniarza i stwierdziliśmy: teraz się musi udać. No i mamy „Bezlik”.
MM: A kiedy zaczęliście pracę nad tą płytą?
ML: Fizycznie nagrywanie zaczęliśmy we wrześniu 2024 roku, czyli stosunkowo niedawno. Natomiast część materiału powstała już kilka lat temu, ale nigdy do tej pory nie była oficjalnie nagrana. A pozostałe numery zrobiliśmy już z naszym obecnym perkusistą na przestrzeni ostatniego roku.

MM: Skąd wzięło się poszerzenie spectrum dźwiękowego? Poprzednia formuła była dla Was niewystarczająca?
ML: Każdy z nas się zmienia z biegiem czasu. W wielu aspektach: fizycznie, mentalnie itd. Dodatkowo zespół to wypadkowa kilku osobowości. Zmiany są zupełnie naturalne, ale traktujemy to jako ewolucję.
MM: Nad tekstami też pracowaliście wspólnie?
ML: Teksty pisze nasz wokalista Paweł i robi to według nas na tyle dobrze, że w zasadzie ma wolną rękę. W studiu w niektórych momentach zmienialiśmy wspólnie pewne frazy, ale bardziej chodziło o rytm tekstu, niż jego sens. Bernard (Pyś, drugi gitarzysta – przyp. MM) dodał od siebie kilka linijek w utworze „Niepamięć”, a ja krzyki w „Zadziorze”. Ale zdecydowanie teksty to działka Pawła.
MM: Pytam, bo jest w nich sporo niepokoju. Ogromne wrażenie pod tym względem robi najdłuższy na płycie, bo ponad dziesięciominutowy „Mały człowieku”
ML: Akurat to jest jedyny utwór, w którym wykorzystaliśmy nie nasz tekst. Autorem tych słów jest nieżyjący już od przeszło 60 lat amerykański poeta E.E. Cummings, który dodatkowo był dramaturgiem i malarzem. Natomiast ten tekst na tyle mocno koresponduje z klimatem utworu, który faktycznie jest niepokojący, że Paweł zdecydował się go wykorzystać.
MM: Trudno znaleźć w tych lirykach jakiś zwiastun nadziei tudzież zmiany na lepsze…
ML: To jest bardzo ciekawy temat! Wiadomo, że każdy zmaga się z jakimiś większymi bądź mniejszymi demonami. Dodatkowo sytuacja na świecie i w naszej części Europy od kilku lat jest bardzo niestabilna. Wydawać by się mogło, że muzyka będzie odskocznią od tych złych rzeczy i siłą rzeczy będzie bardziej optymistyczna. Tym bardziej, że my prywatnie jesteśmy naprawdę dosyć zabawnymi chłopakami (śmiech). Ale właśnie to swoiste katharsis muzyczne i tekstowe powoduje, że muzyka nas oczyszcza. Energia na próbach i koncertach tylko to oczyszczenie dodatkowo potęguje.
MM: A czy osadzanie Waszej twórczości w takim anturażu słowno-muzycznym nie sprawia, że dodatkowo podbijacie te niewesołe nastroje?
ML: Nigdy tego tak nie traktowaliśmy. Sztuka jest zawsze formą kreacji, która zwraca uwagę na jakieś aspekty życia. Nie umiemy śpiewać o ptaszkach i kwiatuszkach, choć bardzo je lubimy. Może dlatego, że nasza muzyka jest niewesoła, to tym bardziej cenimy te pozytywne strony świata, na zasadzie kontrastu.
MM: Nowa/Zimna fala ma chyba wśród waszych inspiracji szczególne znaczenie?
ML: To też ciekawa kwestia, bo niemal każdy z nas jest muzycznym dzieckiem lat 90, a te z kolei czerpały pełnymi garściami z lat 60/70. Czyli powinniśmy grać albo klasycznego hard rocka, albo grunge, albo wręcz metal, bo to nam płynie we krwi. Zimna fala też jest nam w pewnym stopniu bliska, nie tylko geograficznie. A wydaje mi się, że gramy w zasadzie post rock, który już jako gatunek ma swoje lata. Natomiast nigdy nie rozmawialiśmy o tym, co będziemy grać. Numery powstają na próbach i wszystko zaczyna się od czyjegoś pomysłu, który wspólnie jest rozwijany. Może sam fakt, że akordy nie są wesołe, a dodatkowo coraz częściej grane na czystych gitarach, powoduje, że brzmi to jak zimna fala. Bo na pewno nie jest to cel sam w sobie.

MM: Będzie można Was zobaczyć w najbliższym czasie na żywo?
ML: Tak, nagranie materiału miało między innymi na celu łatwiejsze ogarnięcie koncertów. Na ten moment mamy potwierdzony występ na festiwalu Róbmy Swoje pod koniec lipca, w Wysokiej Strzyżowskiej. Dwa koncerty szykują się pod koniec maja w Krakowie z zespołem Pętla. Na pewno nowe daty będą się pojawiać. Uwielbiamy grać koncerty!
MM: A czy na kolejny materiał też będzie trzeba czekać ponad dekadę?
ML: Zważywszy, że połowę materiału na płytę zrobiliśmy w trakcie ostatniego roku, to nie zakładam takiej długiej przerwy (śmiech).
Rozmawiał Maciej Majewski
Obserwuj nas w mediach społecznościowych: